— Zobaczyć? Nie bardzo — odparł niechętnie.
— No widzisz. Więc nie możemy stąd uciec — zgodził się Keith.
— W takim razie co mamy zamiar zrobić? — zainteresowała się Malicia.
— Zamierzamy porozmawiać ze szczurołapami, kiedy tutaj wrócą.
— A dlaczego sądzisz, że będą chcieli z nami rozmawiać?
Z twarzy Keitha nie znikało zamyślenie.
— Bo jeśli tego nie zrobią, umrą.
Szczurołapy wróciły dwadzieścia minut później. Drzwi ich siedziby otworzyły się gwałtownie i równie gwałtownie zostały zatrzaśnięte. Drugi szczurołap zasunął zasuwę.
— Chyba mieliśmy się świetnie bawić, czy nie tak mówiłeś? — zapytał, dysząc ciężko. — Opowiedz mi o tym jeszcze raz, bo zdaje mi się, że coś przegapiłem.
— Zamknij się — odparł pierwszy szczurołap.
— I na dodatek straciłem portfel. A w nim dwadzieścia dolarów, których nigdy nie zobaczę.
— Zamknij się.
— I nie mogłem odzyskać żadnego z naszych walecznych szczurów, które brały udział w ostatniej walce!
— Zamknij się.
— Nasze psy też tam zostały. Nie mogliśmy się zatrzymać, żeby je odwiązać. Ktoś inny je weźmie.
— Zamknij się.
— Czy szczury często latają w powietrzu? A może jest to coś, o czym słyszysz tylko wtedy, gdy jesteś nadzwyczaj doświadczonym szczurołapem?
— Czy już powiedziałem ci, żebyś się zamknął?
— Tak.
— To się zamknij. No, wynosimy się, i to już. Zabieramy pieniądze, zwiniemy łódkę z nabrzeża, zostawiamy wszystko, czego nie zdołaliśmy sprzedać, i wio.
— Po prostu tak? Bezręki Johnny i jego chłopcy przypływają jutro wieczorem po kolejny ładunek i…
— Zwijamy się, Bill. Mój nos ostrzega, że nie jest dobrze.
— Po prostu tak? Johnny jest nam winien dwieście dolców…
— Tak. Po prostu tak. Czas w drogę. Koniec pieśni, ptaszki wyfrunęły, kot uciekł z worka! A… Czy ty to powiedziałeś?
— Co powiedziałem?
— Czy powiedziałeś właśnie: „Wolę do worka”?
— Ja? Nie.
Szczurołap rozejrzał się po pomieszczeniu. Poza nimi nie było nikogo.
— No to w porządku — westchnął. — To był długi wieczór. Kiedy sprawy się komplikują, trzeba zmykać. Nic nie cudować. Po prostu sobie pójdziemy, rozumiesz? Nie chciałbym tutaj być, kiedy zjawią się ci, którzy nas szukają. I nie mam ochoty się spotykać z żadnym zaklinaczem szczurów. To twardziele. Wszędzie wściubiają nosy. I kosztują kupę kasy. Ludzie zaczną zadawać mnóstwo pytań, a ja chcę, by mogli zadać tylko jedno: „Gdzie się podziały szczurołapy?”. Rozumiesz? Inaczej popędzą nam kota. Co…? Co powiedziałeś?
— Co, ja? Nic. Może herbaty? Zawsze ci dobrze robiła.
— Czy powiedziałeś: „Już ja cię popędzę?” — zapytał pierwszy szczurołap.
— Ja tylko zapytałem, czy nie chciałbyś się napić herbaty! Jak słowo daję. Dobrze się czujesz?
Pierwszy przyglądał się kumplowi, jakby chciał wyczytać z jego twarzy, czy jednak nie kłamie. Wreszcie westchnął.
— Tak, wszystko w porządku. Tylko pamiętaj, osłódź trzy łyżeczki.
— Oczywiście — powiedział drugi. — Nie wolno dopuścić do spadku poziomu cukru we krwi. Musisz dbać o siebie.
Pierwszy sięgnął po kubek, siorbnął herbatę i popatrzył do wnętrza kubka.
— Jak do tego doszło? — zapytał. — Że to wszystko robiliśmy? Wiesz, o co mi chodzi. Czasami budzę się w nocy i myślę, że to głupie, a potem ruszam do pracy i wszystko wydaje się całkiem rozsądne. To, że kradniemy jedzenie, a winę zrzucamy na szczury, i to, że hodujemy silne, wielkie szczury, żeby je wystawiać do walki z psami, a potem wracamy z tymi, które przeżyły, by wyhodować jeszcze większe i silniejsze, ale… ja nie wiem… kiedyś nie mógłbym związać dzieciaków…
— Ale zarobiliśmy sporo kasy, prawda?
