— Nie wiem. To ty się znasz na szczurach.
— Ale przecież zgodziliśmy się, że trzeba je wypuścić.
— Ja… ja… miałam wrażenie…
— Szczurzy król potrafi mówić do ludzi, prawda? — zapytał Keith. — Czy do nas nie przemawiał?
— Ale przecież to jest prawdziwe życie — zaprotestowała Malicia.
— A ja myślałem, że to przygoda — odparł Keith.
— Do licha! Zapomniałam. Co się z nimi dzieje?
Szczury już nie były spokojne, czujne, uważne. Ogarniała je panika.
Nagle ze ścian wyłoniły się inne szczury, biegały jak oszalałe. Były dużo większe od tych w klatkach. Jeden ugryzł chłopca w nogę i odskoczył.
— Postaraj się je deptać, tylko nie strać równowagi — polecił Keith. — Nie są przyjazne!
— Mam je rozdeptywać?! — wykrzyknęła Malicia. — Fuj!
— Nie znajdziesz w swej torbie nic, co by pomogło w walce ze szczurami? Masz przecież mnóstwo rzeczy przeciw piratom, bandytom i złodziejom!
— Tak, ale nigdy nie czytałam książki, której akcja rozgrywałaby się w piwnicach urządzonych przez szczurołapów! — odkrzyknęła Malicia. — Oj! Jeden mi siedzi na karku! I jeszcze jeden. — Pochyliła się gwałtownie, by zrzucić szczury, ale natychmiast odskoczyła, bo kolejny rzucił się na jej twarz.
Keith chwycił ją za rękę.
— Tylko nie upadnij, bo cię zagryzą! Próbuj dostać się do drzwi!
— Są takie szybkie — jęknęła Malicia. — Jeden zaplątał mi się we włosy…
— Nie ruszaj się, głupia! — odezwał się głos w jej uchu. — Stój spokojnie, bo jak nie, to cię ugryzę.
Poczuła na sobie pazury, a potem zobaczyła, jak szczur zeskakuje na ziemię. Po chwili kolejny wykorzystał ją jako trampolinę.
— W porządku — odezwał się głos za nią. — Teraz nie ruszaj się, nie depcz po nikim i nie wchodź nam w drogę!
— Co to jest? — wysyczała z odrazą, czując, że szczur zsuwa się po jej spódnicy.
— Przypuszczam, że to Przecena — powiedział Keith. — Oto nadchodzi klan.
W pomieszczeniu pojawiało się coraz więcej szczurów, ale te zachowywały się zupełnie inaczej. Nie rozbiegały się, rozciągnęły w linię, która powoli sunęła do przodu. Kiedy atakował wrogi szczur, linia w jednej chwili zamykała się wokół niego niczym pięść, a kiedy się rozwierała, nieprzyjaciel już nie żył.
Dopiero gdy wrogie szczury rzuciły się do ucieczki, linia podzieliła się na pary polujące na uciekinierów. I nagle, w ciągu zaledwie kilku sekund, wojna się zakończyła. Kilku niedobitków z piskiem zniknęło w różnych dziurach.
Szczury należące do klanu wydały okrzyk radości, wiwat, który oznaczał: „Ja żyję! Po tym wszystkim, co się wydarzyło!”.
— Ciemnaopalenizno? — odezwał się Keith z pytaniem w głosie. — Co ci się stało?
Ale Ciemnaopalenizna tylko wspiął się na tylne łapy i wskazując drzwi po drugiej stronie piwnicy, wykrzyknął:
— Jeśli chcesz pomóc, otwórz te drzwi. Prędko!
Potem błyskawicznie skoczył do kanału, a za nim reszta klanu. Jeden ze szczurów stepował.
Rozdział 11
I tam znalazł pana Królika, w płaszczu poszarpanym kolcami jeżyn.
Król szczurów wpadł w szał.
Szczury skuliły się. Śliczna zadrżała, zrobiła kilka kroczków do tyłu, potknęła się i ostatnia płonąca zapałka wypadła jej z łapek.
Ale w Maurycym coś przeżyło ten wrzask, tę burzę myśli. Jakaś niewielka część ukryła się za jedną z szarych komórek i przetrwała tam, gdy resztę świadomości Maurycego wywiało. Wszystkie jego myśli wymiótł silny wicher. Koniec z mówieniem, koniec z zastanawianiem się, z postrzeganiem świata jako czegoś na zewnątrz… to, co uskładało się w jego umyśle, wyparowało i pozostał tylko umysł kota. Sprytnego kota, ale jedynie kota.
