Выбрать главу

Thalis bezgłośnie wciągnął powietrze do płuc. Wiedział, że na pokładzie – prócz niego – znajduje się jeszcze dwóch ludzi. Ponieważ wykluczone było, aby do myśliwca dostała się osoba niepożądana, pułkownik zrozumiał, że stoi za nim ktoś, kogo uważał za przyjaciela; Robin czy Kalc?! Ten ktoś nie zachowuje się swobodnie, a zatem nie jest już przyjacielem.

Trzasnęło łamane oparcie fotela, w ręku Thalisa znajdował się już laserownik, z którego trysnęła oślepiająca wiązka światła, dosięgając momentalnie przyczajonego w drzwiach mężczyznę. Przyjaciel i współpracownik Thalisa, Jacob Kalc, bezgłośnie osunął się na podłogę. Pułkownik sprężystym ruchem doskoczył do uchylonych drzwi. Wyjrzał na korytarz; nie było tam nikogo. Dopiero teraz rozluźnił się i spojrzał na leżącego nieruchomo mężczyznę.

„Dlaczego Jacob? Jak mogłeś?!” – przyklęknął i wyrwał broń spomiędzy zaciśniętych palców. Spojrzał na skalę mocy – 20%.

„Chciałeś mnie tylko obezwładnić…” – przyjrzał się ciału Jacoba. Nie dostrzegł poważnych poparzeń.

– Będziesz żył… – szepnął.

Wyszedł na korytarz i skierował się do sterowni. Przed drzwiami zwolnił i uniósł laserownik. Nie był pewien po czyjej stronie jest Robin. Zajrzał do środka i już wiedział, że Robin nie jest po niczyjej stronie; leżał martwy obok fotela pilota. Nadpalony kombinezon i poparzone ciało brutalnie krzyczały, że już nic nie da się zrobić.

– Kalc! – wrzasnął Thalis. Był wstrząśnięty. – Sukinsynu! – odwrócił się i pobiegł z powrotem do swojej kabiny. Szarpnął suwak laserownika, przesuwając go na sam koniec skali i wycelował w głowę leżącego mężczyzny.

Niespodziewanie jego wzburzona twarz przybrała opanowany wyraz. Tylko oczy wciąż płonęły. Odezwało się wieloletnie wyszkolenie żołnierza. Thalis zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu stracił nad sobą panowanie i biernie poddał się nastrojom.

* * *

– Halo „Rydwan”! Myśliwiec „Rydwan”, odezwij się – nadawało radio. Nawoływał żeński głos.

Thalis zbliżył się do nadajnika.

– Kto mówi?

– Halo „Rydwan”! Rozmawialiśmy przecież… Kalc, to ty?

– Tu pułkownik Saimon Thalis. Z kim rozmawiam?

Nie od razu otrzymał odpowiedź. Z głośnika dobiegły szelesty, potem odgłos szeptem prowadzonej rozmowy, wreszcie usłyszał:

– Mówi kapitan Sylwia Tresor z niszczyciela „Eliza”. Gdzie jest Kalc?

Thalis milczał. Wiedział kim jest Sylwia Tresor i jaką potęgę reprezentuje jej statek. Niezniszczalna kobieta na niezniszczalnej jednostce. Ciszę przerwał ostry, zdecydowany głos:

– Jeżeli za dziesięć minut nie otrzymam potwierdzenia kapitulacji, otworzę ogień!

Cieniutka struga potu spłynęła po skroni Thalisa. „Rydwan” przy „Elizie” był niczym maczuga przy bombie jądrowej.

– Niczego jeszcze nie deklarowałem – odparł. – Nie rozumiem o jakim potwierdzeniu pani mówi.

– Kapitulację zadeklarował Kalc.

Thalis parsknął wymuszonym śmiechem.

– To ja jestem dowódcą tego statku!

– … Teraz musisz słuchać mnie.

Thalis zignorował lekceważenie przebijające przez słowa Tresor.

– Odpowiedź podam za dziesięć minut – rzekł i wyłączył radio.

Spojrzał na leżące na podłodze zwłoki Robina; właśnie chciał je usunąć ze sterowni, gdy odezwało się to radio. Teraz motywy działania Kalca były przerażająco jasne. Zdrajca! Thalis ze złością uderzył pięścią w pulpit. Ból w kostkach palców podziałał mobilizująco, już wiedział co zrobi.

Kabina medyczna. Gdy wszedł do niej, leżący na stole reanimacyjnym Kalc odzyskiwał właśnie przytomność. Thalis pochylił się nad nim i czekał, aż otworzy oczy. Czekał długo, powieki drżały, wreszcie odkryły zwężające się źrenice.

– Odłączam aparaturę reanimacyjną – powiedział Thalis. Nagły skurcz przebiegł po twarzy Kalca.

– … Chciałeś mnie sprzedać!

Kalc poruszył niemo wargami. Jego oczy wyrażały tylko jedno uczucie: strach.

– … Nie mówię ci żegnaj, kto zabija przyjaciół, niewart jest życia – twarz Thalisa pokryła maska oficerskiego wyszkolenia. Bezwzględna maska. Tę bezwzględność miał również w sercu. Kolejno przyciskał klawisze, wyłączając sekcje maszyny reanimacyjnej.

