Выбрать главу

— Prawie cały jest na miejscu.

— Świetnie. Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Przygoda zakończona, czas na herbatkę i słodkie bułeczki, jak mawiają miłe dziewczynki.

— Nie — sprzeciwił się Keith. — Wciąż grozi nam zaklinacz.

— Nie mogą mu po prostu dać dolara za fatygę i odesłać z powrotem?

— Zaklinacza szczurów tak się nie traktuje.

— Nieprzyjemniaczek, co?

— Nie wiem. Sądzimy jednak, że ma kilka przykrych cech. Ale mamy plan.

— Ty masz plan? — burknął Maurycy. — Ty go ułożyłeś?

— Ja, Ciemnaopalenizna i Malicia.

— Zreferuj mi swój wspaniały plan — westchnął Maurycy.

— Zamierzamy trzymać kiikiisy zamknięte w klatkach. Kiedy zaklinacz zacznie grać na fujarce, nie wyjdzie za nim żaden szczur. To go całkiem ośmieszy, prawda? — powiedziała Malicia.

— I to jest ten wasz plan?

— Twoim zdaniem nie zadziała? — zapytał Keith. — Malicia twierdzi, że zaklinacz ucieknie ze wstydu.

— Nie wiecie nic o ludziach, prawda? — westchnął znowu Maurycy.

— Coś takiego! Przecież ja jestem człowiekiem! — wykrzyknęła Malicia.

— No i co z tego? Na ludziach znają się koty. My musimy. Człowiek otwiera kredens, nikt inny. A teraz posłuchajcie, nawet szczurzy król miał plan lepszy od waszego. Dobry plan to nie taki, gdzie ktoś wygrywa, ale taki, gdzie nikt nie uważa, że stracił. Rozumiecie? Oto co musicie zrobić… nie, to się nie uda, potrzebowalibyśmy dużo waty…

Malicia otworzyła swoją torbę z wyrazem triumfu na twarzy.

— Wiecie co? — zaczęła. — Wymyśliłam, że gdybym została uwięziona w ogromnym podwodnym mechanicznym urządzeniu i potrzebowała czegoś do zatkania…

— Chcesz nam powiedzieć, że masz dużo waty, tak? — rzekł beznamiętnie Maurycy.

— Tak!

— I czym ja się w ogóle martwię? — spytał kot.

* * *

Ciemnaopalenizna wbił miecz w błoto. Wokół zebrały się starsze szczury, ale starszeństwo oznaczało teraz coś innego. W tej grupie znajdowały się też i młode wiekiem szczury, każdy z czerwonym znakiem na czole, i to właśnie one przepychały się na front.

Gadały jeden przez drugiego. Po przejściu Kościanego Szczura, który nikogo nie zabrał ze sobą, wszystkie poczuły ulgę i paplały jak najęte.

— Cisza! — krzyknął Ciemnaopalenizna głosem jak gong.

Wszystkie czerwone znaki na czołach zwróciły się na niego. Był zmęczony, nie mógł porządnie odetchnąć, spływał błotem i krwią. Część tej krwi nie była jego.

— To jeszcze nie koniec — powiedział.

— Ale my właśnie…

— To jeszcze nie koniec! — Rozejrzał się wkoło. — Nie dostaliśmy jeszcze wszystkich wielkich szczurów, tych prawdziwych wojowników — wydyszał. — Wsolance, zawrócicie w dwudziestu i pomożecie pilnować gniazd. Przecena i wszystkie stare szczurzyce są tam. Mają rozedrzeć na strzępy każdego, kto odważy się zaatakować, ale chcę mieć pewność.

Przez chwilę Wsolance się zastanawiał.

— Nie rozumiem, dlaczego ty… — zaczął.

— Wykonać!

Wsolance ruszył truchtem na czele grupki szczurów. Zniknęli w ciemności.

Ciemnaopalenizna przyglądał się pozostałym. Niektóre pod wpływem jego spojrzenia cofały się, jakby je dotknął płomień.

— Sformujemy oddziały — powiedział. — Wszyscy z klanu, którzy nie pilnują gniazd, podzielą się na grupy. W każdym oddziale musi być przynajmniej jeden szczur wytrenowany w rozbrajaniu pułapek! Weźcie ze sobą ogień. Kilku młodych zostanie posłańcami, byśmy mieli między sobą kontakt. Nie podchodźcie blisko klatek, te biedne stworzenia mogą tam czekać! Ale musicie przejść wszystkie tunele, wszystkie piwnice, wszystkie dziury, wszystkie kąty! Jeśli jakiś obcy szczur się podda, bierzcie go, będzie jeńcem! Ale jeśli zechce walczyć — a te duże będą walczyć, bo tylko to potrafią — musicie go zabić! Spalić lub zagryźć! Zagryźć na śmierć! Słyszycie?

