— A czego pan ode mnie chce, sierżancie?
— Zjawił się zaklinacz szczurów, sir.
Burmistrz zbladł.
— Już?
— Tak. Goli się przy fontannie.
— Gdzie mój oficjalny łańcuch? I moja oficjalna toga? I mój oficjalny kapelusz? Szybko, człowieku, pomóż mi!
— Wyglądał na dość powolnego balwierza — powiedział sierżant, podążając biegiem za burmistrzem.
— W Klotzu burmistrz nie powitał zaklinacza od razu, ten zagrał na fujarce i zamienił go w… borsuka — odparł burmistrz, otwierając energicznie kredens. — Tu są… pomóż mi, dobrze?
Prawie bez tchu zjawili się na placu. Zaklinacz siedział na ławeczce przy fontannie, otoczony sporym tłumkiem trzymającym się w bezpiecznej odległości. Przyglądał się z uwagą połówce parówki nadzianej na widelec. Kapral Knopf stał obok niego niczym uczniak, który dowiedział się właśnie, że praca pisemna, którą oddał, jest nie najlepsza, i zaraz się dowie, jak naprawdę jest zła.
— I to nazywacie…? — zaklinacz zawiesił głos.
— Parówka, sir — wymruczał kapral Knopf.
— Ach, więc myślicie, że parówka to coś takiego?
Tłumek aż westchnął. Lśniący Zdrój był bardzo dumny ze swej tradycyjnej wieprzowo-nornicowej parówki.
— Tak jest, sir — odparł sierżant Knopf.
— Ciekawe — uznał zaklinacz. Następnie zwrócił się do burmistrza: — A pan jest…?
— Jestem burmistrzem tego miasta i…
Zaklinacz powstrzymał go dłonią, po czym wskazał siedzącego na wozie staruszka, który uśmiechał się szeroko.
— Mój agent to załatwi — rzekł. Wyrzucił parówkę, oparł nogi na drugim krańcu ławki i położył się, naciągając kapelusz na twarz.
Burmistrz spurpurowiał. Sierżant Doppelpunkt pochylił się do niego.
— Proszę pamiętać o borsuku, sir! — wyszeptał.
— Ach… tak… — Burmistrz pomaszerował w kierunku wozu, usiłując zachować resztkę godności. — Opłata za wyprowadzenie z miasta szczurów, jak rozumiem, wynosi trzysta dolarów — zwrócił się do staruszka.
— W takim razie zrozumiesz też wszystko, co ci teraz powiem — odparł staruszek. Zerknął do rozłożonego na kolanach notesu. — Zobaczmy… opłata za wezwanie… plus specjalny dodatek ze względu na dzień świętego Prodnicego… plus podatek od fujarek… miasto wygląda na średniej wielkości, więc tyle jeszcze… za zużycie wozu… koszty transportu dolar za milę oraz wszelakie wydatki, podatki i dodatki… — Podniósł wzrok. — No to dla równego rachunku niech będzie tysiąc dolarów, zgoda?
— Tysiąc dolarów? My nie mamy tysiąca dolarów! To przechodzi ludzkie…
— Borsuk, sir — wysyczał sierżant.
— Nie możecie zapłacić? — zapytał staruszek.
— Nie mamy takich pieniędzy. Wydaliśmy mnóstwo, sprowadzając jedzenie!
— W ogóle nie macie pieniędzy? — zapytał staruszek.
— Suma, którą wymieniłeś, jest niewyobrażalna.
Staruszek podrapał się po brodzie.
— Hmmm — wymruczał do siebie. — Widzę, że sytuacja robi się poważna, gdyż… pozwól, że policzę. — Zerknął na moment do swego notesu. — Juz teraz jesteście nam winni czterysta sześćdziesiąt siedem dolarów i dziewięćdziesiąt pensów za wezwanie, koszty transportu i takie tam pozostałe.
— Co? Jeszcze nawet nie zagrał jednej nuty!
— Tak, ale jest gotów to zrobić w każdej chwili. Przebyliśmy do was kawał drogi. Nie możecie zapłacić? Musiała zajść jakaś pomyłka. W takim razie on musi coś wyprowadzić z miasta. Inaczej rozejdą się plotki i nikt już nigdy nie okaże mu szacunku. A jeśli nie masz szacunku, to nie masz nic. Zaklinacz, którego nie otacza podziw, jest…
— …śmieciem — odezwał się ktoś. — Ja uważam, że to śmieć.
