Выбрать главу

Ciemnaopalenizna obejrzał się i ujrzał wlepione w niego jej oczy.

— Mój plan może się nie powieść — powiedział. — Jeśli tak się stanie, będziesz odpowiedzialna za plan awaryjny.

— Dlaczego ja? — spytała Odżywka.

— Ponieważ mnie nie będzie… w pobliżu — odparł. Trzymał w łapkach zapałkę. — Wiesz, co chcę zrobić, prawda? — zapytał, spoglądając na siano.

Odżywka z trudem przełknęła ślinę.

— Tak, chyba tak. Eee… kiedy?

— Kiedy przyjdzie czas. Będziesz wiedziała kiedy. — Ciemnaopalenizna popatrzył w dół na rozgrywającą się tam masakrę. — Tak czy siak chcę, żeby zapamiętali tę noc — powiedział bardzo cicho. — Będą pamiętać do… do końca.

Szynkawieprz leżał w worku. Czuł inne szczury, psy i krew. Szczególnie krew.

Słyszał swoje myśli, ale były jak brzęczenie pszczół zagłuszane grzmotem zmysłów. Przed oczami tańczyły mu fragmenty wspomnień. Klatki. Panika. Biały szczur. Szynkawieprz. To było jego własne imię, dziwne. Nigdy nie przywykł do imion. Po co wszystko nazywać? Umiał przecież węchem rozpoznać każdego szczura. Ciemność. Ciemność wewnątrz. To coś to był on. Wszystko, co było na zewnątrz, nie było nim.

Szynkawieprz. Ja. Przywódca.

Poczucie zniewagi wciąż w nim buzowało niczym czerwona gorąca fala, która teraz przybierała formę, podobnie jak rzeka w wąwozie — nie może się rozlać szeroko, więc wzbiera, pędzi coraz szybciej w jednym kierunku…

Słyszał głosy.

— …wrzuć go, nikt nie zauważy…

— …dobra, tylko potrząsnę nim, niech się jeszcze trochę rozzłości…

Worek zakolebał się w powietrzu. Szynkawieprza nie rozzłościło to bardziej. W nim nie było już miejsca na ani odrobinę gniewu więcej.

Worek się przesunął, jakby ktoś go przeniósł. Hałas głosów ludzkich nabrał mocy, zapachy stały się silniejsze. Nastąpiła chwila ciszy, worek przekręcił się do góry dnem, a Szynkawieprz wypadł między piszczące i walczące szczury. Posługując się zębami i pazurami, rozpędził je na boki i w tym momencie do zagrody wpuszczono warczącego psa, który złapał najbliższego szczura, potrząsnął nim i rzucił w powietrze sflaczałe ciałko.

Szczury wpadły w popłoch.

— Durnie! — wrzasnął Szynkawieprz. — Trzeba działać razem! Potraficie oskubać ten worek z pchłami do żywej kości.

Tłum ludzi zamilkł.

Pies patrzył na Szynkawieprza w osłupieniu. Próbował myśleć. Szczur się odezwał. Przecież mówią tylko ludzie. I zapach też był nie taki jak trzeba. Szczury śmierdzą strachem. A ten nie.

Cisza dźwięczała jak dzwon.

Wtedy Jacko chwycił w zęby szczura i potrząsnął nim, lecz niezbyt mocno, a potem postawił na ziemię. Postanowił przeprowadzić coś w rodzaju testu. Szczury nie mówią, to cecha ludzka. Ale ten szczur wyglądał na szczura, a pies powinien szczury zabijać. Ale z kolei ten szczur mówił jak człowiek — a ugryzienie człowieka oznacza duże kłopoty. Jacko musiał dowiedzieć się, jak postąpić. Jeśli otrzyma reprymendę, to oznacza, że szczur jest człowiekiem.

Szynkawieprz potoczył się po ziemi, udało mu się wstać, ale w boku miał wielką ranę. Pozostałe szczury, nadal w panice depcząc po sobie nawzajem, starały się uciec jak najdalej od psa.

Szynkawieprz splunął krwią.

— No dobrze — warknął, podchodząc do całkowicie ogłupiałego teriera. — Teraz się dowiesz, jak umiera prawdziwy szczur.

— Szynkawieprzu!

Podniósł wzrok do góry.

Sardynki opadał w dół przez kłęby dymu, zbliżając się do ogarniętego paniką kręgu. Znajdował się dokładnie nad Szynkawieprzem, coraz większy i większy…

…opadał coraz wolniej i wolniej…

Aż zatrzymał się dokładnie między szczurem a psem. Zdjął grzecznie kapelusz i powiedział:

— Dobry wieczór!

