– Zapewne zastanawiasz się w jakim celu chciałem się z tobą widzieć – powiedział mężczyzna o wyglądzie zapaśnika. Tężyzna fizyczna, doskonale skrojony garnitur i silna opalenizna maskowały jego otyłość, charakterystyczną dla bogatych ludzi po pięćdziesiątce.
– Chciał pan-ze mną rozmawiać – w oczach Archa pojawił się zagadkowy błysk.
– Rzeczywiście – przytaknął kpiąco mężczyzna.
Arch wzruszył ramionami. Czuł się nieswojo, ale sądził, że z powodzeniem maskuje to marsowym wyrazem twarzy.
Usiedli przy niskim stoliku, nakrytym bladobłękitnym obrusem.
– Napijesz się czegoś? – zapytał gospodarz.
– Nie pijam alkoholu.
– Przepraszam. Powinienem był się domyślić.
Arch odebrał to jako aluzję do swojego pobytu w więzieniu; w takim miejscu trudno o wyrobienie nawyku picia drinków.
Jak spod ziemi wyrósł przy nich lokaj. Na tacy niósł szklankę z kolorowym płynem.
– A pan…? – spojrzał na Archa.
– Dziękuję Colins – odprawił go gospodarz. – Możesz odejść.
– Colins? – spojrzenie Archa wyostrzyło się. – Tak nazywał się mężczyzna, który mnie tutaj przywiózł.
– Zgadza się. Ja również nazywam się Colins, każdy, kogo spotkasz w tym domu tak się nazywa, nawet kucharka.
– Nie rozumiem…
– To na twoją cześć. Prawdziwe nazwiska nie powinny cię interesować. Jeżeli dojdziemy do porozumienia, dowiesz się, wcześniej czy później, jak ja się nazywam, jestem zbyt znany i bogaty, abym zdołał to ukryć.
– Jeżeli dojdziemy do porozumienia…?
– Jeżeli uznasz, że… hm… że nie podołasz zadaniu, na twoim nagrobku każę wykuć napis: „Tu leży Colins”. Colins, czyli nikt.
Twarz Archa poszarzała, potem bladość ustąpiła miejsca wypiekom. Dygresje mężczyzny sprzed bramy więzienia mógł traktować jako efektowne pogróżki, jednakże teraz…
– O co chodzi i dlaczego właśnie ja? – zapytał pokonując suchość w gardle. Colins skrzywił się, uniósł szklankę i wypił łyk alkoholu.
– Masz prawo do pytań – rzekł – ale niepotrzebnie zadajesz dwa równocześnie.
– …?
– Odpowiem najpierw na drugie pytanie. Dlaczego ty? Z trzech powodów. Po pierwsze nie masz rodziny, ani nikogo, kto by się specjalnie tobą interesował. Po drugie jesteś bardzo młody, co doskonale pasuje do mojego planu. Po trzecie wreszcie, jesteś synem Berta Beneta.
Arch wbił wzrok w podłogę.
– Co ma do tego mój ojciec?
– Za kogo mnie masz? – zawołał z wyrzutem Colins. – Wiem wszystko o tobie i twoim ojcu.
– Wszystko, to znaczy co? – tym prostym pytaniem Arch przejmował w rozmowie inicjatywę.
– Na przykład to, że dwadzieścia jeden lat temu Bert Benet powiedział, że umrze 25 czerwca 2134 roku.
– I tak się stało – potwierdził Arch przymrużając powieki. Na wspomnienie ojca jakiś cień przeszedł przez jego serce.
– Tak jest, dokładnie tego dnia, na mocy wyroku sądowego, umarł na krześle elektrycznym… Wiem, że nie jest to dla ciebie przyjemne wspomnienie…
– Lubię rozmawiać o ojcu, umarł, bo tak chciał los, pogodziłem się z tym. Przeraża mnie raczej nieuchronność niektórych wydarzeń. Ojciec przez wiele lat znał datę swojej śmierci i nie zdołał jej zapobiec… tyle lat… tyle przypadków losowych, tyle możliwości wyboru i wszystko to nie ma żadnego znaczenia…
– Może nie próbował nic zmieniać?
– A pan by nie próbował?
Milczenie było odpowiedzią.
– Nadal nie widzę związku tej historii z obecną sytuacją – zauważył Arch.
– Związek taki istnieje – odparł Colins. – Ja wiem w jaki sposób twój ojciec dowiedział się kiedy umrze.
– To żadna tajemnica. Stawiał doskonałe kabały.
– Może i nie tajemnica – zgodził się Colins – ale domyślam się, że niejednego zdołał cię nauczyć.
Arch zaczynał rozumieć.
– Chodzi panu o moje umiejętności wróżbiarza? – prychnął.
– Niezupełnie.
– Zawiedzie się pan. Nie umiem prawie nic.
– Przesadna skromność, Arch, twoi współwięźniowie byli innego zdania.
– To prości ludzie – na twarzy Archa pojawił się grymas. – Można im wiele wmówić.
– Może tak, a może nie…
Do salonu wszedł lokaj, przywołany przy pomocy ukrytego przycisku dzwonka.
