Ciemnaopalenizna usiłował myśleć, mimo że potworny ciężar nieustannie próbował go przygnieść. Jedynka. Toż to antyk! Coś takiego wyszło z użycia w zamierzchłych czasach. Najstarszą, jaką on kiedykolwiek widział, była wersja usprawniona numer siedem! I miał do pomocy tylko Odżywkę, kompletne drrtlt na czterech lewych łapkach.
— Czy możesz… zobaczyć, jak…? — zaczął, ale przed oczami zaczęły mu tańczyć purpurowe światła, ogromny tunel oświetlony na czerwono. Spróbował jeszcze raz, choć czuł, że coś ciągnie go do tych świateł. — Czy… widzisz… jak… linka…?
— Wszystko jest zardzewiałe, sir! — doszedł go przerażony głosik. — Wygląda na działanie nieodwracalne, jak w Wielkim Łapaczu, sir, ale nie ma haczyka na końcu! Czy to bardzo boli, sir? Sir? Sir?
Ciemnaopalenizna czuł, że ból odpływa. A więc to w taki sposób się dzieje, pomyślał sennie. Teraz już za późno. Ona spanikuje i ucieknie. Właśnie tak się zachowujemy. Kiedy wpadamy w kłopoty, czmychamy do najbliższej dziury. Ale nieważne. Ostatecznie to tylko przypomina sen. Nie ma się czym przejmować. Prawdę mówiąc, to nawet miłe. Może rzeczywiście istnieje Wielki Szczur Głęboko pod Ziemią. Dobrze by było.
Odpływał pogodnie w ciepłej ciszy. Działy się złe rzeczy, ale zdarzały się gdzieś daleko i już nie miały znaczenia…
Wydawało mu się, że słyszy z tyłu jakiś dźwięk, jakby stukot szczurzych łapek po kamiennej podłodze. Przemknęła mu myśl, że pewnie Odżywka ucieka. Ale tej myśli towarzyszyła inna: Może to Kościany Szczur.
Nie przeraził się. Już nic go nie mogło przerazić. Najgorsze już się zdarzyło. Czuł, że gdyby teraz odwrócił głowę, coś by zobaczył. Ale łatwiej było unosić się w tej wielkiej ciepłej przestrzeni.
Czerwone światło robiło się coraz ciemniejsze, przechodziło w ciemny fiolet, potem w błękit. Pośrodku tego błękitu widniał czarny okrąg.
Wyglądał jak tunel dla szczurów.
Tam właśnie mieszka Wielki Szczur, pomyślał Ciemnaopalenizna. To jest jego tunel. Jakie to wszystko proste.
W centralnym punkcie tunelu pojawiła się lśniąca biała kropka, która szybko rosła.
On nadchodzi, pomyślał Ciemnaopalenizna. Musi dużo wiedzieć. Ciekawe, co mi powie.
Jasność zbliżała się i rzeczywiście zaczynała wyglądać jak szczur.
Jakie to dziwne, myślał Ciemnaopalenizna, kiedy niebieski poblask zniknął i zastąpiła go czerń. Czyli to istnieje naprawdę. Idziemy do tune…
Usłyszał jakiś hałas. Hałas, który wypełnił cały świat. I znowu poczuł ten straszliwy ból w karku. A kiedy Wielki Szczur przemówił, był to głos Odżywki:
— Przegryzłam linkę, sir! Przegryzłam! Była stara i słaba, sir. Pewnie dlatego pułapka pana nie zmiażdżyła, sir. Czy pan mnie słyszy, sir? Ciemnaopalenizno? Sir? Przegryzłam ją, sir! Czy pan nadal nie żyje, sir? Sir?
Pierwszy szczurołap z zaciśniętymi pięściami poderwał się z krzesła.
Tylko w zamierzeniu miał być to ruch pełen energii, bo jakoś w połowie stracił impet. Szczurołap wylądował z powrotem ciężko na krześle, łapiąc się za brzuch.
— O nie. O nie. Wiedziałem, że ta herbata jakoś dziwnie smakuje… — wyszeptał.
Drugi szczurołap aż zzieleniał na twarzy.
— Wy wstrętne bacho… — zaczął.
— I niech wam nawet nie przyjdzie do głowy, żeby nas zbić — odezwała się Malicia. — Wtedy już nigdy stąd nie wyjdziecie. A my się obrazimy i zapomnimy, gdzie leży odtrutka. Nie macie czasu, żeby nas zbić.
