Выбрать главу

Ron rzucił na stół bloczek recept. Przez chwilę wszyscy tylko na nie patrzyli.

– Ty nie ukradłeś recept ojca – rzekła Betsy. – Zrobił to Spencer. Ukradł je z waszego domu, prawda?

Adam zwiesił głowę.

– A ty odkryłeś to tamtej nocy, kiedy się zabił. Powiedziałeś mu o tym. Byłeś wściekły. Pokłóciliście się. To dlatego go uderzyłeś. Kiedy do ciebie dzwonił, nie chciałeś słuchać jego przeprosin. Tym razem posunął się za daleko. Dlatego pozwoliłeś, by jego słowa nagrały się na pocztę głosową.

Adam zacisnął powieki. Łzy spływały mu po policzkach.

– Powinienem był odebrać. Uderzyłem go. Wyzywałem go i powiedziałem, że nigdy więcej się do niego nie odezwę. Potem zostawiłem go samego, a kiedy dzwonił, błagając o pomoc…

W pokoju wybuchło zamieszanie. Oczywiście, były łzy, uściski, słowa przeprosin. Rany otwarły się i zabliźniły. Hester robiła swoje. Przycisnęła LeCrue i Duncana. Wszyscy widzieli, co się stało. Nikt nie chciał oskarżać Adama i Mike'a. Adam będzie współpracował i pomoże posłać Rosemary i Carsona do więzienia.

Jednak dopiero nazajutrz.

Późnym wieczorem, kiedy Adam wrócił do domu i odzyskał swój telefon komórkowy, przyszła Betsy Hill.

– Chcę to usłyszeć – powiedziała mu.

I razem wysłuchali ostatniej wiadomości, jaką wysłał Spencer, zanim odebrał sobie życie.

– Nie chodziło o ciebie, Adamie. W porządku, człowieku. Po prostu spróbuj zrozumieć. Nie chodziło o nikogo. Po prostu było za trudno. Zawsze było zbyt trudno…

■ ■ ■

Tydzień później Susan Loriman zapukała do drzwi domu Joego Lewistona.

– Kto tam?

– Panie Lewiston? Tu Susan Loriman.

– Jestem bardzo zajęty.

– Proszę otworzyć. To ważne.

Zapadła kilkuminutowa cisza, zanim Joe Lewiston zrobił to, o co prosiła. Był nieogolony i ubrany w szary podkoszulek. Miał rozczochrane włosy i zaspane spojrzenie.

– Pani Loriman, to nie najlepsza pora…

– Dla mnie również.

– Zostałem zwolniony z pracy.

– Wiem. Przykro mi to słyszeć.

– Zatem jeśli chodzi o poszukiwanie dawcy…

– Właśnie.

– Nie może pani liczyć na to, że w tym pomogę.

– I tu się pan myli. Liczę na to.

– Pani Loriman…

– Czy umarł ktoś z pańskich bliskich?

– Tak.

– Zechce mi pan powiedzieć kto?

Dziwne pytanie. Lewiston westchnął i spojrzał w oczy Susan Loriman. Jej syn umierał i z jakiegoś powodu odpowiedź na to pytanie wydawała się dla niej bardzo ważna.

– Moja siostra Cassie. Była aniołem. Wprost trudno uwierzyć, że coś mogło się jej stać.

Oczywiście, Susan wiedziała o tym. Wszystkie środki przekazu trąbiły o owdowiałym mężu Cassandry Lewiston i morderstwach.

– Ktoś jeszcze?

– Mój brat Curtis.

– Czy on też był aniołem?

– Nie. Wprost przeciwnie. Jestem do niego podobny. Mówią, że łudząco. Jednak on przez całe życie sprawiał kłopoty.

– Jak umarł?

– Został zamordowany. Zapewne w trakcie napadu rabunkowego.

– Jest ze mną wykwalifikowana pielęgniarka. – Susan spojrzała przez ramię. Jakaś kobieta wysiadła z samochodu i ruszyła w ich kierunku. – Może pobrać próbkę krwi do analizy.

– Nie widzę sensu.

– Naprawdę nie zrobił pan niczego strasznego, panie Lewiston. Nawet wezwał pan policję, kiedy zrozumiał pan, co robi pański dawny szwagier. Musi pan zacząć odbudowywać swoje życie. I sądzę, że ten krok, pańska chęć pomocy i próba ocalenia mojego dziecka w tak trudnym momencie pańskiego życia, będzie się liczyła w oczach ludzi. Proszę, panie Lewiston. Czy pomoże pan uratować mojego syna?

Wyglądało na to, że zamierza zaprotestować. Susan miała nadzieję, że tego nie zrobi. Chciał jej przypomnieć, że Lucas ma dziesięć lat. Ona była gotowa mu przypomnieć, że jego brat Curtis zginął jedenaście lat temu – dziewięć miesięcy przedtem, nim urodził się Lucas. Powiedziałaby Joemu Lewistonowi, że najlepszym dawcą dla Lucasa byłby teraz jego wuj. Miała nadzieję, że nie będzie musiała tego mówić. Jednak była gotowa posunąć się tak daleko. Musiała.

