— Jasne że tak — zgodnie przyznał Maurycy. — Jeden szczur potrafi myśleć i być dzielny, z tym się zgadzam. Ale w masie szczury zachowują się jak motłoch. Masa szczurów to wielkie zwierzę z mnóstwem nóg, za to bez rozumu.
— Nieprawda! — zaprzeczyła gwałtownie Śliczna. — W masie nasza siła!
— Co to znaczy za wysoko? — spytał Ciemnaopalenizna, wpatrując się w płomień świecy, jakby starał się to wszystko sobie wyobrazić.
— Co? — zapytali jednocześnie Maurycy i Śliczna.
— Ściana… jaką dokładnie ma wysokość?
— Nie wiem. Jest wysoka. Ludzie opierali się na niej łokciami. Czy to ma jakieś znaczenie? Zdecydowanie za wysoko, żeby szczur mógł przeskoczyć.
— Wszystko, czego dokonaliśmy, udało się, bo trzymamy się razem… — zaczęła Śliczna.
— Więc uwolnimy Szynkawieprza razem — zgodził się Ciemnaopalenizna. — Zrobimy… — obrócił się nagle. Wszyscy usłyszeli tupot szczurzych nóg. Ciemnaopalenizna poruszył nosem. — To Sardynki — powiedział. — I… poczekajcie… zapach samiczki, młodej, nerwowej… Odżywka?
Najmłodszy członek Oddziału Unieszkodliwiania Pułapek dreptał za Sardynki. Była mokra i wyraźnie strapiona.
— Wygląda panna jak wyciągnięta prosto z wody — stwierdził Ciemnaopalenizna.
— Spadłam do połamanej rynny — przyznała Odżywka.
— Tak czy siak, miło cię widzieć. Co się wydarzyło, Sardynki?
Tańczący szczur wykonał kilka nerwowych kroczków.
— Wspiąłem się dziś na zbyt wiele rynien i kominów wentylacyjnych, żeby miało mi to wyjść na zdrowie. I nie pytajcie mnie o krrkk koty. Chciałbym je wszystkie widzieć martwe… oczywiście poza tobą — dodał szybko, zerkając na Maurycego.
— I…? — zapytała Śliczna.
— Poszli do stajni na skraju miasta. To mi brzydko pachnie. Mnóstwo psów dookoła. I ludzi też.
— Gonitwy szczurów — powiedział Maurycy. — Mówiłem wam.
— Zgadza się — rzekł Ciemnaopalenizna. — Wyciągniemy stamtąd Szynkawieprza. Sardynki, wskażesz mi drogę. Postaramy się też wyciągnąć innych. A wy, pozostali, szukajcie chłopaka.
— Dlaczego ty wydajesz rozkazy? — zapytała Śliczna.
— Bo ktoś musi — odparł Ciemnaopalenizna. — Szynkawieprz może być już nieco pokąsany przez życie i nienowoczesny w poglądach, ale jest przywódcą i każdy to wyczuje. Potrzebujemy go. Jakieś pytania? Więc…
— Czy mogę iść z wami? — zapytała Odżywka.
— Pomaga mi nieść linki, szefie — wyjaśnił Sardynki. Zarówno on, jak i szczurzyca nieśli po wiązce.
— Po co wam to? — zdziwił się Ciemnaopalenizna.
— Nigdy nie należy mówić nie kawałkowi sznurka, szefie — oświadczył Sardynki. — To niezwykłe, co niekiedy udaje się znaleźć…
— No dobrze, Odżywko, pozwalam ci z nami iść, może się do czegoś przydasz — zgodził się Ciemnaopalenizna. — Ale musisz nam dotrzymywać kroku. Ruszamy!
Nagle zostało ich tylko troje: Niebezpieczny Groszek, Maurycy i Śliczna.
Niebezpieczny Groszek westchnął.
— Jeden szczur potrafi być odważny, ale w grupie stajemy się motłochem… Czy na pewno nie mylisz się, Maurycy?
— Ja… poczekajcie, tam za nami coś jest — powiedział kot. — W piwnicy. Nie wiem, co to jest. To głos, który dostaje się do głów!
— Nie do każdej! — odparła Śliczna. — I ciebie on nie przestraszył, prawda? Ani nas. Ani Ciemnejopalenizny. Szynkawieprza rozgniewał. Dlaczego?
Maurycy zapatrzył się przed siebie. Znowu słyszał ten głos w swojej głowie. Bardzo słabo, ale z pewnością to nie były jego własne myśli. Głos mówił: Znajdę do ciebie drogę, KOCIE!
— Słyszeliście to? — zapytał Maurycy.
— Ja nic nie słyszałam — odparła Śliczna.