Nic ponad kota. W jednej chwili pokonał wstecz całą drogę, jaką kiedyś przebył z lasów i jaskiń, od kłów i pazurów.
Po prostu kot.
A zawsze można wierzyć, że kot pozostanie kotem.
Kot zawahał się. Był zdezorientowany i zły. Jego uszy płasko przylegały do głowy. Oczy jaśniały zielenią.
Nie mógł myśleć. I nie myślał. Teraz słuchał instynktu — czegoś, co działało na poziomie gotującej się w nim krwi.
Był więc kot i było to drgające piszczące coś. Co robi kot, gdy widzi drgające piszczące coś? Skacze na nie…
Szczurzy król ruszył do kontrataku. Zęby zatrzasnęły się na kocie, który znalazł się w gmatwaninie walczących szczurów. Maurycy jęknął i przetoczył się po podłodze. Rzuciło się na niego kilka kolejnych szczurów, z których każdy mógłby się zmierzyć z psem… ale teraz, przynajmniej przez kilka sekund, ten kot potrafiłby pokonać nawet wilka.
Nie zwrócił uwagi na płomień, jakim zajęły się od zapałki leżące na podłodze źdźbła słomy. Nie przejął się faktem, że następne szczury rzuciły się w jego kierunku. Nie obchodziło go, że w pomieszczeniu robi się ciemno od dymu.
Kierowało nim tylko jedno pragnienie — zabić!
Mroczna strona jego osobowości czuła się przez ostatnie miesiące niczym uregulowana rzeka. Zbyt długo była bezradna, gdy małe piszczące stworzenia biegały tuż przed kocim nosem. Przez cały czas pragnienie, by skoczyć, ugryźć i zabić, było tłumione. Tłumiony był prawdziwy kot w tym kocie. I nagle ten prawdziwy kot wyłonił się niczym z worka i tak wiele dziedzicznej woli walki, złośliwości i brutalności płynęło w jego żyłach, że aż spływało ogniem z pazurków.
A kiedy kot przetaczał się, walczył i gryzł, słaby cichy głos z tyłu jego maleńkiego umysłu, ten kawałek, który przetrwał, ostatni maleńki kawałek, który był Maurycym, a nie krwawą bestią, odezwał się: Teraz! Ugryź tutaj!
Zęby i pazury zamknęły się na zamotanych ośmiu ogonach i rozerwały węzeł.
Maleńkie coś, co kiedyś było ja Maurycego, usłyszało coś, co było raczej myślą, nie słowem:
Nie… eee… ee… e…
Głos zamilkł i nagle pomieszczenie wypełniały szczury, szczury, które są po prostu szczurami, niczym więcej, szczurami, które walczą, by uciec przed oszalałym, krwiożerczym kotem. A kot drapał, gryzł, rozrywał i spadał na zdobycz. Nagle zobaczył małego białego szczura trwającego nieporuszenie podczas całej walki. Pazury same się wyciągnęły…
Niebezpieczny Groszek wykrzyknął:
— Maurycy!
Drzwi zastukotały raz i jeszcze raz, kiedy Keith wymierzał kolejnego kopniaka w zamek. Za trzecim kopniakiem drewno pękło i drzwi stanęły otworem.
Następna piwnica płonęła. Był to czarny ogień, zły ogień, płomień przyduszany ciężkim dymem. Klan przedzierał się przez okratowanie i rozproszył, patrząc na płomienie.
— O nie! Wracajmy, w poprzedniej piwnicy były wiadra! — krzyknął Keith.
— Ale… — zaczęła Malicia.
— Musimy! Szybko! To zadanie dla dużych ludzi!
Płomienie zasyczały i zgasły. Wszędzie na podłodze, tam gdzie działał ogień, leżały ciała nieżywych szczurów. Niekiedy były to tylko szczątki.
— Co tu się wydarzyło? — zapytał Ciemnaopalenizna.
— Wygląda na wojnę, szefie — odparł Sardynki, wąchając ciała.
— Obejrzyjmy dokładnie pole walki.
— Za gorąco, szefie. Przepraszam, ale my… czy to nie jest Śliczna?
Leżała w pobliżu płomieni, mamrocząc coś do siebie, pokryta błotem. Ciemnaopalenizna pochylił się nad nią. Śliczna otworzyła zmęczone oczy.