Выбрать главу

Saimon Thalis został uznany za skończonego łotra.

– Proponuję ci dwieście tysięcy slejów za usunięcie go z tego świata – powiedział Colins.

„Ten świat” przez krótką chwilę wywinął kozła przed oczami Archa. Sprawa była jasna, nawet nie pytał co będzie, jeżeli nie zgodzi się na tak postawioną propozycję.

– Thalis? Dlaczego?

– Dla ciebie to nieistotne, przynajmniej na razie – wyraz nienawiści marszczący twarz Colinsa świadczył, że jest to dla niego temat niezwykle drażliwy.

– Jestem przekonany, że przy takich pieniądzach bez trudu znalazłby pan kogoś bardziej odpowiedniego niż ja – wybuchnął Arch. – Nie mam żadnego doświadczenia, nie potrafię.

– Jesteś najbardziej odpowiedni na świecie – Colins mówił bardzo spokojnie, niemal flegmatycznie. – Diabelskie karty Beneta potrafią przewidzieć niektóre wydarzenia przyszłości, twoja w tym głowa, byś je odpowiednio wykorzystał. Znałem Beneta i wiem jaka moc tkwi w jego kartach.

– Nie pomogły mu one uniknąć śmierci na krześle elektrycznym.

– To nic nie znaczy, wręcz przeciwnie. Nie zapominaj, że twój ojciec musiał umrzeć 25 czerwca, przecież tak powiedziała kabała… Ale jest jeszcze jedna sprawa: Bert zwierzył się kiedyś w towarzystwie, że jego wnuk będzie wielkim człowiekiem, wyczytał to podobno w kartach. Stąd moja pewność, że wykonasz zadanie bez niespodzianek.

– …?

– Jego wnuk, czyli twój syn, Arch. Czy nie oznacza to, że będziesz żył przynajmniej tak długo, dopóki nie spotkasz kobiety, która mogłaby dać ci dziecko? A mój plan przewiduje uniemożliwienie ci intymnych kontaktów z kobietami, dopóki Thalis nie umrze – Colins zaśmiał się, a Arch wyczuł w tym śmiechu złośliwość; jak trafne jest to przeczucie, miał się już niedługo przekonać.

– Nie oznacza to wcale, że będę cię więził i czekał nie wiadomo jak długo, aż Thalisa trafi szlag. Rewolwerem będziesz ty – to postanowione.

– Jednak…

– Nie Arch. Za kilka dni poznasz cały plan i sam wtedy przyznasz, że nie masz wyjścia. A raczej, że masz tylko jedno – robić to co ja zechcę.

Arch obserwował pływającego w basenie żółwia. Olbrzymi gad kilkoma ruchami odnóży przenosił się z jednego końca zbiornika na drugi; akwarium mogło się może wydawać wielką przestrzenią dla kilkucentymetrowych rybek, ale dla niego było więzieniem, klatką ograniczającą swobodę. Gdyby w basenie był krwiożerczy krokodyl, Archowi prawdopodobnie nie przyszłoby do głowy porównywać go z więźniem, ale żółw – którego natura obdarzyła łagodnym wyglądem – przywodził właśnie taką myśl. Wszak on sam był kiedyś skazańcem. Dzisiaj nie wiedział już w co ma wierzyć i nieświadomie zaczynał odkrywać pewną prawdę: własne światy muszą się kiedyś zawalić, choćby były pieczołowicie budowane przez wiele lat. Rzeczywistość tworzona jest przez fakty mające liczne interpretacje, lecz tylko jedną prawdziwą – czasami prostą, a czasami nie.

Teraz, będąc pozornie w świecie wolnym, bez murów i strażników, Arch – zupełnie niezależnie od własnej woli, od własnych interpretacji prawdy – został spętany nowymi więzami. Mógł przekonać się jak mało znaczy teraźniejszość. To wydarzenia przeszłości limitowały jego dalsze losy, a wszelkie decyzje jakie mógł podjąć miały tylko jeden wyraz: robić to co zechce Colins. Przyszłość, w ogólnych zarysach, wydawała się być już ukształtowana, zgodnie z metafizycznym pojęciem słowa „Przeznaczenie”.

To samo Przeznaczenie, które układało karty kabały w kombinacje umożliwiające odczytanie wróżby.

„Tak!” – zadecydował Arch. – „Należy poddać się biegowi wydarzeń. Ostatecznie wcale nie jest powiedziane, że Przeznaczenie zaakceptowało pański plan, panie Colins!”

– Wstępnie akceptuję pańską propozycję – powiedział głośno. – Ale o ile mi wiadomo, Thalis jest ścigany przez dywizjon specjalny, jeżeli zostanie ujęty, dostanie karę śmierci bez mojego udziału…

– Ścigają go już od roku i nie posunęli się nawet o krok – odparł energicznie Colins. – Powiem ci coś, co rząd utrzymuje w tajemnicy: przed dwoma miesiącami jedna z jednostek bojowych dywizjonu zbombardowała księżyc pewnej planety gwiazdy Hores. Zlokalizowano tam nieznaną bazę, która mogła należeć do Thalisa. Po akcji przeszukano ruiny i znaleziono schron. Wyłuskano z niego blisko dwa tysiące ludzi, wśród których znajdował się pułkownik Thalis.

