– Nie?
– Nie.
– Przecież widziałem jej ubranie – rzekł Cope. – A teraz słyszałem raport Franka. No i miejsce znalezienia zwłok – wszyscy wiedzą, że tam jest pełno dziwek.
– Zabójca też o tym wie – odparła Muse. – To dlatego podrzucił tam ciało.
Frank Tremont parsknął śmiechem.
– Muse, pieprzysz głupoty. Potrzebujesz dowodów, słodziutka, nie tylko przeczuć.
– Chcesz dowodów, Frank?
– Jasne, posłuchajmy. Nic nie masz.
– Może kolor jej skóry.
– Co miałby oznaczać?
– To, że ofiara jest biała.
– Och, to ci dopiero. – Tremont rozłożył race. – Och, to lubię. – Spojrzał na Gaughana. – Notuj wszystko, Tom, bo to po prostu bezcenne. Sugeruje, że może, tylko może, sprawa zabójstwa tej prostytutki nie jest priorytetowa i jestem bigoteryjnym neandertalczykiem. Jednak kiedy ona twierdzi, że nasza ofiara nie mogła być kurwą, ponieważ jest biała, no cóż, to jest solidna policyjna robota.
Pogroził jej palcem.
– Muse, musisz trochę więcej pochodzić po ulicach.
– Mówiłeś, że zamordowano jeszcze siedem innych prostytutek.
– Tak i co z tego?
– Czy wiesz, że wszystkie siedem to były Afroamerykanki?
– To gówno znaczy. Może tamte były – sam nie wiem – wysokie, a ta jedna niska. To oznacza, że nie była dziwką?
Muse podeszła do tablicy ogłoszeń wiszącej na ścianie gabinetu. Wyjęła z koperty zdjęcie i przypięła je do niej.
– To zdjęcie zostało zrobione na miejscu zbrodni.
Wszyscy popatrzyli.
– To tłum stojący za taśmą policyjną – rzekł Tremont.
– Bardzo dobrze, Frank. Jednak następnym razem podnieś rękę i zaczekaj, aż cię wywołam.
Tremont założył ręce na piersi.
– Na co mamy patrzeć?
– A co tutaj widzisz? – spytała.
– Dziwki – odparł Tremont.
– Właśnie. Ile?
– Nie wiem. Chcesz, żebym policzył?
– Podaj szacunkową liczbę.
– Około dwudziestu.
– Dwadzieścia trzy. Dobrze, Frank.
– Czego chcesz dowieść?
– Policz, ile z nich to białe.
Nikt nie musiał długo patrzeć, żeby znaleźć odpowiedź: zero.
– Chcesz mi teraz powiedzieć, Muse, że nie ma białych dziwek?
– Są. Ale nie w tym rejonie. Sprawdziłam trzy ostatnie miesiące. Według listy aresztowań przez cały ten czas żadna biała kobieta nie została zgarnięta za nagabywanie w promieniu trzech przecznic od miejsca znalezienia ciała. I jak sam mówiłeś, jej odcisków palców nie ma w bazie. O ilu miejscowych prostytutkach można to powiedzieć?
– O wielu – rzekł Tremont. – Przyjeżdżają z całego stanu, zatrzymują się na jakiś czas, umierają albo przenoszą się do Atlantic City. – Tremont rozłożył ręce. – Och, Muse, jesteś wielka. Mogę już odejść.
Zachichotał. Muse nie.
Wyjęła następne fotografie i zawiesiła je.
– Przyjrzyj się rękom ofiary.
– No i co?
– Nie ma śladów po igle, ani jednego. Wstępna analiza toksykologiczna nie wykazała nielegalnych substancji w jej organizmie. Tak więc ponownie pytam cię, Frank, ile białych dziwek w Piątej Dzielnicy nie ćpa.
To go uciszyło.
– Jest dobrze odżywiona – ciągnęła Muse – co ma jakieś znaczenie, ale dziś niewiele mówi. Mnóstwo dziwek dobrze się odżywia. Brak wcześniejszych sińców i złamań, co również jest niezwykłe u prostytutki pracującej w tym rejonie. Niewiele możemy powiedzieć o jej uzębieniu, ponieważ większość zębów została wybita – lecz te, które zostały, są zadbane. Jednak spójrzcie na to.
Przypięła do tablicy następną dużą fotografię.
– Buty? – zdziwił się Tremont.
– Złota Gwiazda, Frank.
Spojrzenie Cope'a powiedziało jej, żeby stonowała te sarkastyczne uwagi.
– To buty dziwki – ciągnął Tremont. – Szpilki, typowe obuwie na podryw. Spójrz na te paskudne trepy, jakie ty masz na nogach, Muse. Nosisz czasem takie szpilki?
– Nie, Frank. A ty?
