Harlan Coben
Zachowaj Spokój
Z angielskiego przełożył Zbigniew A. Królicki
Tytuł oryginału: HOLD TIGHT
Pamięci czworga ukochanych dziadków naszych dzieci:
Carla i Corky Cohenów
Jacka i Nancy Armstrongów.
Bardzo nam was wszystkich brakuje.
OD AUTORA:
Wszystkie technologie wykorzystane w tej książce istnieją naprawdę. Nie tylko są prawdziwe, ale wszelkie opisane programy i urządzenia można nabyć bez większego trudu. Nazwy produktów zostały zmienione, ale tak naprawdę, kogo to powstrzyma?
Podziękowania
Na pomysł napisania tej książki wpadłem, jedząc obiad z moimi przyjaciółmi, Beth i Dennisem McConnell.
Dziękuję za uwagę i dyskusję. Widzicie, do czego doprowadziła?
Chcę również podziękować następującym osobom, które pomogły mi w taki lub inny sposób:
Benowi Sevierowi, Brianowi Tartowi, Lisie Johnson, Lisie Erbach Vance, Aaronowi Priestowi, Jonowi Woodowi, Eliane Benisti, Francoise Triffaux, Christopherowi J. Christie, Davidowi Goldowi, Anne Armstrong – Coben i Charlotte Coben.
1
Marianne ściskała trzeci kieliszek cuervo, podziwiając swoją bezgraniczną zdolność niszczenia wszystkiego co dobre w jej żałosnym życiu, gdy mężczyzna obok niej zawołał:
– Słuchajcie, cukiereczki: kreacjonizm i ewolucja są całkowicie kompatybilne.
Jego ślina wylądowała na jej szyi. Skrzywiła się i obrzuciła go przelotnym spojrzeniem. Miał gęste krzaczaste wąsy, jak aktor pornosa z lat siedemdziesiątych. Siedział po jej prawej stronie. Tą stymulującą odzywką próbował zrobić wrażenie na siedzącej po jej lewej ręce przesadnie tlenionej blondynie ze strzechą sterczących włosów. Marianne trochę przeszkadzała w tym kiepskim podrywie, była niczym plasterek mielonki w kanapce, oddzielający dwie kromki chleba.
Usiłowała ich ignorować. Wpatrzyła się w swój kieliszek, jakby był diamentem, który dobiera do pierścionka zaręczynowego. Miała nadzieję, że dzięki temu Wąsacz i Słomianowłosa znikną. Niestety.
– Jesteś stuknięty – powiedziała Słomianowłosa.
– Wysłuchaj mnie.
– Dobrze, posłucham. Jednak myślę, że jesteś stuknięty.
– Chcecie zamienić się ze mną miejscami – zapytała Marianne – żebyście siedzieli obok siebie?
Wąsacz położył dłoń na jej ramieniu.
– Zaczekaj, młoda damo, chcę, żebyś ty też tego wysłuchała.
Marianne już miała zaprotestować, ale może lepiej było tego nie robić. Znów zajęła się swoim drinkiem.
– W porządku – rzekł Wąsacz. – Wiesz o Adamie i Ewie, prawda?
– Pewnie – odparła Słomianowłosa.
– Kupujesz tę historię?
– To, że on był pierwszym mężczyzną, a ona pierwszą kobietą?
– Właśnie.
– Do diabła, nie. A ty?
– Tak, oczywiście. – Pogładził wąs, jakby to był jakiś mały gryzoń, którego trzeba uspokoić. – Biblia mówi nam, że tak było. Najpierw był Adam, a potem z jego żebra została stworzona Ewa.
Marianne piła. Piła z wielu powodów. Przeważnie dla towarzystwa. Była w zbyt wielu takich miejscach jak to, gdzie szukała przelotnych znajomości, mając nadzieję na coś więcej. Jednak tego wieczoru nie pociągała jej myśl o wyjściu stąd z mężczyzną. Piła dla ukojenia i niech ją szlag, jeśli to nie działało. Słuchanie tej bezsensownej rozmowy pomagało. Łagodziło ból.
Sknociła.
Jak zwykle. Całe jej życie było gwałtowną ucieczką od wszystkiego, co dobre i porządne, poszukiwaniem następnego nieosiągalnego lekarstwa, stanem nieustannego znudzenia przerywanym żałosnymi wzlotami. Marianne zniszczyła coś dobrego i teraz, kiedy próbowała to odzyskać, no cóż, także to spieprzyła.
W przeszłości raniła swoich najbliższych. Miała własny klub emocjonalnie okaleczonych – tych, których najbardziej kochała. Teraz jednak, dzięki swemu ostatniemu popisowi głupoty i egoizmu, do listy ofiar Masakrującej Marianne mogła dodać zupełnie nieznane jej osoby.
