Ze zdobyciem leku na mroźnicę Astel nie miał żadnego kłopotu. Co by nie było – w miarę swoich możliwości, Ziemia troszczyła się o mieszkańców Alcedy. Zależało jej na udanej kolonizacji. A Ludziom Wielkiego Interesu zależało na zyskach. Inwestowali miliardy, aby zarobić biliony: biliony – by zarobić tryliony. Sekstyliony. I jeszcze więcej…
Astel Wendeek, który w porównaniu z nimi był nikim, dojeżdżał do osiedla pana Lejta. Przed murem zwolnił i ostrym zakosem wjechał między bunkry. Na zewnątrz nie zobaczył nikogo. Przysiadł na kamiennej ławie przed bunkrem Esgina i zabrał się do zdejmowania łyżwiarskich butów. Mróz, na razie bez powodzenia próbował zawładnąć rozgrzanym ciałem, ale już szczypał, wykorzystując chwilowy brak ruchu. W skali Celsjusza było pewnie około minus pięćdziesięciu stopni.
Ciszę przerwał odgłos otwieranych drzwi. Dochodził z bunkra naprzeciwko, odległego o jakieś trzydzieści metrów. Astel spojrzał w tamtym kierunku. Dostrzegł dwie ludzkie sylwetki. Dokończył rozpinanie butów i powstał. Zachwiał się; po wielu godzinach jazdy nogi niepewnie wyczuwały grunt. Dwie postacie zbliżyły się. Wyglądały dziwnie kontrastowo…
Wendeek wrzasnął przeraźliwie i nieprzytomny ze strachu rzucił się do drzwi bunkra Esgina. Podchodziło do niego dwóch mężczyzn. Jeden ubrany był w gruby ocieplacz i opatulony szalami, tak jak należało, ale drugi… W drugim Astel rozpoznał mężczyznę napotkanego podczas zamieci. Nie mógł się mylić, poznał go po krótkich spodenkach t rozchełstanej koszuli.
– Esgin! Ratunku…! – Wendeek walił w drzwi pięściami. – Otwieraj!
Drzwi pozostawały nieruchome.
– Esgin!
Niespodziewanie z wnętrza bunkra dobiegł odgłos wystrzału z broni palnej. Kula nie przebiła grubych drzwi, utkwiła gdzieś między deskami. Wendeek upadł na ziemię. Dwaj mężczyźni byli coraz bliżej.
– To ja, Astel! Nie strzelaj Esgin. Otwórz! Cisza.
– Otwieraj! Zaraz tu będzie Djorn. Esgiiiin!
Minęła wieczność nim szczęknął rygiel zasuwy. Powoli drzwi uchyliły się. Wendeek kopnął w nie z całej siły i wturlał się do bunkra.
– Zamykaj! – krzyknął. Niepotrzebnie, bo Esgin był równie przerażony i zatrzasnął drzwi nie czekając na ponaglenie.
Wendeek siedział na podłodze i ciężko dyszał. Działy się rzeczy niepojęte; zmarli zmartwychwstają, a przyjaciele strzelają do przyjaciół.
Stukot do drzwi:
– Wpuść nas Esgin! Opamiętaj się.
– Wynoście się! – Esgin uniósł sztucer i wystrzelił. Wendeek spojrzał na niego ze zdumieniem.
– Czego oni chcą? Kto tu ma się opamiętać? – zapytał. Głos mu drżał.
– Esgin! – nalegał głos zza drzwi. – Kto do ciebie przyjechał?
– Nazywam się Wendeek – odparł Astel. Wreszcie zapanował nad strachem. – Jestem Łyżwiarzem Ornina. A kim, do diabła, wy jesteście?
– Mówi Lejt. Wendeek, znasz mnie przecież. Otwórz drzwi. Astel spojrzał pytająco na Esgina. Ten energicznie pokręcił głową.
– Ani się waż! – syknął.
– Po co? – krzyknął Wendeek.
– Porozmawiamy. Esgin niczego nie chce zrozumieć, może ty go przekonasz.
– Ja też niczego nie rozumiem.
– Dlatego chcę porozmawiać.
– Kto jest z tobą?
Cisza. Wendeek domyślił się, że Lejt uzgadnia odpowiedź.
– Jestem Djorn. Brat Biary – odezwał się inny głos. Esgin ponownie przymierzył sztucer do strzału.
– Zaczekaj – wstrzymał go Wendeek.
– Siła nieczysta – usłyszał w odpowiedzi – Djorn dawno umarł…
– Słyszałem, że Djorn nie żyje – krzyknął Wendeek przez drzwi.