Gdy powrócił do sterowni, włączył radio i powiedział:

– Mówi pułkownik Thalis. Poddaję się.

* * *

Siedzieli we trójkę i rozmawiali, lecz nie była to rozmowa równorzędnych partnerów. Thalis był pokonanym, a Sylwia Tresor i jej adiutant Nancy Horn – zwycięzcami.

– Pokonały cię pieniądze – powiedziała kapitan Tresor. – Sumy tak wielkie jak Wszechświat. Facet, który wpłacił je na konto Ziemskich Sił Zbrojnych, musiał być chyba samym diabłem.

– I nikt nie zna jego nazwiska? – tego Thalis nie mógł pojąć.

– Nikt. Pieniądze nadeszły dwustu trzydziestoma przekazami nadanymi z tyluż miejsc. Warunek był jeden: korzystać z nich mógł wyłącznie kapitan niszczyciela „Eliza”, czyli ja – Tresor uśmiechnęła się – przeznaczając, oczywiście, całość na cele walki z piractwem. Zrobił się wokół tego wielki szum. Przesłuchiwano mnie wielokrotnie, nawet pod hipnozą, ale ja naprawdę nie miałam, i nie mam dotąd pojęcia, dlaczego ten ktoś wybrał właśnie mnie.

– Najtężsi spece głowili się nad tą zagadką – wtrąciła Nancy Horn – i wymyślono tylko jedno: ktoś chce, aby ujęło pułkownika Thalisa, ktoś bardzo dobrze zorientowany, kto wie, że niszczyciel „Eliza” jest w dywizjonie specjalnym.

Thalis spoglądał na obie kobiety. Dziwnie kontrastowały ze sobą; Sylwia Tresor była już po pięćdziesiątce, jej wyschnięta twarz wyrażała poczucie dobrze spełnionego obowiązku, natomiast jej adiutantka, zadziwiająco młoda, ładna dziewczyna, wydawała się czymś rozproszona.

– Nie sądzę aby wielu ludzi było tak bogatych – powiedział Thalis nie spuszczając z Nancy oczu. – Ci wasi spece…

– Ludzie bogaci są wpływowi. To reguła – przerwała mu dziewczyna. – Dlatego szybko umorzono dochodzenie, a pieniądze postanowiono wykorzystać zgodnie z życzeniem nadawcy.

Podtekst tego zdania był oczywisty.

… Nagle rozległ się głośny huk; międzygwiezdny kolos – tysiące ton stali i ceramitu – zadrżał jak otrząsające się po kąpieli zwierzę. Ryknął przeraźliwy sygnał alarmu.

– Gródź! – krzyknęła Sylwia Tresor podbiegając do pulpitu rozdzielni. – Zatrzasnęła się gródź! – włączała przyciski uruchamiające kamery podglądu poszczególnych sekcji, ale ekran monitora pozostawał niemy. W końcu zabłysnął; jedna z kamer działała. Ujrzeli dziewczynę, stojącą przed jednolitą szarą ścianą.

Arch Benet, a raczej Nancy Horn, wiedziała, że tą dziewczyną jest Enis, przyjaciółka Colinsa, pełniąca na „Elizie” obowiązki szeregowego żołnierza.

– Co jest?! – Thalis zerwał się z fotela. Nancy odskoczyła pod drzwi i chwyciła za broń.

– Nie ruszaj się! – wymierzyła w pułkownika laserownik.

– Zostaw, Nancy – rozkazała Tresor. – Teraz nie jest groźny. Zatrzasnęły się grodzie, jesteśmy odcięci od reszty statku, my troje i ta mała z korytarza. Coś się musiało stać!

– Niczego pani nie rozumie, kapitanie – powiedziała Nancy Horn.

– To ja zatrzasnęłam grodzie – do kabiny weszła Enis. W rękach trzymała wojskowy miotacz. – Wszyscy kłaść się na podłogę!

Oczy Sylwii Tresor wyrażały bezgraniczne zdumienie, gdy zorientowała się, że rozkaz nie dotyczył jej adiułantki. Leżała na podłodze, tuż przy Thalisie, a Enis i Nancy – obie uzbrojone – słały obok drzwi i wymieniały porozumiewawcze spojrzenia.

Enis podeszła do Thalisa, stanęła tak blisko, że jej skórzane buty dotykały niemal jego twarzy. Pułkownik uniósł głowę; poczuł biegnący przez plecy dreszcz, gdy zobaczył nad sobą lufę miotacza. Odruchowo spojrzał na Nancy. Ich spojrzenia spotkały się, przez chwilę wydawać się mogło, że w oczach dziewczyny błysnęła iskra zrozumienia, lecz Horn szybko odwróciła głowę.

– Przynoszę ci wiadomość od von Rotterna – powiedziała Enis pochylając się i zbliżając miotacz do skroni pułkownika.

– Kto to jest? – wykrztusił Thalis. Przez chwilę miał nadzieję, że ta akcja ma na celu jego uwolnienie, ale zachowanie Enis pozbawiło go złudzeń.

– Von Rottern! – krzyknęła kapitan Tresor.- Jego córka zginęła kilka miesięcy temu podczas potyczki w Układzie Hores.