I czterema łapkami złapał Szynkawieprza. Chwilę potem elastyczna lina, osiągnąwszy punkt największego napięcia, pociągnęła ich w górę.

Jacko właśnie chapnął pyskiem, ale zbyt późno, zbyt późno. Szczury sunęły w górę, poza zasięg jego szczęk.

Pies wciąż stał z zadartą głową, kiedy Ciemnaopalenizna wyskoczył z drugiej strony belki. Ludzie gapili się w milczeniu, a on spadał wprost na teriera.

Oczy Jacko zwęziły się w szparki. Szczury znikające w powietrzu to jedno, ale szczury spadające prosto w jego szczęki to coś zupełnie innego. To było niczym szczur na talerzu czy też szczur na widelcu.

Wysoko w górze Odżywka pospiesznie wiązała sznurki. Ciemnaopalenizna znajdował się na drugim końcu tej samej linki, na której wisiał Sardynki. Ale Sardynki wyjaśnił wszystko bardzo dokładnie. Ciężar Ciemnejopalenizny to za mało, by wciągnąć na belkę dwa szczury…

Więc kiedy Ciemnaopalenizna zobaczył, że Sardynki i jego pasażer zniknęli w bezpiecznym mroku pod stropem…

…wypuścił z łapek ciężką starą lampę, która stanowiła dodatkowe obciążenie, i przegryzł linkę.

Lampa z całej siły wyrżnęła Jacko w głowę. Ciemnaopalenizna spadł prosto na nią, po czym stoczył się na podłogę.

Zebrany tłum zamarł. Nikt nie wydał z siebie głosu od chwili, kiedy Szynkawieprz wyprysnął w górę. Ponad ogrodzeniem, które, o tak, było zbyt wysokie, by mógł je pokonać jakikolwiek szczur, Ciemnaopalenizna widział twarze. W większości czerwone. Usta otwarte. Panująca cisza była ciszą purpurowych gąb gotowych w każdej chwili wydać z siebie ryk.

Wokół Ciemnejopalenizny gramoliły się szczury, bezmyślnie szukające drogi ucieczki. Głupcy, pomyślał. Gdybyście zebrały się we cztery czy pięć, każdy pies pożałowałby, że się w ogóle urodził. Ale tylko rzucacie się w panice i psy załatwiają was jednego po drugim.

— No dobrze, ty kkrrkk — powiedział Ciemnaopalenizna na tyle głośno, by usłyszeli go wszyscy. — Teraz ja wam pokażę, jak może walczyć szczur.

I zaatakował.

Jacko nie był złym psem, przynajmniej w kategoriach psich. Każdy terier lubi zabijać szczury, a ponieważ Jacko w ten sposób służył swemu panu, był dobrze karmiony, zawsze go chwalono i nieczęsto zdarzało mu się oberwać w skórę. Niektóre ze szczurów próbowały walczyć, ale nie miały szans, bo były mniejsze niż Jacko, który w dodatku miał dużo większe zęby. Jacko nie był bardzo sprytny, ale zdecydowanie sprytniejszy niż szczury. Zresztą większość myślenia wykonywały za niego nos i szczęki.

Dlatego bardzo się zdziwił, kiedy chapnął szczękami, a szczura nie było tam, gdzie powinien być.

Ciemnaopalenizna nie uciekał tak, jak zawsze uciekały szczury. Uskoczył jak wojownik. Uszczypnął Jacko w pierś i zniknął. Pies wykonał piruet. Ale szczura nigdzie nie było. Całe swoje zawodowe życie Jacko polował na uciekające szczury. Szczur, który stawiał mu czoło, nie postępował fair.

Przez tłum ludzi przeszedł szmer uznania.

— Dziesięć dolarów na tego szczura! — ktoś krzyknął. Sąsiad przyłożył mu fangę w ucho. Jakiś człowiek zaczął się gramolić do środka zagrody. Ktoś inny rozbił na jego głowie butelkę piwa.

Tańczący w przód i w tył Ciemnaopalenizna pod kręcącym się i skomlącym Jacko czekał na taki właśnie moment… …skoczył i zatopił zęby w…

Oczy Jacko zaszły łzami. Najbardziej prywatny kawałek jego ciała, który interesował tylko jego i ewentualnie mógł być ważny dla jakiejś psiej damy, stał się nagle kulą bólu.

Pies zawył. Wyskoczył w powietrze, złapał się pazurami brzegu barierki, próbując wydostać się z zagrody. Drapał rozpaczliwie łapami, ślizgając się po gładkim drewnie.

Ciemnaopalenizna wskoczył mu na ogon, wbiegł po karku, odbił się z nosa i wylądował na ziemi po drugiej stronie.