Może trzeba być blisko, pomyślał Maurycy. Może tylko z bliska ten głos wie, gdzie jest twoja głowa.
Nigdy nie widział tak nieszczęśliwego stworzenia, jakim teraz był Niebezpieczny Groszek. Szczurek opadł bezwładnie koło świecy i wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w książkę.
— Miałem nadzieję, że będzie lepiej — powiedział. — Ale okazało się, że tak czy siak, jesteśmy tylko… szczurami. Kiedy pojawiają się kłopoty… stajemy się znowu… szczurami.
Maurycy właściwie nigdy nie współczuł nikomu, kto nie był Maurycym. Empatia to wielka wada u kotów. Chyba jestem chory, myślał teraz.
— Jeśli to ci coś pomoże — odezwał się — to ja jestem tylko… kotem.
— Och, wcale nie. Jesteś dobry i czuję w tobie gdzieś głęboko ukrytą wspaniałomyślną naturę — odparł Niebezpieczny Groszek.
Maurycy starał się nie patrzeć na Śliczną.
Wcale nie, chłopie, pomyślał.
— Zawsze pytasz tych, których masz zjeść, czy potrafią mówić — przypomniała Śliczna.
Lepiej już im powiedz, odezwał się wewnętrzny głos Maurycego. No, powiedz im. Poczujesz się lepiej.
Maurycy próbował powiedzieć mu, żeby się zamknął. Czy to czas na budzenie się sumienia? Co dobrego przyjdzie kotu z posiadania sumienia? Kot z sumieniem to… to jak świnka morska — ani świnka, ani morska…
— Od jakiegoś czasu już chciałem wam to powiedzieć — wymruczał.
No dalej, dalej, popędzało go lśniące nowością sumienie. Niech to wreszcie wyjdzie na światło dzienne.
— Tak? — zapytała Śliczna.
Maurycy cierpiał katusze.
— No cóż, wiecie, że sprawdzam, co mam zjeść…
— Wiemy i świadczy to o tobie naprawdę bardzo dobrze — odparł Niebezpieczny Groszek.
Ale to wcale nie pomogło Maurycemu. Przeciwnie.
— Wiele razy zastanawialiśmy się, jak to się stało, że zostałem przemieniony, mimo że nie zjadłem nic magicznego ze śmietniska…
— Tak — przyznała Śliczna — to zawsze mnie dziwiło.
Maurycy poruszył się nerwowo.
— No więc… wiecie… no, czy znaliście może takiego szczura, całkiem sporego, bez jednego ucha, z białą łatą na prawym boku, nie mógł zbyt szybko biegać, bo miał coś z jedną nogą?
— Najwyraźniej mówisz o Składzie — stwierdziła Śliczna.
— O tak — przytaknął Niebezpieczny Groszek. — Zniknął, zanim poznaliśmy ciebie, Maurycy… To był dobry szczur. Nie najlepiej sobie radził z… mówieniem.
— Nie najlepiej sobie radził z mówieniem — powtórzył Maurycy ponuro.
— Jąkał się. — Śliczna patrzyła na Maurycego zimnym wzrokiem. — Z trudem formułował słowa.
— Z trudem — głos Maurycego brzmiał dziwnie głucho.
— Na pewno się nie spotkaliście, Maurycy — wtrącił Niebezpieczny Groszek. — Brakuje mi go. To był wspaniały szczur, kiedy się już rozgadał.
— Hmmm — chrząknęła po swojemu Śliczna. — Czy spotkaliście się, Maurycy? — Spojrzeniem przyszpilała go do ściany.
Na kociej mordce widać było walkę sprzecznych uczuć. Wreszcie Maurycy nie wytrzymał i zaczął mówić:
— No dobra. Zjadłem go. Rozumiecie? Calusieńkiego. Poza ogonem i tym zielonym trzęsącym się kawałkiem, i tą fioletową okropną grudką, co to nikt nie wie, czym ona jest! Ja przecież byłem zwykłym kotem! Nie umiałem jeszcze myśleć! Nie wiedziałem! Byłem głodny! Koty jedzą szczury, tak to już jest. To nie była moja wina! A ponieważ on zjadł to magiczne coś, a ja zjadłem jego, więc ja też uległem Przemianie. Wiecie, jak ja się teraz czuję? Czasami w nocy wydaje mi się, że on do mnie mówi. No i co? Jesteście zadowoleni? Nie wiedziałem, że on nie jest zwykłym szczurem! Zjadłem go. On zjadł coś z wysypiska, a ja zjadłem jego i w ten sposób się zmieniłem! Przyznałem się! Zjadłem go! To nie była moja wina!