Na stryszku nad stajnią było sporo siana, w dodatku ciepło bijące od koni poniżej miło ogrzewało pomieszczenie. Czuli się tam prawdziwie błogo.
Keith leżał, patrzył w sufit i pomrukiwał pod nosem. Maurycy przyglądał się swemu drugiemu śniadaniu, które poruszało noskiem i wąsikami. Nagle zmienił się w lśniącą maszynę do zabijania. Przyczaił się, ogonem ciął powietrze niczym batem i nagle skoczył z pazurami. Rozległ się pisk.
— No dobrze — powiedział Maurycy do dygoczącej w jego łapach kulki. — Musisz tylko coś powiedzieć. Cokolwiek. Na przykład „puść mnie” czy nawet „pomocy”. Pisk nic ci nie pomoże. To tylko dźwięk. Poproś, a pozwolę ci odejść. Nikt nie może powiedzieć, że nie mam wysokiego morale w tej kwestii.
— Piii! — wrzasnęła mysz.
— Propozycja była uczciwa — oświadczył Maurycy i zagryzł ją w okamgnieniu. Po czym wrócił do kąta, gdzie Keith zajadał kanapkę z wołowiną.
— Nie potrafiła mówić — oświadczył szybko Maurycy.
— Nie pytałem cię — odparł Keith.
— Dałem jej szansę — mówił dalej Maurycy. — Słyszałeś, prawda? Wystarczyło, by powiedziała, że nie chce być zjedzona.
— Dobrze.
— Dla ciebie to w porządku, bo ty nie musisz rozmawiać z kanapką. — Maurycemu coś nadal nie dawało spokoju.
— Nie miałbym pojęcia, co jej powiedzieć — odrzekł Keith.
— I chciałbym też zwrócić uwagę, że nie bawię się z nimi — rzekł Maurycy. — Jedno uderzenie łapą i „do widzenia, nic więcej nie napisała”… tyle że oczywiście myszy w ogóle nie piszą, bo nie są inteligentne.
— Wierzę ci — powiedział Keith.
— I nic nie czują — tłumaczył się dalej Maurycy.
W tej chwili usłyszeli krzyk dochodzący z pobliskiej ulicy, a potem brzęk tłuczonych naczyń. Przez ostatnie pół godziny takie sekwencje hałasów powtarzały się dość często.
— Aha, chłopaki wciąż pracują — powiedział Maurycy, ciągnąc mysz za kupkę siana. — Najlepsze krzyki wychodzą, kiedy Sardynki tańczy na stole.
Otworzyły się drzwi stajni. Wszedł jakiś mężczyzna, nałożył uprząż na dwa konie i wyprowadził je. Wkrótce chłopca i kota doszedł turkot opuszczającego dziedziniec powozu.
Kilka sekund później usłyszeli z dołu trzy głośne stuknięcia. Po chwili się powtórzyły. A potem znowu. Wreszcie rozległ się głos Malicii:
— Jesteście na górze czy nie?
Keith wygrzebał się z siana i spojrzał w dół.
— Jesteśmy — odparł.
— Nie słyszeliście sekretnego stukania? — spytała Malicia z niezadowoleniem.
— To wcale nie brzmiało jak sekretne stukanie — wtrącił się Maurycy, mówiąc z pełnym pyszczkiem.
— Czy to był głos Maurycego? — zapytała podejrzliwie Malicia.
— Owszem — potwierdził Keith. — Musisz mu wybaczyć, właśnie kogoś je.
Maurycy przełknął szybko.
— To nie był ktoś! — wysyczał. — Jeśli nie potrafi mówić, nie jest kimś! Jest tylko jedzeniem!
— To było sekretne zapukanie — żachnęła się Malicia. — Znam się na tych sprawach. A wy powinniście zapukać w odpowiedzi.
— Ale gdyby to po prostu ktoś stukał do drzwi, a my odpowiedzielibyśmy pukaniem, co by sobie pomyśleli? — zapytał Maurycy. — Że z nas niezłe jełopy.
Malicia całkiem nietypowo dla siebie zamilkła na dłuższą chwilę.
— Co racja, to racja — zgodziła się w końcu. — Już wiem, zawołam „To ja, Malicia!”, a dopiero potem sekretnie zapukam. Wtedy będziecie wiedzieli, że to ja, i odpowiecie mi pukaniem. W porządku?
— Czemu po prostu nie zapytać: „Cześć, czy jesteście tam na górze?” — zapytał niewinnie Keith.