– Niemożliwe!

– Tak było. Więźniów załadowano do transportowca i pod osłoną trzech myśliwców wysłano na Ziemię, gdzie miał odbyć się sąd. Konwój ten nigdy nie dotarł do celu, wszelki ślad po nim zaginął.

Arch z niedowierzaniem pokręcił głową.

– Dlaczego rząd utrzymuje to w tajemnicy?

– Konwój nie dotarł do celu, ponieważ został zaatakowany przez nieznane jednostki. Myśliwce rozbiło, a transportowiec uprowadzono.

Arch zrozumiał. Oznaczało to, że Thalisa odbiło, a zatem ma więcej baz niż jedną, w każdej wielu ludzi i sprzęt umożliwiający przeprowadzenie bojowych akcji ofensywnych. Ile może być takich baz? Dwie, trzy, a może dziesięć?! Ilu ludzi, jeżeli w jednej bazie pojmano dwa tysiące, a prawdopodobnie byli to tylko nieliczni, którzy przeżyli bombardowanie. Skoro łąk, to z czego żyją, skąd mają paliwo, materiały…?

Nagle Archowi przyszła do głowy niewiarygodna myśclass="underline"

„Saimon Thalis kontroluje pewien obszar Galaktyki.”

Absurdalność tej myśli przypomniała o potędze Ziemskich Sił Zbrojnych, która była zbyt wielka, aby można było mówić o istnieniu na kontrolowanym obszarze Galaktyki innej działalności niż marginesowe piractwo.

Lecz pozostawał jeszcze obszar niekontrolowany, tak olbrzymi, iż nawet kilka systemów gwiezdnych było igłą w stogu siana.

– Chcę mieć pewność – mówił Colins – że podobna sytuacja nie powtórzy się. Thalis musi zginąć natychmiast, jak tylko zostanie ujęły, bez oczekiwania na sąd.

„Dlaczego?” – chciał zapytać Arch, lecz powstrzymał się przypomniawszy sobie, że wcześniej próbował już zadać podobne pytanie. Pobudki, którymi kierował się Colins, były równie tajemnicze, co pełne okrucieństwa…

Nieoczekiwanie wzrok Colinsa powędrował ku drzwiom. Arch podążył za tym odruchem i poczuł, że jego ciało nagle sztywnieje od przeszywającego je dreszczu. W progu słała kobieta. Była młoda, bardzo ładna i zgrabna, ale te zalety jej urody dostrzegł dopiero później. W tej chwili sparaliżował go fakt, że dziewczyna była zupełnie naga. Jej opalone ciało i gracja ruchów spowodowały, że Arch utracił poczucie rzeczywistości; stał się malcem zafascynowanym ogromnym tortem, ujrzanym przed własnym łóżkiem zaraz po przebudzeniu.

Miał dwadzieścia lat, lecz jeśli chodzi o seks, wciąż jeszcze pozostawał małym chłopcem. Więzienie odebrało mu możliwość poznania spraw, które dla większości młodzieńców w jego wieku nie były żadną nowością.

– Podejdź Enis – Colins wyciągnął rękę. Dziewczyna zakołysała biodrami i, nie wykazując najmniejszego skrępowania swoją nagością, podeszła do fotela, na którym spoczywał magnat.

Skamieniały Arch obserwował ją w milczeniu, uderzony realnością egzotyki oglądanej dotąd jedynie na telewizyjnym ekranie. Gdy Enis siadała na kolanach Colinsa, miał ochotę zerwać się z miejsca i zapobiec tej profanacji, ale nie mógł dźwignąć ciała, jakby przykutego do fotela.

Nagle – w jednej chwili – oprzytomniał. Sprawił to radosny śmiech Enis łaskotanej przez obejmującego ją Colinsa. Radosny śmiech! Młoda dziewczyna i starzejący się mężczyzna – gdzie tu jest miejsce na radosny śmiech?!

Arch poczuł nienawiść do Colinsa, do jego pieniędzy, do władzy jaką daje mu posiadany majątek. Nie przyszło mu tylko do głowy, że przyczyną tej nienawiści może być zazdrość.

– Poznaj pana Archa Beneta, Enis – powiedział Colins.

Arch ponownie zesztywniał, gdy skośne oczy dziewczyny skierowały się w jego stronę. Skinął głową i poruszył bezdźwięcznie wargami.

– Za kilka dni będziesz się nim opiekowała… – Colins przerwał zaczęte zdanie, nachylił się do ucha Enis i coś jej szepnął. Na twarzy dziewczyny pojawiło się rozbawienie.

– … Nigdy jeszcze nie miał kobiety – dokończył głośno. Enis odchyliła głowę, rozrzucając w nieładzie swoje długie włosy i zaniosła się perlistym śmiechem.