– Proszę – powtórzyła.

Pielęgniarka zbliżała się. Joe Lewiston ponownie spojrzał na Susan i widocznie dostrzegł jej zdesperowaną minę.

– Jasne, w porządku – powiedział. – Może wejdziemy do domu i zrobimy to w środku?

■ ■ ■

Tia była zdumiona tym, jak szybko wszystko wracało do normy.

Hester dotrzymała słowa. W sprawach zawodowych nie dawała drugiej szansy. Tak więc Tia złożyła wypowiedzenie i obecnie szukała innej pracy. Mike'a i Ilene Goldfarb uwolniono od wszelkich zarzutów związanych z kradzieżą recept. Komisja dyscyplinarna prowadziła pokazowe dochodzenie w tej sprawie, ale nawet nie kazała im tymczasowo zamknąć gabinetu. Plotka głosiła, że znalazł się dobry dawca dla Lucasa Lorimana, ale Mike nie chciał o tym rozmawiać, a Ilene nie nalegała.

Przez kilka pierwszych radosnych dni Tia sądziła, że Adam zmieni swoje życie i będzie słodkim, miłym chłopcem, jakim… no cóż, właściwie nigdy nie był. Takie zmiany nie zachodzą jednak jak za przekręceniem włącznika. Adam był teraz lepszy, bez dwóch zdań. W tym momencie na podjeździe przed domem stał na bramce, a jego ojciec strzelał. Kiedy Mike'owi udawało się strzelić bramkę, wołał „Gol!” i śpiewał triumfalną piosenkę kibiców Rangersów. Te dźwięki były znajome i kojące, lecz kiedyś słyszała także głos Adama. Teraz się nie odzywał. Grał w milczeniu, a w głosie Mike'a słyszała coś dziwnego – mieszaninę radości i desperacji.

Mike wciąż pragnął powrotu tamtego chłopca, ale tamtego chłopca zapewne już nie było. Może i dobrze.

Mo zajechał na podjazd. Zabierał ich na mecz Rangersów, którzy grali z Devils w Newark. Anthony, który uratował im życie razem z Mo, też jechał. Mike myślał, że Anthony uratował mu życie za pierwszym razem, w tym zaułku, ale to Adam powstrzymał napastników – i miał na dowód tego bliznę po cięciu nożem. Coś takiego może wprawić rodzica w euforię – świadomość, że syn ocalił ojca. Mike był bliski łez i zamierzał coś powiedzieć, ale Adam nie chciał słuchać. Ten chłopak nie chwalił się swoją odwagą.

Tak jak jego ojciec.

Tia spojrzała przez okno. Jej dwaj mężczyźni ruszyli do drzwi, żeby się pożegnać. Pomachała do nich i posłała im całusa. Pomachali jej w odpowiedzi. Patrzyła, jak wsiadają do samochodu Mo. Nie odrywała od nich oczu, aż samochód zniknął za zakrętem drogi.

– Jill? – zawołała.

– Jestem na górze, mamo!

Wyinstalowali szpiegowski program z komputera Adama. Można przytaczać rozmaite argumenty. Może gdyby Ron i Betsy uważniej obserwowali Spencera, zdołaliby go ocalić. A może jednak nie. Tak to już jest we wszechświecie, że wydarzeniami rządzi przypadek. Mike i Tia tak bardzo niepokoili się o syna, a w końcu to Jill była bliższa śmierci. Udziałem Jill stało się traumatyczne przeżycie – to ona musiała zastrzelić człowieka. Dlaczego?

Przypadkowość. Przypadkiem znalazła się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie.

Możesz szpiegować, ale nie zdołasz wszystkiego przewidzieć. Adam mógł sam znaleźć wyjście z sytuacji. Mógł nagrać szantażystów, a wtedy Mike nie zostałby napadnięty i pobity. Ten stuknięty Carson nie próbowałby ich zabić. Adam nie zastanawiałby się, czy rodzice nadal mu ufają.

Tak już jest z zaufaniem. Można naruszyć je z poważnych powodów, jednak pozostanie naruszone.

Czego więc nauczyła się Tia jako matka? Starasz się jak najlepiej. To wszystko. Masz najlepsze intencje. Pokazujesz im, że są kochani, lecz w życiu jest zbyt wiele przypadku, aby zrobić coś więcej. Nie zdołasz go kontrolować. Mike miał znajomego, byłego koszykarza, który lubił cytować przysłowia. Jego ulubionym było: „Człowiek strzela, pan Bóg kule nosi”. Do Tii nigdy to nie przemawiało. Uważała to za wymówkę, żeby się nie wysilać, bo Bóg i tak jakoś ci przeszkodzi. Nie o to jednak chodziło. Raczej o zrozumienie, że możesz dać z siebie wszystko, lecz nie myśl, że panujesz nad wszystkim.