— Tak, sami sobie jesteśmy szefami — dodał drugi.
Wtedy historia potoczyła się niezgodnie z zasadami.
— A ty panienko — zwrócił się pierwszy do Malicii — zdecydowanie za dużo paplasz. — Podniósł ją w górę i rzucił na klatki ze szczurami.
Zwierzęta oszalały. W klatkach aż się zagotowało, kiedy dziewczynka osuwała się na podłogę.
— Zamierzasz coś zrobić, chłopcze? — zapytał pierwszy szczurołap, spoglądając na Keitha. — Ona jest dziewczyną, więc dla niej byłem przyjemny, ale ciebie po prostu wsadzę do którejś klatki…
— Tak, dzisiaj jeszcze nie dostały żarcia! — stwierdził z zachwytem drugi.
No, chłopcze! — pomyślał Maurycy. Zrób coś!
Ale Keith nie zrobił nic. Pierwszy obejrzał go z góry na dół z pogardą.
— Co tam masz, chłopcze? Fujarkę? Dawaj! — wyrwał fujarkę zza pasa Keitha, a chłopaka pchnął na ziemię. — Drewniany flecik? Myślisz, że jesteś zaklinaczem szczurów, co? — Przełamał drewniany instrument na dwie części i cisnął je w głąb klatek. — Wiesz, powiadają, że pewien zaklinacz wyprowadził z miasta wszystkie dzieci. Ten to miał dobry pomysł!
Keith zmrużył oczy w szparki. Podniósł się z ziemi.
Teraz! — pomyślał Maurycy. Skoczy na niego z nadludzką siłą, z siłą swego gniewu. Za chwilę będą żałować, że z nim zaczynali.
Keith skoczył naprzód ze zwykłą siłą chłopca, wylądował o krok przed pierwszym szczurołapem, który jednym brutalnym ciosem powalił go znowu na ziemię.
No dobra, dobra, oberwał, myślał Maurycy, kiedy Keith walczył o oddech. Ale podniesie się przecież.
A wtedy usłyszał przenikliwy krzyk i pomyślał: Aha!
Ale to nie Keith krzyczał.
Szara postać z klatki ze szczurami rzuciła się człowiekowi do twarzy. Z nosa pierwszego szczurołapa popłynęła krew.
Aha! — pomyślał znowu Maurycy. To Szynkawieprz przybywa z odsieczą. Co się dzieje ze mną! Mrillp! Zaczynam myśleć jak dziewczyna! Opowiadam historię!
Szczurołap złapał szczura i teraz trzymał go w wyciągniętej ręce. Szynkawieprz wierzgał i wił się, popiskując z obrazy. Jego pogromca trzymał się za nos drugą ręką i przyglądał się z uwagą szalejącemu szczurowi.
— Ten to jest waleczny — powiedział drugi. — Jak się wydostał?
— To żaden z naszych — stwierdził pierwszy. — On jest śniady.
— Co w nim jest śniadego?
— Śniady szczur jest odmianą szczura szarego, co byś dobrze wiedział, gdybyś był tak doświadczonym członkiem gildii jak ja — odparł pierwszy. — Nie są stąd, tylko z równin. To dziwne, że ten się tutaj znalazł. Bardzo dziwne. Tłusty i wyjątkowo dziki. Ale nadaje się tak samo jak inne.
— Krew ci leci z nosa.
— Tak, wiem. Mam więcej szram po ugryzieniach szczurów, niż ty w życiu jadłeś gorących obiadów. Już ich nie czuję — powiedział pierwszy szczurołap głosem, który sugerował, że wijący się i szarpiący Szynkawieprz jest dużo bardziej interesujący niż kolega.
— Na obiad mamy tylko zimne parówki.
— Trudno. Ale z niego zawadiaka. Istny diabeł. Odważny, trzeba przyznać.
— Miło, że pan tak mówi.
— Mówiłem do szczura, szanowny panie. — Pierwszy pchnął Keitha butem. — Bill, zwiąż tych dwoje. Wsadź ich na razie do którejś piwnicy, ale takiej z porządnymi drzwiami. I porządnym zamkiem. I bez sekretnych drzwi. I potem oddaj mi klucz.
— To jest córka burmistrza — powiedział drugi. — Burmistrzowie zazwyczaj troszczą się o swoje córki.
— W takim razie zrobi wszystko, co mu każemy, prawda?
— Zamierzasz dać temu szczurowi porządną nauczkę, co?
— Takiemu zawadiace? Chyba żartujesz! Jeśli będziesz tak myślał, przez całe życie zostaniesz tylko pomocnikiem szczurołapa. Ile ich zostało w specjalnej klatce?