— Tak. — Pierwszy zakręcił herbatą w kubku i znowu się napił. — Pewnie do tego to się sprowadza. Czy to jakaś nowa herbata?
— Nie, lord green, jak zawsze.
— Smakuje jakoś inaczej. — Szczurołap dopił do końca i odstawił kubek na ławę. — Dobrze, zbieramy…
— Na razie wystarczy — odezwał się ponad ich głowami głos. — Teraz spokojnie mnie posłuchajcie. Jeśli uciekniecie, umrzecie. Jeśli będziecie za dużo mówić, umrzecie. Jeśli za długo będziecie zwlekać, umrzecie. Jeśli myślicie, że jesteście sprytni, umrzecie. Macie jakieś pytania?
Kilka słomek spadło z belki w dół. Szczurołapy podniosły wzrok i zobaczyły spoglądającego na nich kota.
— To kot tego cholernego dzieciaka! — wykrzyknął pierwszy. — Mówiłem ci, że patrzył na mnie jakoś tak dziwnie!
— Gdybym był na twoim miejscu, nie patrzyłbym na mnie — powiedział Maurycy jakby nigdy nic. — Raczej popatrzyłbym na trutkę na szczury.
Drugi odwrócił się w stronę stołu.
— O, ktoś ukradł trochę trutki!
— Ach! — westchnął pierwszy szczurołap, który potrafił znacznie szybciej myśleć.
— Ukradł? — zdziwił się kot z wysoka. — My nie kradniemy. To robią złodzieje. My tylko odłożyliśmy ją w inne miejsce.
— Och! — jęknął pierwszy i usiadł.
— To niebezpieczna substancja! — rzekł drugi, rozglądając się za czymś do rzucenia w kota. — Nie wolno wam jej dotykać! Powiedzcie mi w tej chwili, gdzie ona jest!
W tej samej chwili z trzaskiem otworzyła się klapa do piwnicy i w otworze ukazała się głowa Keitha, który po chwili wdrapał się po drabinie do środka. Szczurołapy patrzyły na niego w niemym zdziwieniu.
Chłopak trzymał zgniecioną papierową torbę.
— Ojej! — jęknął pierwszy szczurołap.
— Coś zrobił z trucizną? — koniecznie chciał się dowiedzieć drugi.
— No cóż, jeśli już pytasz — odrzekł Keith — to większość trafiła do cukru…
Ciemnaopalenizna obudził się. Nie mógł oddychać, kark płonął mu żywym ogniem. Czuł ciężar szczęk pułapki przyciskający go od góry i śmiertelny ucisk zębów na brzuchu.
Nie powinienem już żyć, pomyślał. Wolałbym już nie…
Spróbował podnieść się nieco, ale ból stał się znacznie gorszy. Kiedy opadł w dół, zalała go kolejna fala bólu.
Złapany jak szczur w pułapkę, pomyślał.
Ciekawe, jaki to typ?
— Ciemnaopalenizno, gdzie jesteś?
Głos dochodził gdzieś z bliska. Ciemnaopalenizna próbował odpowiedzieć, ale każdy, nawet najmniejszy ruch powodował, że metalowe zęby zaciskały się na nim coraz mocniej.
— Ciemnaopalenizno?
Udało mu się wydobyć z siebie cichutki pisk. Słowa tak bardzo bolały.
Ktoś się zbliżał drobnymi kroczkami w całkowitej ciemności.
— Ciemnaopalenizno!
Ten ktoś pachniał jak Odżywka.
— Uhm — stęknął Ciemnaopalenizna.
— Wpadłeś w pułapkę!
To było za wiele jak na niego i choć każde słowo było umieraniem, zapytał:
— Naprawdę?
— Pobiegnę po Sardynki, dobrze? — wyjąkała Odżywka.
Ciemnaopalenizna czuł, że ogarnia ją panika. A na to nie było czasu.
— Nie! Powiedz… — dyszał — Jaki… to rodzaj… pułapki?
— E… e… e… — to było wszystko, co wydobyła z siebie Odżywka.
Zaczerpnął tchu, chociaż wprost paliło go w piersi.
— Myśl, ty… zasrańcu!
— E… cała jest zardzewiała… e… Wszędzie rdza! Wygląda jak… e… to może być typ Łamiąca Kręgosłup. — Ciemnaopalenizna usłyszał za sobą drapanie. — Tak, udało mi się odgryźć kawałek rdzy. I tutaj jest napis: Łamiąca Kręgosłup numer jeden, wytwórnia braci Nugent.