Odpowiedział mu pomruk aprobaty.

— Zapytałem, czy mnie słyszycie?

Teraz odpowiedział mu wrzask.

— Dobrze! Będziecie sprawdzać tunel po tunelu, aż wszystkie staną się czyste, od końca do końca! Wtedy sprawdzicie je jeszcze raz! Aż tunele będą nasze! Ponieważ… — Ciemnaopalenizna złapał swój miecz i na chwilę wsparł się na nim, by złapać oddech — ponieważ jesteśmy teraz w sercu Ciemnego Lasu i znaleźliśmy też Ciemny Las w naszych sercach i… dzisiejszego wieczoru… jesteśmy… straszliwi. — Wziął jeszcze jeden oddech, a jego następne słowa usłyszeli tylko ci, którzy stali najbliżej: — I nie mamy gdzie odejść.

* * *

Nastał świt. Sierżanta Doppelpunkta, czyli połowę Straży Miejskiej (i to tę większą połowę), obudziło własne chrapnięcie. Był w pokoiku przy głównej bramie miasta.

Poruszając się trochę niepewnie, ubrał się, po czym umył twarz w kamiennym zlewie, zerkając w kawałek lusterka wiszący na ścianie.

Zamarł. Doszedł go cichy, ale rozpaczliwy pisk, a potem wypadła kratka zatykająca odpływ w zlewie i wyskoczył stamtąd szczur. Był duży i szary, przebiegł sierżantowi po ręce, nim zeskoczył na podłogę.

Z wodą skapującą z twarzy sierżant Doppelpunkt wpatrywał się w szczerym zadziwieniu, jak w ślad za tym wielkim wyłoniły się trzy mniejsze szczury i ruszyły w pogoń. Pośrodku podłogi rozegrała się walka, ale małe szczury atakowały naraz, każdy z innej strony. To wcale nie wyglądało na bójkę, pomyślał sierżant. Raczej na egzekucję…

W ścianie znajdowała się szczurza dziura. Dwa szczury złapały pokonanego za ogon i zawlekły go tam, ale trzeci zatrzymał się, odwrócił do sierżanta i stanął na tylne nogi.

Sierżant czuł, że szczur mu się przygląda. To nie było zwykłe spojrzenie zwierzęcia, które sprawdza, czy ten człowiek jest niebezpieczny. Nie wyglądał na przestraszonego, po prostu patrzył zaciekawiony. Miał na główce coś jakby czerwone znamię.

Szczur zasalutował. Z całą pewnością był to salut, choć trwał zaledwie sekundę. Potem wszystkie szczury zniknęły.

Sierżant przez jakiś czas wpatrywał się w dziurę. Woda skapywała z jego brody.

Z dziury odpływowej doszedł go śpiew, który odbijał się echem, jakby dochodził już z daleka. Jeden głos intonował, a reszta mu odpowiadała:

Niestraszny nam ni kot, ni pies…

… bo szczur odważny, odważny jest.

Nie mamy chorób ani pcheł…

… zjemy truciznę, lecz wolimy ser.

Jeśli zechcesz otruć nas…

… na próżno tracisz czas.

Nie damy ziemi, skąd nasz ród…

…i każdy szczur zostanie tu.

Głos zamarł w oddali. Sierżant Doppelpunkt zawahał się, po czym uważnie obejrzał butelkę po piwie, które wypił wieczorem. Miał za sobą samotną nocną wartę. A przecież nikt nie zamierzał napaść na Lśniący Zdrój. Nie znalazłby tu niczego, co warto byłoby ukraść.

Ale z pewnością nie należało o tym nikomu wspominać. Najprawdopodobniej nic wyjątkowego się w ogóle nie zdarzyło. Powiedzmy, że to jakaś feralna butelka piwa…

Do strażnicy wkroczył kapral Knopf.

— Dzień dobry, sierżancie. Chodzi o… co się z panem dzieje?

— Nic! — odparł szybko Doppelpunkt, wycierając twarz. — Z pewnością nie byłem świadkiem niczego niezwykłego! Dlaczego tu przyszedłeś? Pora otworzyć bramy, kapralu!

Strażnik wyszedł na zewnątrz i rozsunął miejskie bramy, wpuszczając strumień słonecznego blasku.

Któremu towarzyszył długi, bardzo długi cień.