Śliczna zdała sobie sprawę, że Groszek płacze. To było wstrząsające.
— Zapomnieli, jak się mówi — powtarzał.
Znowu kilka szczurów przepchnęło się koło nich, popiskując. Śliczna próbowała zatrzymać jednego, ale pognał dalej.
— To był Czteryporcje! — stwierdziła, odwracając się do Trucizny. — Rozmawiałam z nim nie dalej jak godzinę temu! On… Trucizna?
Jego futerko sterczało najeżone. Oczami strzelał na boki. Szczerzył zęby. Patrzył na nią, a może raczej poprzez nią, nagle odwrócił się i uciekł.
Czując wszechogarniający strach, objęła Groszka łapkami.
Szczury. Od ściany do ściany, od podłogi do sufitu — szczury. Pełno w każdej klatce, przywierały do drutów napiętych pod ich ciężarem. Klatki aż kipiały od gramolących się na siebie lśniących ciał. Łapy i nosy sterczały w okach drucianej siatki. Panował okropny smród.
Zwiadowcy, którzy pozostali z oddziału zwiadowczego Szynkawieprza, skupili się na środku piwnicy. Została ich nędzna resztka. Gdyby wonie wypełniające pomieszczenie były odgłosami, można by było usłyszeć krzyki, tysiące krzyków. Wywoływały dziwne napięcie. Nawet Maurycy to poczuł, jak tylko Keith wyważył drzwi. To było jak ból wewnątrz głowy, starający się z niej wyjść. Aż dzwoniło w uszach.
Maurycy stał w pewnym oddaleniu od grupy szczurów. Nie trzeba być bardzo sprytnym, by zrozumieć, że sytuacja nie jest najlepsza i może trzeba będzie brać nogi za pas.
Widział Ciemnąopaleniznę i Szynkawieprza z paroma innymi Przemienionymi. Spoglądali na klatki.
Zadziwiło go, że Szynkawieprz się trzęsie. Ale stary szczur dygotał z wściekłości.
— Wypuść je! — zawołał do Keitha. — Wypuść je wszystkie! Natychmiast!
— Jeszcze jeden mówiący szczur? — zdziwiła się Malicia.
— Wypuść je! — wrzeszczał Szynkawieprz.
— Jakie to wstrętne! — Malicia wpatrywała się w klatki.
— Mówiłem o drucie — odezwał się Keith. — Spójrz, widać, gdzie były reperowane. Szczury przegryzały się na wolność!
— Powiedziałem, wypuść je! — wrzeszczał Szynkawieprz. — Wypuść albo cię zabiję. Zło! Zło! Zło!
— Przecież to tylko szczury — powiedziała Malicia.
Szynkawieprz skoczył jej na sukienkę, wdrapał się aż na kark. Zamarła.
— Te szczury zjadają siebie nawzajem. Ugryzę cię, ty zła…
Keith złapał go mocno i odciągnął od szyi dziewczynki.
Szynkawieprz wbił zęby w jego palec. Malicia krzyknęła. Nawet Maurycy zamrugał z niedowierzaniem.
W oczach chłopca pojawiły się łzy. Bardzo ostrożnie postawił Szynkawieprza na podłodze.
— Ten zapach tak ich denerwuje — powiedział.
— Ja… wydawało mi się… że są oswojone — wydusiła z siebie wreszcie Malicia. Podniosła z podłogi szczapę drewna i zamachnęła się na Szynkawieprza.
Keith wyrwał jej szczapę z ręki.
— Nigdy, ale to przenigdy nie groź żadnemu z nas!
— On mnie zaatakował!
— Rozejrzyj się! To nie jest opowieść! To dzieje się naprawdę! Nie rozumiesz? One tracą zmysły ze strachu!
— Jak śmiesz tak do mnie mówić! — wrzasnęła Malicia.
— Będę rrkrkrk!
— Wcześniej powiedziałeś: żadnemu z nas! A to co było? Szczurze przekleństwo? Przeklinasz jak szczur?
Zupełnie jak koty, pomyślał Maurycy. Stanęli nos w nos i wrzeszczą na siebie. Nagle postawił uszy. Ktoś schodził po drabinie. Maurycy wiedział z doświadczenia, że szkoda czasu, by mówić do ludzi. Zawsze w takiej sytuacji padało: „Co?” albo „To nie w porządku”, albo „Gdzie?”.
— Uciekać stąd, i to już! — powiedział tylko, przebiegając koło Ciemnejopalenizny. — Nie zachowujcie się teraz jak ludzie, tylko w nogi!