Wszyscy obecni w pokoju zachichotali. Cope pokręcił głową.
– O co ci chodzi? – zapytał Tremont. – Są prosto z katalogu dla dziwek.
– Popatrz na podeszwy. Wskazała je długopisem.
– Co niby mam zobaczyć?
– Nic. O to chodzi. Żadnych otarć. Ani jednego.
– Są nowe.
– Zbyt nowe. Kazałam zrobić duże powiększenie. – Przypięła następną fotografię. – Ani jednej rysy. Nikt w nich nie chodził. Ani razu.
W pokoju zrobiło się cicho.
– I co?
– Dobrze powiedziane, Frank.
– Wypchaj się, Muse, to nie oznacza…
– Nawiasem mówiąc, nie znaleziono w niej nasienia.
– Co z tego? Może to był jej pierwszy klient tamtej nocy.
– Może. Ma również opaleniznę, której powinieneś się przyjrzeć.
– Co takiego?
– Opaleniznę.
Próbował zrobić zaskoczoną minę, ale tracił grunt pod nogami.
– Te dziewczyny, Muse, są nazywane ulicznicami nie bez powodu. Ulice, jak wiesz, są pod gołym niebem. Te dziewczyny pracują na powietrzu. Długo.
– Pomijając fakt, że ostatnio nie mieliśmy dużo słońca, ślady opalenizny się nie zgadzają. Urywają się tutaj – wskazała na ręce – a nie ma ich na brzuchu, który jest zupełnie blady. Krótko mówiąc, ta kobieta nosiła bluzki, a nie kuse topy. No i ta chusta, którą znaleziono zaciśniętą w jej dłoni.
– Zerwana sprawcy, który ją zaatakował.
– Nie, nie zerwana. Z pewnością podrzucona. Zwłoki zostały przemieszczone, Frank. Mamy uwierzyć, że zerwała mu ją z głowy, kiedy się broniła, a sprawca zostawił chustę, pozbywając się ciała? Czy to brzmi wiarygodnie?
– Może gang chciał zostawić wiadomość.
– Może. Jednak jest jeszcze kwestia samych obrażeń.
– Co z nimi?
– Są zbyt poważne. Nikt nie bije tak precyzyjnie.
– Masz jakąś teorię?
– Nasuwa się sama. Ktoś nie chciał, żebyśmy ją rozpoznali. I jeszcze coś. Zwróć uwagę, gdzie porzucono ciało.
– W miejscu, gdzie, jak powszechnie wiadomo, roi się od dziwek.
– Właśnie. Wiemy, że tam nie została zamordowana. Tam porzucono jej ciało. Dlaczego tam? Po co zostawiać ciało dziwki w miejscu znanym powszechnie jako królestwo dziwek? Powiem ci po co. Po to, żeby zabitą wzięto za dziwkę i jakiś leniwy spasiony inspektor, który weźmie tę sprawę, poszedł po linii najmniejszego oporu i…
– Kogo nazywasz spasionym?
Frank Tremont wstał.
– Siadaj, Frank – spokojnie powiedział Cope.
– Zamierzasz jej pozwolić…
– Cii – rzekł Cope. – Słyszysz ten dźwięk? Wszyscy nadstawili uszu.
– Jaki?
Cope przyłożył dłoń do ucha.
– Posłuchaj, Frank. Słyszysz to? – szepnął. – To dźwięk twojej publicznie ujawnianej niekompetencji. Nie tylko niekompetencji, ale też samobójczej głupoty, jaką było bezzasadne atakowanie zwierzchnika.
– Nie muszę wysłuchiwać…
– Cii, słuchaj. Tylko słuchaj.
Muse z trudem powstrzymywała śmiech.
– Słyszał pan, panie Gaughan? – zapytał Cope.
Gaughan odkaszlnął.
– Słyszałem, co miałem usłyszeć.
– To dobrze, ja również. A ponieważ prosił pan o pozwolenie nagrywania tej rozmowy, no cóż, ja również czułem się zobowiązany to zrobić. – Zza leżącej na biurku książki Cope wyjął niewielki dyktafon. – No wie pan, to na wypadek gdyby pański szef chciał usłyszeć, co tu się dokładnie wydarzyło, a pański magnetofon zepsułby się lub zaginął. Nie chcielibyśmy, żeby ktoś pomyślał, że może pan przeinaczyć fakty na korzyść szwagra, prawda?
Cope uśmiechnął się do nich obu. Nie odpowiedzieli mu tym samym.
– Panowie, ktoś ma jeszcze jakieś uwagi? Nie, to dobrze. Zatem wracajcie do pracy. Frank, weź sobie wolne na resztę dnia. Chciałbym, żebyś przemyślał swoją sytuację i może sprawdził, jakie korzystne warunki zapewniamy przy wcześniejszym przejściu na emeryturę.