– To nieprawda. Chorowałem tylko. Otwórz, to wszystko ci wytłumaczę.
– Wynoście się! – wtrącił Esgin i wypalił ze sztucera. W jego oczach błyskało szaleństwo. – Wynoście!
– Wendeek!
– Zostawcie mnie – zdecydował Wendeek. – Ufam Esginowi.
– Zastanów się.
– Dobrze. Ale na razie ufam Esginowi. Wynoście się. To jego bunkier.
Lejt i Djorn nie nalegali dłużej. Wendeek nie wiedział czy odeszli, w każdym razie spoza drzwi nie dochodził żaden odgłos.
Esgin położył sztucer na stole. Usiadł. Jego przygarbiona sylwetka wyrażała rozpacz i zniechęcenie.
– Co mam robić, Astel? – zapytał ochrypłym głosem.
Wendeek wzruszył ramionami. Wciąż siedział na podłodze, lecz nawet tego nie zauważał.
– To naprawdę Djorn?
Esgin przytaknął.
– Biara też go poznała. Niewiele się zmienił.
– Właśnie! A gdzie Biara?
– Uwierzyła im – Esgin skulił się jeszcze bardziej. – Jest u Lejta. On pierwszy dał się nabrać i teraz namawia innych.
– W co uwierzyła?!
Esgin wyprostował się. Znowu dziwny blask mignął w jego oczach.
– We wszystko. Że Djorn żyje. Że żyjeee…! – zaczął krzyczeć.
– Bo to prawda – rzekł po chwili Wendeek. – To prawda. Djorn żyje. Dziwnie wygląda, nie boi się zimna, ale jest żywy. Jak ja i ty. Rozmawialiśmy przecież.
– Zamknij się! To trup! Trup!
Wendeek wstał.
– Wiozę lekarstwo na mroźnicę – wskazał wiszący na plecach tornister. – To się skończy.
Esgin uśmiechnął się drwiąco.
– Za późno. Wiesz ilu zmarłych na mroźnicę jest ukrywanych?
– Myślisz, że oni też…
– Jestem pewien. Jak wszyscy, wstaną, załatwią nas. Jak amen w pacierzu. Teraz Djorn udaje, bo jest sam.
– A może… – Wendeek nie dokończył zaczętego zdania. Nagle zmienił się na twarzy. Skurcz usztywnił mu policzki.
– Moje łyżwy! – krzyknął. – Zostały tam!
Podbiegł do drzwi. Chwycił za rygiel. Esgin rzucił się w jego kierunku. Ciężarem ciała zwalił Astela na ziemię.
– Co robisz?!
– Przed bunkrem zostały łyżwy. Z tego wszystkiego zapomniałem o nich. Puść! – Wendeek odepchnął Esgina. – Muszę wyjść.
– Astel! – Esgin chwycił go mocno za ramię. – Nie zostawiaj mnie.
– Muszę. Tam są łyżwy. Też jesteś Łyżwiarzem, wiesz co dla mnie znaczą.
– Jak wyjdziesz, to nie wrócisz. Nie wpuszczę cię.
– Wychodzę!
– Zabiorą ci leki.
– Wychodzę.
Astel Wendeek wyszedł z bunkra. Drzwi za nim momentalnie zatrzasnęły się. Na kamiennej ławie siedział Djorn, a przy jego nogach leżały łyżwy. Astela znowu zaczął ogarniać paniczny strach. Niesamowicie wyglądał człowiek noszący w środku zimy letnie odzienie. Djorn spoglądał na Astela, lecz nie poruszył się. Ten spokój działał odprężające.
Zza bunkra wyszedł Lejt.
– Cześć Wendeek – powiedział łagodnie i wyciągnął rękę. Wendeek uścisnął dłoń w grubej, futrzanej rękawicy.
– Co się dzieje, panie Lejt? – zapytał pośpiesznie.
– To jest Djorn – Lejt wskazał w kierunku ławki. Człowiek w krótkich spodenkach uniósł pokojowo rękę.
– Cześć Djorn – wykrztusił Wendeek. – Oddaj mi łyżwy.
– Są twoje. Wcale ich nie zabierałem.
Wendeek niepewnie podszedł do ławki. Gwałtownym ruchem chwycił łyżwiarskie buty.
Nic się nie wydarzyło.
– Chodźmy do mnie – zaprosił Lejt. – Strasznie zimno dzisiaj.
– Nie! – zaprotestował Wendeek. – Muszę jechać – bacznie rozejrzał się. Wciąż nie był pewien, czy ktoś nie spróbuje go zatrzymać. Lejt nie nalegał.