Malicia westchnęła.
— Czy ty w ogóle nie rozumiesz, jak się buduje napięcie? Słuchajcie, mój ojciec pojechał właśnie do magistratu na spotkanie z rajcami. Powiedział, że naczynia były ostatnią kroplą!
— Naczynia? — powtórzył Maurycy. — Opowiedziałaś mu o Sardynki?
— Musiałam powiedzieć, że przeraził mnie wielki szczur i próbowałam się wdrapać na kredens, żeby przed nim uciec.
— Skłamałaś?
— Po prostu opowiedziałam historię — spokojnie odparła dziewczynka. — I to dobrą historię. Brzmiała dużo prawdziwiej niż to, co się wydarzyło naprawdę. Stepujący szczur? Zresztą ojciec nie był tym bardzo zainteresowany, bo dzisiaj złożono mnóstwo skarg. Twoje szczury naprawdę rozzłościły ludzi. Nie mogę się nadziwić.
— To nie są nasze szczury! — zaprotestował Keith.
— I zawsze pracują bardzo szybko — stwierdził z dumą Maurycy. — Nie bałaganią, gdy przychodzi do… bałaganienia.
— W pewnym mieście, które odwiedziliśmy w zeszłym miesiącu, już następnego poranka ogłoszono, że poszukują zaklinacza szczurów — oświadczył Keith. — Wszystko dzięki Sardynkom. To był jego wielki dzień.
— Mój ojciec strasznie krzyczał, w dodatku posłał po Blunketta i Spearsa — powiedziała Malicia. — To szczurołapy. A wiecie, co to oznacza, prawda?
Maurycy i Keith spojrzeli po sobie.
— Udawajmy, że nie wiemy — zaproponował Maurycy.
— To oznacza, że możemy się włamać do ich budy i rozwiązać zagadkę sznurowadeł! — wykrzyknęła Malicia. Spojrzała krytycznie na Maurycego. — Byłoby… stosowniej, gdybyśmy byli czwórką dzieci z psem, to by bardziej pasowało do naszej przygody, ale musimy się zadowolić tym, co mamy.
— Daj spokój, my tylko okradamy rząd! — odparł Maurycy.
— Oczywiście taki rząd, który nie jest czyimś ojcem — pospiesznie dodał Keith.
— Więc? — zapytała Malicia, rzucając mu dziwne spojrzenie.
— Nie jesteśmy kryminalistami! — oświadczył Maurycy.
— Gdy zdobędziemy dowody, zaniesiemy je radzie miejskiej i wtedy wcale nie będziemy kryminalistami, lecz bohaterami — odparła z anielską cierpliwością Malicia. — Oczywiście może się okazać, że rada i straż są w zmowie ze szczurołapami, więc nie powinniśmy nikomu ufać. Czy wam się nigdy nie zdarzyło przeczytać książki? Niedługo zrobi się ciemno, przyjdę do was i podważymy zamek.
— Uda nam się? — zapytał Maurycy.
— Tak, spinką do włosów — potwierdziła Malicia. — Wiem, że to możliwe, bo czytałam o tym setki razy.
— A jaki to zamek?
— Ogromny. Co oczywiście oznacza, że otwarcie go będzie łatwiejsze.
Malicia wybiegła ze stajni.
— Maurycy? — odezwał się Keith.
— Tak?
— Co to za zamek i jak go mamy podważyć?
— Nie mam pojęcia.
— Przecież powiedziałeś…
— Tak, ale ja tylko się starałem, żeby ona nie przestawała mówić, bo w przeciwnym razie mogłaby stać się niebezpieczna — odparł Maurycy. — Moim zdaniem już się ujrzała w takiej roli. Ona jest… aktorką. Wiesz, o co mi chodzi. Przez cały czas gra. W ogóle nie żyje w realnym świecie. Jakby to wszystko była wymyślona opowieść. Niebezpieczny Groszek jest do niej podobny. Moim zdaniem to bardzo niebezpieczna cecha.
— Groszek to miły i mądry szczur!
— Owszem, tylko kłopot w tym, że uważa innych za podobnych do siebie. A ci, którzy tak myślą, zawsze są niebezpieczni. Z kolei nasza przyjaciółka uważa, że życie to bajka.
— No cóż, to nieszkodliwe, prawda? — zapytał Keith.
— Tak, ale jeśli w bajkach ktoś umiera… to są tylko słowa.