Z jakiegoś powodu krzywdzenie obcych osób wydawało się jeszcze gorsze. Przecież wszyscy ranimy tych, których kochamy, prawda? Jednak ranienie niewinnych jest złe.
Marianne zniszczyła czyjeś życie. Może niejedno.
I po co?
Chcąc chronić swoje dziecko. Przynajmniej tak myślała.
Głupia cipa.
– W porządku – powiedział Wąsacz. – Adam dał początek Ewie czy jak tam, do diabła, to nazwać.
– Seksistowski syf – powiedziała Słomianowłosa.
– To Słowo Boże.
– Naukowo udowodniono, że błędne.
– Zaraz, chwileczkę, śliczna damo. Wysłuchaj mnie. – Podniósł prawą dłoń. – Mamy Adama… – Podniósł lewą rękę. – I mamy Ewę. Mamy również raj, zgadza się?
– Zgadza.
– Adam i Ewa mieli dwóch synów, Kaina i Abla. A potem Abel zabił Kaina.
– Kain zabił Abla – poprawiła Słomianowłosa.
– Jesteś pewna? – Zmarszczył brwi w zamyśleniu. Potem zbył to, kręcąc głową. – Obojętnie. Jeden z nich umiera.
– Umiera Abel. Kain go zabija.
– Jesteś pewna?
Słomianowłosa skinęła głową.
– No dobrze, więc zostaje nam Kain. Pytanie, z kim spółkował Kain? Chcę powiedzieć, że jedyną osiągalną kobietą była Ewa, a ta miała już swoje lata. Zatem, w jaki sposób ludzkość zdołała przetrwać?
Wąsacz zamilkł, jakby czekał na oklaski. Marianne przewróciła oczami.
– Dostrzegasz problem?
– Może Ewa miała jeszcze jedno dziecko. Dziewczynkę.
– I Kain uprawiał seks z własną siostrą? – zapytał Wąsacz.
– Jasne. Wtedy wszyscy sypiali ze wszystkimi, no nie? Chcę powiedzieć, że Adam i Ewa byli pierwsi. Musiało dojść do kazirodztwa.
– Nie – rzekł Wąsacz.
– Nie?
– Biblia zakazuje kazirodztwa. Odpowiedź daje nauka. O to właśnie mi chodzi. Nauka i religia istotnie mogą koegzystować. Wszystko opiera się na teorii ewolucji Darwina.
Słomianowłosa sprawiała wrażenie szczerze zaciekawionej.
– Jak to?
– Tylko pomyśl. Według tych wszystkich darwinistów, od kogo pochodzimy?
– Od naczelnych.
– Właśnie, od małp, małpoludów czy innych. Tak więc Kain został wygnany i błąkał się samotnie po tej wspaniałej planecie. Nadążacie?
Wąsacz poklepał Marianne po ramieniu, upewniając się, że słucha jego wywodu. Powoli odwróciła się do niego. Zgól te wąsy z pornosa, pomyślała, a może coś z ciebie będzie.
Wzruszyła ramionami.
– Nadążam.
– Wspaniale. – Uśmiechnął się i uniósł brew. – A Kain jest mężczyzną, prawda?
Słomianowłosa chciała wrócić do centrum uwagi.
– Prawda.
– O normalnych męskich potrzebach, prawda?
– Prawda.
– No więc tak sobie wędruje. I rozpiera go energia. Ma naturalne potrzeby. I pewnego dnia, spacerując sobie po lesie… – Kolejny uśmiech i głaskanie wąsa. – Kain napotyka atrakcyjną małpę. Gorylicę. A może orangutanicę.
Marianne wytrzeszczyła oczy.
– Żartuje pan, prawda?
– Nie. Tylko pomyśl. Kain zauważa jakąś przedstawicielkę małpiego rodu. Te stworzenia są najbardziej zbliżone do ludzi, prawda? Rzuca się na tę samicę i… no cóż, wiadomo. – Bezgłośnie klasnął w dłonie na wypadek, gdyby nie wiedziała. – I naczelna zachodzi w ciążę.
– To niesmaczne – powiedziała Słomianowłosa.
Marianne zaczęła odwracać się do swojego drinka, ale mężczyzna znów klepnął ją w ramię.
– Nie widzisz, że to ma sens? Naczelna ma dziecko. Pół małpę, pół człowieka. To małpolud, ale powoli, z czasem, ludzkie cechy zaczynają dominować. Widzicie? Voilà! Oto połączenie ewolucji i kreacjonizmu.