Pierwszy jeszcze raz usiłował wstać, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa.
— Która to była trucizna? — zapytał.
— Sądząc po zapachu, tę właśnie szczury nazywają numer trzy — odparł Keith. — Na torebce był napis ZABIJADUŻO!!!
— Szczury mówią o niej numer trzy? — powtórzył ze zdziwieniem drugi.
— Sporo wiedzą na temat trutek — potwierdził Keith.
— I powiedziały ci, że jest na to odtrutka, tak? — ironizował drugi.
Pierwszy spojrzał na niego.
— Słyszeliśmy przecież, że mówią, Bill. W stajni, pamiętasz? — Przeniósł wzrok na Keitha i pokręcił głową. — Nie wyglądasz na dzieciaka, który z zimną krwią by kogoś otruł…
— A co powiesz o mnie? — zapytała Malicia.
— Ona by to zrobiła. Ona tak! — wrzasnął drugi, łapiąc pierwszego za ramię. — Ona jest wredna. Wszyscy tak mówią!
Znowu chwycił się za brzuch i pochylił z jękiem.
— Powiedziałeś coś na temat odtrutki — zagadnął pierwszy. — Ale przecież nie ma odtrutki na ZABIJADUŻO!!!
— Jeśli mówiłem, że jest, to jest — odparł Keith. — Szczury ją odkryły.
Drugi szczurołap opadł na kolana.
— Błagam, paniczu, miej litość. Jeśli nie dla mnie, to pomyśl o mojej ukochanej żonie i miłych dzieciaczkach. Mam ich czworo. Zostaną bez tatusia!
— Nie jesteś żonaty — odparła Malicia — i nie masz żadnych dzieci.
— Ale mogę mieć!
— Co się stało ze szczurem, którego zabraliście? — zapytał Keith.
— Nie mam pojęcia, sir. Szczur w kapeluszu sfrunął z dachu, złapał go i odfrunęli. — Drugi aż kipiał ze złości na samo wspomnienie. — A potem zjawił się następny wielki szczur, krzyczał na wszystkich, ugryzł Jacko w… w miejsce, którego się nie wymienia, wyskoczył z zagrody i tyle żeśmy go widzieli.
— Wygląda na to, że ze szczurami jest wszystko w porządku — stwierdziła Malicia.
— Jeszcze nie skończyłem — powiedział Keith. — Kradliście jedzenie, a winę zrzucaliście na szczury, tak?
— Zgadza się.
— I zabijaliście szczury — dodał bardzo cicho Maurycy.
Pierwszy szczurołap odwrócił się gwałtownie. Było coś w tym cichym głosie, co potrafił rozpoznać. Słyszał ludzi, którzy tak samo mówili. Zjawiali się od czasu do czasu w stajni czy stodole, gdzie organizowano gonitwy szczurów. Ubrani w szykowne płaszcze, podróżowali przez góry, zarabiając na życie hazardem, a czasami bardzo skutecznie używali noży. Mieli coś takiego w spojrzeniu i coś w głosie. Mówiło się o nich „dżentelmeni mordercy”. Nie wchodzi się w drogę dżentelmenom mordercom.
— Tak, tak, zabijaliśmy szczury — paplał drugi.
— Uważaj, co mówisz, Bill — wyszeptał pierwszy, nie spuszczając wzroku z Maurycego.
— Dlaczego to robiliście? — zapytał Keith.
Drugi szczurołap przenosił wzrok z szefa na Malicię, jakby próbował się zdecydować, kogo bardziej się boi.
— No, Ron powiedział, że szczury i tak zjadają jedzenie — wydusił wreszcie. — Więc… jeśli pozbędziemy się wszystkich szczurów i sami weźmiemy jedzenie, to nie będzie właściwie kradzież, prawda? To będzie raczej… przeniesienie jedzenia w inne miejsce. I jest taki facet, Ron go zna, który przypływa tu w nocy barką i on nam płaci…
— To kłamstwo! — żachnął się pierwszy. Wyglądał tak, jakby miał za chwilę wymiotować.
— Łapaliście żywe szczury i trzymaliście je w zatłoczonych klatkach bez jedzenia — odezwał się znowu Keith. — I żeby przeżyć, jedne szczury musiały zjadać inne. Dlaczego to robiliście?
Pierwszy złapał się za brzuch.
— Czuję, że trutka zaczyna działać! — wyszeptał.
— To tylko działa twoja wyobraźnia — żachnął się Keith.