Выбрать главу

Rozległo się głośne i nieustępliwe stukanie w drzwi. Tak głośne, jakby ktoś raczej kopał w nie, a nie stukał.

Malicia odsunęła zasuwy.

— O co chodzi? — zapytała lodowato.

Przed progiem stała gromada mężczyzn. Ich przywódca, który wyglądał tak, jakby został przywódcą wyłącznie dlatego, że znalazł się z przodu, cofnął się na widok Malicii.

— O… to panienka…

— Tak. Mój ojciec jest tu burmistrzem, to wiecie, prawda? — upewniła się.

— E… oczywiście. O tym wie każdy.

— Dlaczego wszyscy trzymacie w dłoniach kije?

— E… chcieliśmy rozmawiać ze szczurołapami — powiedział rzecznik grupy. Starał się przy tym zerknąć jej przez ramię.

— Tu nie ma nikogo poza nami — zapewniła go Malicia. — A może myślicie, że znajdują się tu ukryte drzwi prowadzące do labiryntu piwnic, gdzie trzyma się przerażone zwierzątka w klatkach i gdzie zmagazynowane zostało skradzione jedzenie?

Przestąpił z nogi na nogę nerwowo.

— Panienka znowu opowiada te swoje historie.

— Macie jakieś kłopoty?

— Wydaje nam się… że szczurołapy… zachowały się… no… niegrzecznie. — Zbladł pod jej spojrzeniem.

— Tak?

— Oszukali nas przy gonitwach szczurów! — wykrzyknął jakiś mężczyzna z tyłu, odważniejszy, ponieważ ktoś oddzielał go od Malicii. — Musieli te szczury tresować! Jeden latał na gumie!

— A drugi ugryzł mojego Jacko w… w… część ciała, o której się nie mówi! — wykrzyknął ktoś inny z tyłu. — Nikt mi nie powie, że szczur zrobił coś takiego sam z siebie!

— Widziałam dziś jednego szczura w kapeluszu — powiedziała Malicia.

— Dzisiaj pojawiło się zdecydowanie zbyt wiele dziwnych szczurów — odezwał się jeszcze ktoś inny. — Mamusia mi mówiła, że widziała takiego, który tańczył po półkach w jej kuchni! A kiedy dziadek sięgnął po swoje sztuczne zęby, szczur ugryzł go nimi. Ugryzł go jego własnymi zębami.

— Co? Założył je sobie? — zapytała Malicia.

— Nie, chapnął nimi w powietrzu. Nasza sąsiadka otworzyła drzwi kredensu, a tam szczury pływały sobie w śmietanie. I nie tylko pływały. Musiały to wcześniej wyćwiczyć. Robiły figury, machając łapkami w powietrzu.

— Chcesz powiedzieć, że to był taniec synchroniczny? — dopytywała się Malicia. — No i kto teraz opowiada historie, co?

— Jesteś pewna, że nie wiesz, gdzie są szczurołapy? — zapytał podejrzliwie dowódca. — Ludzie mówili, że kierowały się w tę stronę.

Malicia przewróciła oczami.

— No dobrze, zgadza się. Przyszli tu obaj, a gadający kot pomógł nam nakarmić ich trucizną i teraz siedzą zamknięci w piwnicy.

Mężczyźni długą chwilę stali bez słowa.

— Tak, no jasne — westchnął ich dowódca. — Cóż, gdybyś zobaczyła szczurołapów, powiedz, że ich szukamy, dobrze?

Malicia zamknęła drzwi.

— To okropne, gdy nie chcą ci wierzyć — stwierdziła.

— A teraz opowiedz mi o szczurzych królach — powiedział Keith.

Rozdział 10

A kiedy zapadła noc, pan Królik przypomniał sobie, że w Ciemnym Lesie jest coś strasznego.

„Przygoda pana Królika”

Dlaczego ja to robię? — pytał samego siebie Maurycy, pełznąc wzdłuż rury. Koty nie są tak zbudowane, żeby łatwo im było pełzać.

Ponieważ w głębi serca jesteś dobrym stworzeniem, powiedziała jego świadomość.

Wcale nie jestem dobry, odmyślał Maurycy.

To oczywiście prawda, zgodziła się z nim świadomość. Ale nie chcemy o tym powiedzieć Niebezpiecznemu Groszkowi, czyż nie? Temu z małym, wiecznie poruszającym się noskiem. On myśli, że jesteśmy bohaterem.

No cóż, ja nie jestem, stwierdził Maurycy.

To czemu się przeciskasz pod ziemią, szukając go?

