Выбрать главу

Po kilku godzinach jazdy poczuł zmęczenie. Spojrzał na zegarek, porównał z mapą wskazania radiokompasu i stwierdził, że znajduje się niedaleko osiedla pana Lejta. Zboczył z trasy. Wkrótce dojechał do brzegu jeziora.

Nagle zobaczył człowieka. Wszystkie włosy na głowie zjeżyły mu się ze strachu. Kilka metrów przed eskonem przechodził mężczyzna ubrany jedynie w obcisłe spodenki i rozpiętą koszulę, której poły szarpał wiatr. Obraz był tak absurdalny, że mógł wywołać tylko przerażenie. W tej jednej chwili Astel uwierzył w duchy. Mężczyzna nie walczył z zamiecią i choć wicher powalał go kilkakrotnie na ziemię, wstawał obojętnie, jak gdyby wcale go to nie obchodziło. Na eskon również nie zwracał uwagi. Wkrótce zniknął za białą, szalejącą zasłoną. Astelowi zaparło dech w piersiach; zesztywniało ciało, tylko serce łomotało jak oszalałe. Było niemożliwe, aby ktokolwiek zdolny był maszerować z takim spokojem podczas zamieci, i w takim stroju. Tylko pyłoszczelny skafander z odpowiednim obciążeniem gwarantował przeżycie okresu dłuższego niż dwa kwadranse.

Nie-Moż-Li-We!

Nawet Łyżwiarz nie wytrzyma czterdziestostopniowego mrozu w samych tylko gaciach. A do tego ostre kryształy lodu potrafiące porozcinać ciało do kości.

Powoli Wendeek uspokajał się. Odrzucił idiotyczną myśl o duchu. Przywidzenie – to brzmiało racjonalniej. Nigdy nie miewał przywidzeń, ale to nie oznaczało, że nie będzie ich miał do końca życia.

Reflektory eskonu wychwyciły wreszcie mur osiedla. Wendeek znalazł się pomiędzy bunkrami. Wszystkie zimowe osiedla wyglądały identycznie. Nic dziwnego – wszystkie były budowane przez tych samych budowniczych i w tym samym czasie – osiemdziesiąt lat temu, gdy rozpoczynano kolonizację Alcedy.

Wendeek zatrzymał się przed bunkrem położonym najbliżej wjazdu. Mieszkał tu Esgin, Łyżwiarz pana Lejta. Znali się bardzo dobrze, niejednokrotnie spotykali się przewożąc korespondencję. Podczas zimy i wiosną (o ile nie było zamieci) tylko Łyżwiarze potrafili przebywać większe odległości. Ich sprzymierzeńcem był lód. I łyżwy.

Otworzył szafkę. Ominął półkę z pyłoszczelnym skafandrem i wyjął jednoczęściowy, łyżwiarski kombinezon ze zbrojonego gumolitu. Prawdziwy Łyżwiarz gardzi ogrzewanym, pyłoszczelnym skafandrem. Nawet gdyby nie gardził i tak nie byłoby go stać na jego kupno. Tylko panowie osiedli posiadali takie stroje. Ornin oddał swój, co świadczyło na jego korzyść – najważniejsze było życie córki. Wendeek wdział kombinezon. Nasunął na twarz wielkie gogle i otworzył drzwiczki. Gdy skoczył do przodu, przypominał wyglądem wielkiego, czarnego pająka. Wściekły wir zamieci porwał go i rzucił o ziemię. Drzwi eskonu zatrzasnęły się automatycznie. Wendeek wstał. Tkwił po kolana w rozdrobnionej, lodowej masie. Zrobił krok do przodu i wiatr natychmiast to wykorzystał, napierając na plecy i popychając naprzód. Przywarł do ściany bunkra. Wymacał kontur drzwi i począł uderzać w nie pięściami. Minęła dłuższa chwila, nim otworzyły się. Wpadł do środka uderzając boleśnie ramieniem o podłogę. Gdy wstał, wejście było już zaryglowane. Ściągnął gogle.

– Astel! – wykrzyknął Esgin. – Skąd ty tutaj?

– Cześć – Wendeek uśmiechnął się. – Przyfrunąłem.

Obok Esgina stała jego żona, Biara.

– Jak się tu dostałeś? – zapytała zaskoczona. – W taką zamieć?

– Przyjechałem eskonem Ornina – wyjaśnił Wendeek. Usiadł przy stole. – Dajcie coś gorącego do picia.

Oczywiście – zreflektowała się Biara i podeszła do kuchenki. Wkrótce postawiła na stole miseczki z naparem. Był to ziołowy wyciąg zmieszany z mocnym winem. Mężczyźni wypili, a Biara przygotowywała kolację i przysłuchiwała się rozmowie.

– Ornin dał ci swój eskon? – zdziwił się Esgin.

– Jego córka jest chora na mroźnicę. Muszę zaraz jechać dalej – powiedział Wendeek i zmarszczył brwi. Jego słowa wywołały dziwną reakcję. Esgin i Biara nagle spoważnieli i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Astel miał wrażenie, jakby ich czymś spłoszył.

– O co chodzi? – zapytał.

– Na mroźnicę? – Esgin zignorował pytanie. – Nie bardzo widzę związek z twoim przyjazdem.

– Jest lek na mroźnicę. Przywieźli z Ziemi. Jadę po niego do stolicy.

