Выбрать главу

Cope spojrzał przez ramię na samochód, w którym czekał Neil Cordova. Pietra przed kilkoma godzinami przerwała milczenie. Długo nie chciała mówić, ale Cope wpadł na prosty pomysł: pozwolił porozmawiać z nią Neilowi Cordovie. Po dwóch minutach Pietra, której wspólnik nie żył, a adwokat zawarł ugodę z prokuraturą, załamała się i powiedziała im, gdzie znajdą ciało Reby Cordovy.

– Chcę tu być – powiedział Cope.

Muse powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem.

– Jego też nie powinno tu być.

– Obiecałem.

Cope i Neil Cordova często rozmawiali, od kiedy Reba zniknęła. Za kilka minut, jeśli Pietra powiedziała prawdę, będzie łączyło ich jedno straszne przeżycie – śmierć żon. Dziwne, lecz kiedy sprawdzili przeszłość zabójcy, okazało się, że on też miał za sobą to okropne doświadczenie.

– Czy dopuszczasz możliwość, że Pietra kłamała? – spytała Muse, jakby czytając w jego myślach.

– Raczej nie. A ty?

– Również – odparła Muse. – Zatem Nash zabił te dwie kobiety, żeby pomóc szwagrowi. Chciał znaleźć i zniszczyć taśmę będącą dowodem niewierności Lewistona.

– Na to wygląda. Jednak Nash miał przeszłość. Założę się, że jeśli dobrze poszukamy, znajdziemy wiele złego. Sądzę, że kłopoty szwagra były dla niego przede wszystkim pretekstem do pofolgowania swoim złym instynktom. Nie znam się jednak na psychologii i nie interesuje mnie to. Psychologii nie można postawić w stan oskarżenia.

– Torturował ofiary.

– Tak. Teoretycznie po to, żeby się dowiedzieć, kto jeszcze wie o nagraniu.

– Dlatego zabił Rebę Cordova.

– Zgadza się.

Muse potrząsnęła głową.

– A co z jego szwagrem, tym nauczycielem?

– Z Lewistonem? Co z nim?

– Zamierzasz go oskarżyć?

Cope wzruszył ramionami.

– On twierdzi, że tylko zwierzył się z tego Nashowi i nie miał pojęcia, że ten zacznie szaleć.

– Wierzysz mu?

– Pietra to potwierdza, lecz tak czy inaczej jest jeszcze za mało dowodów. – Popatrzył na nią. – Ale od czego mam detektywów?

Dozorca magazynu znalazł właściwy klucz i włożył go do zamka, Drzwi otworzyły się i policjanci weszli do środka.

– Tyle się wydarzyło – powiedziała Muse – a Mariannę Gillespie nawet nie wysłała tego nagrania.

– Wygląda na to, że nie. Tylko groziła, że to zrobi. Sprawdziliśmy. Guy Novak twierdzi, że Marianne powiedziała mu o nagraniu. Zamierzała poprzestać na groźbie, uważając, że to wystarczająca kara. Guy tak nie uważał. Dlatego wysłał nagranie żonie Lewistona.

Muse zmarszczyła brwi.

– Co? – spytał Cope.

– Nic. Chcesz oskarżyć Guya?

– O co? On tylko wysłał e – mail. To nie jest sprzeczne z prawem.

Dwaj policjanci powoli wyszli z magazynu. Zbyt wolno, Cope wiedział, co to oznacza. Jeden z nich napotkał jego spojrzenie i skinął głową.

– Niech to szlag – zaklęła Muse.

Cope odwrócił się i poszedł do Neila Cordovy. Ten spoglądał na niego. Cope patrzył mu w oczy i zbierał siły. Widząc zbliżającego się Cope'a, Neil zaczął kręcić głową. Robił to coraz energiczniej, jakby w ten sposób mógł zanegować rzeczywistość. Cope szedł miarowym krokiem. Neil szykował się na to, wiedział, co nadchodzi, lecz to nigdy nie osłabia ciosu. Nie masz wyboru. Nie możesz dłużej robić uników ani walczyć. Po prostu pozwalasz, by cię zmiażdżyło.

Tak więc kiedy Cope doszedł do niego, Neil Cordova przestał kręcić głową i osunął się na Cope'a. Ze szlochem raz po raz powtarzał imię żony, mówiąc, że to nieprawda, to nie może być prawda, błagając Boga, żeby oddał mu ukochaną. Cope trzymał go w ramionach. Mijały minuty. Trudno powiedzieć ile. Cope stał tam, trzymał go i nic nie mówił.

Godzinę później Cope pojechał do domu. Wziął prysznic, włożył smoking i poszedł z drużbami do ołtarza. Cara, jego siedmioletnia córka, wzbudziła głośne achy i ochy, kiedy szła nawą główną. Sam gubernator prowadził ślubną uroczystość. Wesele było huczne. Muse ślicznie się prezentowała jako druhna. Pogratulowała mu i cmoknęła go w policzek. Cope podziękował jej. Na tym zakończyła się ich rozmowa podczas wesela.

Cały wieczór był jednym barwnym zamętem. Lecz w pewnej chwili Cope na parę minut został sam. Rozluźnił muszkę i rozpiął koszulę pod szyją. Tego dnia przeszedł przez cały cykl, rozpoczynający się od śmierci, a kończący na czymś tak radosnym jak związek dwóch osób. Większość ludzi zapewne znalazłaby w tym jakiś głęboki sens. Cope – nie. Siedział tam i słuchał, jak orkiestra katuje jakiś szybki kawałek Justina Timberlake'a, i patrzył, jak jego goście próbują to tańczyć. Na moment pozwolił sobie odpłynąć w mrok.

Myślał o Neilu Cordovie, o miażdżącym ciosie, o tym, przez co przechodzą teraz on i jego dwie córeczki.

– Tatusiu?

Odwrócił się. To była Cara. Córka wzięła go za rękę i patrzyła na niego. Wiedziała.

– Zatańczysz ze mną? – zapytała.

– Myślałem, że nienawidzisz tańczyć.

– Uwielbiam tę piosenkę. Proszę?

Wstał i poszedł na parkiet. Orkiestra powtarzała ten głupi refren. Cope zaczął tańczyć. Cara odciągnęła jego oblubienicę od grupki weselników i również zaciągnęła ją na parkiet. Tańczyli całą rodziną – Lucy, Cara i Cope. Muzyka wydawała się coraz głośniejsza. Przyjaciele i krewni zaczęli klaskać. Cope tańczył z zapałem i nieudolnie. Obie kobiety jego życia dusiły się ze śmiechu.

Słysząc to, Paul Copeland zaczął tańczyć z jeszcze większym zapałem, wymachując rękami, poruszając biodrami, pocąc się i wirując, aż zapomniał o wszystkim poza tymi dwiema pięknymi buziami i ich cudownym śmiechem.

Harlan Coben

***