Dość tego heroizmu, uznał. Nie warto dla innych zatrzymywać się w ucieczce. Zobaczył w ścianie wylot suchego kanału. Zahamował na śliskiej drodze — o tak, była tam dziura w sam raz dla Maurycego. Wskoczył akurat w chwili, gdy szczurołapy weszły do piwnicy. Potem, bezpiecznie już ukryty w ciemnościach, patrzył, co się będzie dalej działo.
Ale najpierw sprawdził, czy z nim wszystko w porządku. Cztery łapy? Są. Ogon? Na miejscu. Dobrze.
Zobaczył, jak Ciemnaopalenizna szarpie Szynkawieprza, który zamienił się nagle w słup soli. Pozostałe szczury ruszyły biegiem do innego kanału po drugiej stronie piwnicy. Poruszały się niepewnie. Tak się dzieje, jeśli pozwalasz sobie za bardzo kombinować, pomyślał Maurycy. Myślały, że są mądre, ale zagnany w kąt szczur pozostaje szczurem.
A ja jestem inny. Mózg mi działa doskonale przez cały czas. Zawsze o krok do przodu. Nie tracę kontaktu z rzeczywistością i wiem, co się koło mnie dzieje.
Na widok szczurołapów w klatkach podniósł się harmider. Keith i opowiadająca historie dziewczynka zamarli w bezruchu.
Ciemnaopalenizna zrezygnował z szarpania Szynkawieprza. Wyciągnął miecz, spojrzał na ludzi, zawahał się, a potem czmychnął w stronę kanału.
Tak, pozwólmy, by załatwili to między sobą, pomyślał Maurycy. Ostatecznie to są ludzie. Mają wielkie mózgi, potrafią mówić, nie powinno być żadnego problemu.
No, opowiedz im historię, dziewczynko z historiami.
Pierwszy szczurołap przyglądał się Keithowi i Malicii.
— Co tu robisz, panienko? — zapytał podejrzliwie.
— Bawicie się w mamusię i tatusia? — Głos drugiego szczurołapa brzmiał prawie wesoło.
— Włamaliście się do nas — powiedział pierwszy. — A włamanie to włamanie.
Malicia nie wytrzymała.
— A wy kradliście, tak jest, kradliście i zwalaliście winę na szczury! Dlaczego trzymacie w klatkach tyle szczurów? I co powiecie o skuwkach? Zdziwieni? Wydawało się wam, że nikt tego nie zauważy, co?
— Skuwki? — Pierwszy zmarszczył brwi.
— Takie małe metalowe końcówki na sznurowadłach — podpowiedział mu cicho Keith.
Pierwszy odwrócił się do drugiego.
— Ty idioto! Tłumaczyłem ci, Bill, że mamy wystarczająco dużo prawdziwych. Nie mówiłem, że wreszcie ktoś zauważy? No i ktoś zauważył.
— Tak, nie myślcie sobie, że wszystko wam ujdzie płazem! — Oczy Malicii lśniły. — Jesteście zwykłymi zbirami. Jeden wielki i gruby, drugi chudy — dokładnie tak powinniście wyglądać. No, który tu jest szefem?
Oczy pierwszego zaszkliły się z lekka, co często się ludziom zdarzało, gdy Malicia coś mówiła. Pogroził jej grubym paluchem.
— Wiesz, co teraz robi twój tatko?
— Ha! Śmieszna mowa rzezimieszków! — wykrzyknęła Malicia z triumfem. — No, dalej…
— Właśnie wysłał po zaklinacza szczurów — poinformował ją drugi. — To kosztuje majątek! Trzysta dolarów na miasto, a jeśli nie zapłacicie, zaklinacz naprawdę się zdenerwuje!
Ojej, pomyślał Maurycy. Ktoś zdecydował się zamówić prawdziwego… za trzysta dolarów. Trzy setki?! A myśmy żądali trzydziestu!
— To ty, prawda? — Pierwszy paluchem wskazywał teraz Keitha. — Chłopiec wyglądający na głupka. Zjawiasz się i nagle jest mnóstwo nowych szczurów. Jakoś ciebie nie lubię. Nie lubię ani ciebie, ani tego dziwacznego kota. Jeśli jeszcze gdzieś go zobaczę, sprawię mu łupnia.
Maurycy aż się skulił w ciemności.
— Cha, cha, cha! — wybuchnął śmiechem drugi szczurołap.
Musiał to długo ćwiczyć, pomyślał Maurycy.
— I my nie mamy szefa — oświadczył Malicii pierwszy.