Oczywiście dlatego, że to on ma wizję odnalezienia wyspy dla szczurów i bez niego szczury nie będą ze mną współpracować, a wtedy nie dostanę swoich pieniędzy, odparł Maurycy.

Przecież my jesteśmy kotem! Na co kotu pieniądze?

Na mój fundusz emerytalny, pomyślał Maurycy. Mam już cztery lata. Kiedy tylko uzbieram swój stosik, znajdę sobie miły dom z kominkiem i miłą starszą panią, która codziennie będzie mi dawała śmietanę. Wszystko przemyślałem, w najdrobniejszym szczególe.

Dlaczego nas weźmie do swojego domu? Śmierdzimy, mamy poszarpane uszy, coś nam strzyka nieprzyjemnie w jednej nodze i wyglądamy, jakby ktoś nas kopnął w pysk… czemu jakaś staruszka miałaby nas sobie wziąć zamiast milutkiego młodego koteczka?

Tu cię mam! Ponieważ czarne koty przynoszą szczęście, pomyślał Maurycy.

Naprawdę? Nie chciałabym być tą, która przynosi złą nowinę, ale nie jesteśmy czarni! Jesteśmy tylko brudni!

Istnieje coś takiego jak farbowanie, pomyślał Maurycy. Paczka czarnej farby, wstrzymuję oddech na minutę i… śmietanka i rybki przez całe życie. Dobry plan, co?

A co ze szczęściem? — zapytała świadomość.

A, i tu jest właśnie mój haczyk. Czarny kot, który, powiedzmy, raz na miesiąc przynosi złotą monetę — czy to nie jest szczęście?

Świadomość zamilkła. Prawdopodobnie zaniemówiła oszołomiona chytrością mojego planu, pomyślał Maurycy.

Musiał przyznać, że jest lepszy w planowaniu niż w wędrowaniu przez podziemne korytarze. Nie można powiedzieć, żeby się zgubił, bo koty nigdy się nie gubią. Po prostu nie wiedział, gdzie znajduje się wszystko, co nie jest nim. Jedno było pewne — pod miastem nie znajdowało się zbyt dużo ziemi. Piwnice, rury, starożytne kanały ściekowe, krypty, zapadnięte budynki tworzyły coś na kształt plastra miodu. Nawet człowiek mógłby się tam poruszać. I szczurołapy na pewno to robiły.

Wszędzie czuł zapach szczurów. Zastanawiał się, czy nie nawoływać Niebezpiecznego Groszka, ale uznał, że lepiej nie. Wołanie mogłoby dopomóc w odnalezieniu małego szczurka, ale również mogło obudzić czujność… każdej innej istoty przebywającej w pobliżu. A te wielkie szczury były, no cóż, wielkie. I wyglądały bardzo nieprzyjemnie. Nawet głupi pies miałby kłopot, żeby sobie z nimi poradzić.

Był teraz w niewielkim tunelu o kwadratowym przekroju, którym biegły jakieś rury. Stare i dziurawe. Z dziurek wydobywała się świszcząc para, tu i tam na dno tunelu skapywała gorąca woda. W górze co jakiś czas widniały kratki, przez które wpadało z ulicy słabe światło.

Woda wyglądała na czystą. Przynajmniej nie była mętna. A Maurycy czuł wielkie pragnienie. Pochylił się, wysunął język…

W wodzie falował łagodnie cienki jasnoczerwony pasek…

* * *

Szynkawieprz wyglądał na oszołomionego i sennego, ale był na tyle przytomny, by trzymać Sardynki za ogon, kiedy szczury ruszyły w drogę powrotną ze stajni. To była powolna podróż. Sardynki uznał, że stary szczur nie da sobie rady na sznurach na bieliznę. Skradali się więc kanałami i ściekami, przykryci jedynie płaszczem nocy.

Kiedy wreszcie dotarli do piwnicy, kręciło się w niej kilka szczurów. Szynkawieprz ledwo powłóczył nogami, podpierany to z jednej, to z drugiej strony przez Sardynki i Ciemnąopaleniznę.

W piwnicy wciąż jeszcze paliła się świeca. Ciemnaopalenizna zdziwił się. Tyle wydarzyło się ostatnio, a minęła zaledwie godzina.

Pozwolili Szynkawieprzowi opaść na podłogę, gdzie leżał, dysząc ciężko. Dygotał przy każdym oddechu.

— Truciznę, szefie? — zapytał szeptem Sardynki.

— Myślę, że dla niego to było po prostu za wiele — odparł Ciemnaopalenizna. — Po prostu za wiele — powtórzył.