– Coś takiego?! – krzyknęła Biara. Zachwiała się, usiadła na krześle i ukryła twarz w dłoniach. Zaległa cisza mącona jedynie odgłosem zamieci.

– A Djorn… – szepnęła Biara.

– Co się stało? – Wendeek był zdezorientowany. – Kto to jest Djorn?

– Był – sprostował Esgin. – Brat Biary. Zmarł na mroźnicę jeszcze przed naszym ślubem, dlatego go nie znałeś.

– W porządku – Biara oprzytomniała. – Już robię kolację. Astel pewnie jest głodny.

– Tak sobie – odrzekł Astel niezgodnie z prawdą.

Podczas posiłku opowiadał o swojej podróży. Początkowo zamierzał ukryć fakt niezwykłego spotkania – czy też przywidzenia – jakie przydarzyło mu się przed samym osiedlem, ostatecznie jednak nie ominął i tego.

– Wystraszyłem się jak nigdy w życiu – zakończył. – Nie chciałbym przeżyć czegoś podobnego po raz drugi. Ten mężczyzna wyglądał tak realistycznie, że jeszcze teraz przechodzą mnie ciarki…

Esgin znowu spojrzał porozumiewawczo w stronę Biary.

Tego było za wiele!

– Co ukrywacie przede mną?

– Wczoraj Djorn zniknął – powiedział powoli Esgin. Zakaszlał sucho. Biara przysunęła się do niego i przytuliła głowę do ramienia.

– Co ty opowiadasz?! – krzyknął Wendeek. – Przecież przed chwilą sam mówiłeś, że Djorn umarł na…

– Tak – przerwał Esgin. – Ale nie został pochowany. Rodzice ukryli ciało w piwniczce pod swoim bunkrem. Wczorajszej nocy obudziła ich zamieć. Rygiel przy drzwiach – rygiel, który można otworzyć tylko od wewnątrz – był otwarty. Rozumiesz?! Ktoś otworzył drzwi! Dopiero rankiem zauważyli brak ciała Djorna. Nie wiem co się dzieje – Esgin podniósł głos – ale to musiał zrobić on! To Djorn otworzył sobie drzwi i wyszedł na zewnątrz.

Przytulona do męża Biara zaczęła dygotać. Esgin objął ją uspakajająco ramieniem.

– Legenda… – szepnął Wendeek.

– Co?

– … Przestała być legendą.

– Wytłumacz nam Astel – jęknął Esgin. – Czy to w ogóle jest możliwe?

– Jak był ubrany Djorn?

– Nie wiem… Biara, jak był ubrany?

Biara uniosła głowę. Włosy sterczały jej w nieładzie. W oczach szkliły się łzy.

– Chyba… chyba w piżamę. Tak jak… umarł.

– Zgadza się – Wendeek z trudem przełknął ślinę. Mięśnie szyi skurczem ściągnęły mu twarz ku dołowi. – Tamten był w rozpiętej koszuli.

– Czy to znaczy…?

– Tak. Widziałem Djorna. On żyje. Biara krzyknęła histerycznie.

* * *

Znowu zamieć. Podróż eskonem do stolicy. Astel starał się nie pamiętać o Djornie. -Starał się. Tylko starał – niełatwo zapomnieć, że widziało się człowieka, o którym mówią, że umarł; szczególnie, gdy jedzie się samotnie po nieprzyjaznej, lodowej pustyni, gdy mrok i pył przesłaniają widoczność, gdy huk wiatru doprowadza do szaleństwa.

Był skoncentrowany. Musiał uważać na każdy metr trasy przed sobą. Tafla stężałej na mrozie wody jeziora tylko pozornie wydawała się trwała i bezpieczna.

Nagle stało się! Nim pojął swój błąd – było już za późno. Do jednostajnego szumu zamieci dołączył obcy dźwięk: trzask pękającego lodu. Astel otworzył właz, lecz w ostatniej chwili zdołał opanować paniczny odruch by wyskoczyć. Łyżwy! Bez nich nic nie znaczył. Wyjście bez łyżew oznaczało rychłą śmierć. Wyszarpnął ze schowka torbę i przypadł do włazu. Eskon zapadał się. Astel ukrył oczy pod wiszącymi na pasku goglami, napiął mięśnie i skoczył. Huragan pochwycił lecące ciało i wyniósł poza pękającą przerębel. Chociaż raz był sprzymierzeńcem.

Spadł na lód i potoczył się po śliskiej powierzchni. Nie czuł bólu. Gumolitowy kombinezon amortyzował uderzenia. Wreszcie zwyciężył szarpiący jego ciało wiatr i zdołał usiąść. Wyciągnął z torby buty z ostrymi, długimi na kilkadziesiąt centymetrów, stalowymi listwami. Te łyżwy to był cały jego majątek, i przyszłość. Całe życie. Wdział je prosto na stopki kombinezonu i zapiął klamry. Zgrabnie skoczył na nogi. Przykucnął. Ważył teraz o dwadzieścia kilogramów więcej; buty Łyżwiarza były celowo dociążane ołowiem. Wendeek spojrzał w stronę, gdzie pozostawił tonący eskon. Zamieć ukryła wszystko. Zdawała się ukrywać nawet wspomnienia. Teraz liczyło się tylko jedno: przeżyć i zwyciężyć. Naprzód!