– Przynieś mi bagaż pana Beneta – powiedział Colins.
Lokaj zniknął za drzwiami. Za chwilę pojawił się, trzymając w ręku torbę.
– Wysyp wszystkie rzeczy na podłogę – rozkazał Colins.
– Nie trzeba – Arch powstrzymał lokaja. – Czego pan szuka? – zwrócił się do Colinsa.
– Kart Berta Beneta.
– Mam je, i co z tego?
– Twierdziłeś, że nie wróżysz.
– To pamiątka po ojcu – Arch wstał i chwycił torbę.
Lokaj spojrzał badawczo na gospodarza, ale widząc przyzwalający gest – odsunął się. Colins wyciągnął rękę.
– Mógłbym obejrzeć te słynne karty?
– Nie.
Twarz Colinsa przybrała wyraz dziecinnego niemal zdumienia. Rzadko zdarzało się, aby ktoś mu czegoś odmawiał, a szczególnie tak kategorycznie.
– Dlaczego? – zapytał. – Przecież w każdej chwili mogę zabrać ci je siłą?
– Nie… – podstępny cios w prawą nerkę, wymierzony przez stojącego z tyłu lokaja, nie pozwolił Archowi dokończyć zdania. Z głuchym jękiem upadł na miękki dywan. Ból był ostry i przeszywał całe ciało.
– Nie mów do mnie w ten sposób – syknął Colins. Nie ruszył się z fotela, ale jego kark poczerwieniał jak po fizycznym wysiłku.
Arch milczał. Walczył z ogarniającą go niemocą, z trudem chwytał oddech. Wreszcie ból zelżał.
– O co chodzi?! – rzucił w stronę Colinsa nienawistne spojrzenie.
– Powoli… – magnat rozpogadzał się. – Najpierw usiądź w fotelu.
Arch dźwignął ciało. Coś zakłuło w boku, cios lokaja był precyzyjny.
– Twój ojciec – podjął Colins, jakby zapominając o kaprysie obejrzenia kart – wykonywał pewne zadania, dobrze płatne zadania.
– Nic o tym nie wiem…
– Czasami dotyczyło to polityki, dwa czy trzy razy w grę wchodziły zlecenia prywatne. Ostatnia akcja zakończyła się niepowodzeniem, ujęto Berta Beneta i jego syna Archa.
– Ojciec był niewinny, niesłusznie oskarżono nas o to morderstwo.
Colins pokręcił przecząco głową.
– Wyjdź – powiedział do stojącego nieruchomo lokaja. – Sprowadź Enis, chcę aby była tu za kwadrans – odczekał, aż za lokajem zamkną się drzwi, po czym stwierdził: – Tak się składa, że to moje zlecenie wtedy realizowaliście.
Zaskoczony Arch zacisnął silnie usta; wargi, z których odpłynęła krew, pobielały. Przez cały okres pobytu w więzieniu miał nadzieję, że niesłusznie skazano jego ojca. Przed samym sobą ukrywał niektóre fakty, łudził się, że są jedynie zbiegiem okoliczności.
Ale Colins nie kłamał.
Bert Benet był płatnym zabójcą. Stanął przed sądem oskarżony o morderstwo na słynnym handlowcu. Został za to skazany na śmierć. Archowi zarzucono współudział w zbrodni, jednak biorąc pod uwagę jego młody wiek, sąd wydał łagodny wyrok – cztery lata odosobnienia.
Te cztery lata były pomyłką, lecz wiedział o tym tylko Arch. Co za piekielny zbieg okoliczności, że właśnie Colins wynajmował Berta Beneta?! Naraz Arch zrozumiał, że nie ma tu żadnych zbiegów okoliczności, są tylko powody, dla których Colins wybrał go do realizacji swego tajemniczego planu.
– Czego pan ode mnie oczekuje? – zapytał, ostro akcentując niemal każdą sylabę.
– Słyszałeś o Saimonie Thalisie?
Arch skinął głową, znał to nazwisko. W więzieniu Często spędzał wolny czas na oglądaniu telewizji – przed rokiem bardzo dużo mówiło się o eks-pułkowniku Thalisie.
Saimon Thalis – były żołnierz Ziemskich Sił Zbrojnych, jak podawały środki masowego przekazu – kiepski żołnierz. Uciekinier, określany przez środki informacji dezerterem.
Pirat i podobno degenerat. Jeden z głównych organizatorów nieudanego wojskowego przewrotu w roku 2136. Fiasko puczu pociągnęło za sobą tysiące aresztowań i wyroków śmierci. Ale jednemu z przywódców udało się zbiec; był nim właśnie Saimon Thalis, dowodzący wojskowym kosmodromem na Tytanie. Gdy stało się jasne, że próba zamachu stanu nie powiedzie się, pułkownik wraz z dużą grupą oddanych mu żołnierzy opanował wszystkie znajdujące się na Tytanie statki i całą eskadrą opuścił Układ Słoneczny. Był to wyczyn niespotykany w dziejach ludzkości, tylko skończony łotr, lub człowiek o olbrzymiej odwadze i autorytecie mógł ważyć się na coś takiego.