Выбрать главу

— Dla mnie brzmi to nieźle — stwierdził Maurycy.

— A co z twoim człowiekiem?

— Och, on zje cokolwiek.

— Jest jeszcze chleb i kiełbasa — mówiła dziewczynka, wyjmując puszkę z metalowego kredensu. — Kiełbasy bardzo pilnujemy. Jest też odrobina sera, ale starego.

— Nie powinniśmy zjadać jedzenia, którego wam brakuje — powiedział chłopiec. — Mamy pieniądze.

— Och, mój ojciec twierdzi, że miasto by źle wyglądało, gdybyśmy nie okazywali gościnności. On jest burmistrzem.

— On tu rządzi? — zdziwił się chłopiec.

— Śmiesznie to określiłeś. Tak naprawdę to prawa ustala rada miejska. On tylko kłóci się ze wszystkimi. To on powiedział, że nie możemy mieć większych racji żywności niż inni, na znak solidarności w tych trudnych czasach. Już wystarczająco źle się zaczęło dziać, kiedy turyści przestali przyjeżdżać do naszych gorących źródeł, a potem doszły do tego jeszcze szczury. — Wyjęła kilka talerzyków z dużego kuchennego kredensu. — Mój tata twierdzi, że jeśli będziemy się zachowywać rozsądnie, to dla wszystkich starczy — mówiła dalej. — Zupełnie się z nim zgadzam. Ale kiedy już okazało się solidarność, to można by dostać coś ekstra, prawda? A w rzeczywistości mamy mniej. Możecie to sobie wyobrazić? Tak czy siak… a więc naprawdę jesteś czarodziejskim kotem? — zapytała, nalewając mleko na spodeczek. Mleko dawno straciło świeżość, ale Maurycy był ulicznym kotem i potrafiłby wypić nawet takie mleko, które próbowałoby odpełznąć.

— O tak, zgadza się, czarodziejskim — wymruczał, pokazując żółto-białą obwódkę wokół pyszczka. Dla dwóch rybich łbów zgadzał się na wszystko.

— Pewnie należysz do jakiejś czarownicy, o imieniu na przykład Gryzelda — mówiła dziewczynka, kładąc na drugim spodeczku rybie łby.

— Tak, zgadza się, Gryzelda, masz rację — mruczał Maurycy, śledząc jej ruchy.

— Która najprawdopodobniej żyje w domku z piernika w lesie.

— To prawda — zgodził się z nią Maurycy. Lecz nagle dodał: — Tyle że to domek nie z piernika, ale z chrupek, ona się odchudza. — Nie byłby Maurycym, gdyby nie dołożył czegoś od siebie. — Ta Gryzelda jest bardzo zdrową czarownicą.

Dziewczynka zaniemówiła na chwilę.

— Nie tak powinno być — oświadczyła.

— Przepraszam, skłamałem, oczywiście, domek jest z piernika — poprawił się szybko Maurycy. Ktoś, kto daje jedzenie, nigdy się nie myli.

— Czy Gryzelda ma ogromne brodawki?

— Niektóre z tych brodawek mają tak rozbudowaną osobowość, że nawet zdobyły sobie przyjaciół. — Maurycy starał się zachować powagę. — A jak ci na imię, panienko?

— Obiecasz, że nie będziesz się śmiać?

— Obiecuję. — Ostatecznie gdzieś mogły się jeszcze znaleźć rybie głowy.

— Mam na imię… Malicia.

— Aha.

— Śmiejesz się? — zapytała z groźbą w głosie.

— Nie — odparł zdziwiony Maurycy. — A dlaczego?

— Nie uważasz, że to śmieszne imię?

Maurycy przypomniał sobie parę znanych imion: Szynkawieprz, Ciemnaopalenizna, Niebezpieczny Groszek, Sardynki…

— Dla mnie brzmi dość zwyczajnie — rzekł.

Malicia popatrzyła na niego podejrzliwie, po czym odwróciła się do chłopca, który siedział z typowym dla siebie radosnym, dalekim spojrzeniem, jak zwykle, kiedy nie miał nic do roboty.

— A ty masz jakieś imię? — zapytała. — Nie jesteś przypadkiem trzecim, najmłodszym synem króla? Gdyby twoje imię poprzedzało słówko „książę”, z pewnością byłaby to dla mnie jakaś wskazówka.

— Wydaje mi się, że moje imię brzmi Keith — odpowiedział chłopiec.

— Nigdy nie mówiłeś, że masz jakieś imię! — wykrzyknął Maurycy.

— Nigdy nikt mnie o to nie zapytał.