— Tylko dwa. Zjadły pozostałe cztery. Jedynie skórki zostały.
— No to teraz powinny być pełne siły i zapału. Zobaczymy, co mu zrobią, dobrze?
Maurycy usłyszał odgłos otwieranej, a następnie zamykanej klatki.
Szynkawieprz widział wszystko na czerwono. Czerwień przesłaniała mu widok. Złość przepełniała go od miesięcy, aż do trzewi, złość na ludzi, na trucizny, na pułapki, złość na to, że młode szczury nie okazują mu należytego szacunku, złość, że świat tak szybko się zmienia, złość, że on się robi stary… A teraz z tą złością zlała się silna woń gniewu, przerażenia i okrucieństwa. Szynkawieprza ogarnęła wielka czerwona rzeka gniewu. Został osaczony, złapany, ale wciąż potrafił myśleć. Zawsze był niebezpiecznym zabijaką, na długo zanim wszyscy nauczyli się myśleć i mówić, i nadal był bardzo silny. Dwa młode, głupie kiikiisy, nieznające się na taktyce, bez doświadczenia w walce góra-dół, nieumiejące pracować nogami i bez cienia myśli, nie były dla niego przeciwnikami. Skok, obrót, dwa ugryzienia i po wszystkim…
Szczury w klatkach cofnęły się jak najdalej. One też czuły jego furię.
— A to spryciarz — powiedział pierwszy szczurołap. — Przyda mi się.
— Wystawisz go?
— Tak, wystawię.
— Dziś w nocy?
— Taaa… Piękny Artur wystawia dziś swojego Jacko. Zbiera zakłady, że pies zabije sto szczurów w kwadrans.
— Jacko to dobry terier. Poradził sobie z dziewięćdziesięcioma kilka miesięcy temu, a Piękny Artur przez ten cały czas go tresował. Będzie dobra zabawa.
— Postawiłbyś na Jacko, prawda? — zapytał pierwszy.
— Pewnie. Każdy by tak zrobił.
— Nawet gdyby wśród szczurów zjawił się nasz mały przyjaciel? Pełen zapału, bitny jak żaden?
— No, nie wiem…
— Dobra, dobra — pierwszy uśmiechnął się.
— Ale nie podoba mi się pomysł zostawiania tutaj tych dzieciaków.
— Mów „te bachory”, nie „te dzieciaki”. Ile razy mam ci powtarzać? Zasada dwudziesta siódma naszej gildii: gadaj jak głupek. Ludzie stają się podejrzliwi, gdy szczurołap mówi zbyt dobrze.
— Przepraszam.
— Trzeba być sprytnym.
— Przepraszam, zapomniałem.
— Ty zwykle zachowujesz się całkiem odwrotnie.
— Przepraszam. Te bachory. Ale wiązanie ludzi jest okrutne. I ostatecznie to tylko dzieci.
— Więc?
— Więc znacznie łatwiej byłoby je zaprowadzić tunelem do rzeki, tam przyłożyć im w głowę i wrzucić do wody. Będą daleko stąd, zanim ktoś je wyłowi, a i wtedy już nikt ich nie rozpozna, ryby zrobią swoją część roboty.
Na moment zapadła cisza. Maurycy nastawił uszu.
— Nie wiedziałem, Bill, że masz takie dobre serce.
— No i, przepraszam, ale wpadłem też na pomysł, jak się pozbyć tego grajka…
Głos, który odpowiedział, dochodził jakby z wszystkich stron. To było tak, jakby się znaleźć w środku wichury albo pośród jęku agonii. Głos wypełniał całą piwnicę.
NIE! Grajka możemy wykorzystać!
— Nie, grajka możemy wykorzystać — odezwał się pierwszy szczurołap.
— W porządku — zgodził się z nim drugi. — To samo sobie pomyślałem. Jak możemy go wykorzystać?
I znowu Maurycy usłyszał w swojej głowie dźwięk jak wiatr hulający po jaskini.
Czyż to nie OCZYWISTE?
— Czyż to nie oczywiste? — zapytał pierwszy szczurołap.
— Tak, oczywiste — zgodził się drugi. — Oczywiste, że oczywiste. I…
Maurycy widział, jak szczurołapy otwierały klatki, łapały szczury i wpychały je do worków. W jednym z worków wylądował Szynkawieprz. Potem szczurołapy odeszły, ciągnąc ze sobą pozostałych przedstawicieli gatunku ludzkiego, a Maurycy zastanawiał się: Gdzie w tym labiryncie znajduje się dziura wielkości kota?