— Keith to nie jest imię nadzwyczaj obiecujące — powiedziała Malicia. — Nie zapowiada tajemnicy. Zapowiada po prostu Keitha. Jesteś pewien, że to twoje prawdziwe imię?

— Takie mi nadali.

— A więc jest coś więcej. Leciusieńka zapowiedź tajemnicy. — Na twarzy Malicii pojawiło się nagłe zainteresowanie. — Wystarczy, by zbudować napięcie. Jak podejrzewam, wykradziono cię po urodzeniu. Najprawdopodobniej jesteś prawowitym władcą jakiegoś królestwa, ale znaleźli kogoś, kto wygląda dokładnie tak samo jak ty, i go podstawili. W takim wypadku masz magiczny miecz, z tym że on wcale nie wygląda jak miecz, rozumiesz, aż do chwili kiedy będziesz musiał udowodnić swoje królewskie pochodzenie. Prawdopodobnie znaleziono cię na progu domu.

— Tak właśnie było — odparł Keith.

— Widzisz? Ja zawsze mam rację.

Maurycy potrafił wyczuć, czego chcą ludzie. A Malicia chciała, czuł to, by ją oszukiwać. Ale nigdy wcześniej nie słyszał, by chłopiec wyglądający na głupka mówił o sobie.

— Co robiłeś na tym progu? — zapytał.

— Nie wiem. Prawdopodobnie gaworzyłem.

— Nigdy o tym nie mówiłeś — oskarżycielsko oświadczył Maurycy.

— A czy to ważne?

— Prawdopodobnie w twoim koszu był czarodziejski miecz i korona — opowiadała dalej Malicia. — I na pewno masz tajemniczy tatuaż lub znamię o dziwnym kształcie.

— Nie sądzę. Nikt mi nic o tym nie wspominał — odparł Keith. — Był tylko kocyk i ja. I kartka papieru.

— Kartka? Czy było coś na niej napisane? To bardzo ważne.

— Było napisane: „Osiem litrów mleka i jogurt truskawkowy”.

— Och. Niewiele to mówi — stwierdziła Malicia. — Aż osiem litrów mleka?

— To było na progu Gildii Muzyków — tłumaczył Keith. — Całkiem sporego. O jogurcie truskawkowym trudno mi coś powiedzieć.

— Porzucony dzieciak trafia do obcych ludzi, to brzmi bardzo zachęcająco — kontynuowała Malicia. — Książę może wyrosnąć tylko na króla, a z tajemniczym sierotą nic się nie da przewidzieć. Czy cię bito, głodzono i zamykano w piwnicy?

— Nie — odpowiedział zaskoczony Keith. — Wszyscy byli dla mnie bardzo mili. Przesympatyczni ludzie. Wiele mnie nauczyli.

— My też mamy gildie — powiedziała Malicia. — Chłopcy uczą się stolarstwa, kamieniarstwa i innych rzemiosł.

— Mnie nauczyli muzyki. Jestem muzykiem. I to dobrym. Utrzymuję się sam od dnia, kiedy skończyłem sześć lat.

— Aha. Niezwykły talent. Tajemniczy sierota, dotknięty nieszczęściem w chwili narodzin… wszystko zaczyna układać się w całość — powiedziała Malicia. — Jogurt truskawkowy najprawdopodobniej nie ma znaczenia. Czy twoje życie inaczej by wyglądało, gdyby był o smaku bananowym? Kto to wie? Jaki rodzaj muzyki grasz?

— Rodzaj? Nie ma żadnych rodzajów. Jest po prostu muzyka — powiedział Keith. — Jeśli słuchasz, to jest muzyka.

Malicia spojrzała na Maurycego.

— Czy on zawsze tak?

— Tyle nigdy od niego nie usłyszałem — odparł kot.

— Jak podejrzewam, bardzo chcielibyście dowiedzieć się wszystkiego na mój temat — powiedziała dziewczynka. — I jesteście nazbyt grzeczni, by zapytać.

— No pewnie — stwierdził Maurycy.

— Cóż, chyba wcale was nie zdziwi, że mam dwie okropne przyrodnie siostry — zaczęła Malicia. — I na mnie spadają wszystkie obowiązki!

— Ojej! — wykrzyknął współczująco Maurycy, przez cały czas zastanawiając się, czy nie ma więcej rybich głów, a jeżeli są jakieś rybie głowy, to czy na pewno warte są tego wszystkiego.

— No, większość obowiązków — dodała Malicia, jakby zdradzając jakiś niewygodny fakt. — A z całą pewnością niektóre z nich. Muszę na przykład sprzątać własny pokój! A tam panuje wyjątkowy bałagan.