Zaklinacz przesunął w górę rondo swego kapelusza.
Tłum rozstąpił się pospiesznie przed Keithem.
— Tak? — mruknął zaklinacz.
— Nie przypuszczam, żeby jego fujarki posłuchał choć jeden szczur — mówił dalej chłopiec. — To oszust i bufon. Idę o zakład, że ja wyprowadzę z miasta więcej szczurów niż on.
Część gapiów zaczęła się chyłkiem wycofywać z placu. Nikt nie chciał być w pobliżu, kiedy zaklinacz straci nerwy.
Zaklinacz spuścił nogi na ziemię i poprawił kapelusz.
— Jesteś zaklinaczem szczurów, dzieciaku?
Keith wyprostował się dumnie.
— Tak. I nie nazywaj mnie dzieciakiem… stary.
Zaklinacz uśmiechnął się szeroko.
— Aha — powiedział. — Wiedziałem, że mi się tu spodoba. I potrafisz zmusić szczury do tańca, dzieciaku?
— Lepiej niż ty.
— Chyba mnie wyzywa na pojedynek — rzekł zaklinacz.
— Zaklinacz nie przyjmie wyzwania od… — odezwał się staruszek z wozu, ale zaklinacz szczurów uciszył go machnięciem dłoni.
— Wiesz co, dzieciaku, to nie zdarza mi się po raz pierwszy. Bywa, idę sobie ulicą i nagle ktoś krzyczy: „Wyciągnij swoją fujarkę, panie!”. Odwracam się i zawsze widzę dzieciaka z głupkowatą miną. Nie chcę, by ktoś powiedział, że wykorzystuję swoją przewagę, więc jeśli mnie teraz przeprosisz, pozwolę ci odejść na tylu nogach, na ilu tu podszedłeś…
— Boisz się! — Malicia wystąpiła z tłumu.
— Ach tak? — zaklinacz uśmiechnął się teraz do niej.
— Tak, ponieważ każdy wie, co się zaraz wydarzy. Pozwól, że zapytam tego chłopca wyglądającego na głupka, którego nigdy wcześniej nie widziałam: Jesteś sierotą?
— Tak — odparł Keith.
— Czy wiesz coś na temat swojego pochodzenia?
— Nie.
— Aha! — wykrzyknęła Malicia. — Oto ostateczny dowód. Wszyscy wiemy, co się dzieje, kiedy pojawia się tajemniczy sierota i wyzywa na pojedynek kogoś dużego i potężnego, prawda? Nie może nie wygrać i tyle.
Spojrzała z triumfem na twarze zebranych ludzi. Tłum jednak nie wyglądał na przekonany. Ci ludzie nie przeczytali tylu książek co Malicia i wyciągali wnioski raczej z wydarzeń dnia codziennego, które mówiły, że jeśli ktoś jest mały i występuje przeciwko komuś dużemu, zostaje najczęściej usmażony na wolnym ogniu, i choć ogień jest wolny, dzieje się to prędziutko.
Jednak ktoś z tyłu krzyknął:
— Dać chłopakowi szansę! Przynajmniej będzie tańszy!
A ktoś inny dodał:
— Co racja, to racja!
A jeszcze inny wykrzyknął:
— Zgadzam się z tymi dwoma, co krzyknęli przede mną!
I najwyraźniej nikt nie zauważył, że wszystkie te okrzyki nadeszły z poziomu tuż nad ziemią, a miejsca, z jakiego dochodziły, dziwnie pokrywały się z miejscami, w jakich znajdował się w danej chwili obszarpany kot bez połowy sierści. Natomiast rozległ się ogólny pomruk, nie żeby jakieś konkretne słowa, nic, do czego by się mógł przyczepić zaklinacz, gdyby się naprawdę rozgniewał, ale mruczenie, które wskazywało, że choć nikt nie chce nikogo obrazić, i biorąc pod uwagę każdy punkt widzenia, i zestawiając jedno z drugim, i porównując jedno do drugiego, dajmy chłopcu szansę, oczywiście jeśli pan nie ma nic przeciwko temu i w ogóle proszę się nie gniewać.
Zaklinacz wzruszył ramionami.
— A niech tam — powiedział. — Przynajmniej będzie o czym opowiadać. Co dostanę, jak wygram?
Burmistrz odkaszlnął.
— Chyba w takich sytuacjach zwyczajowo dostaje się rękę córki? — zapytał nie bardzo wiadomo kogo. — Ona ma bardzo zdrowe zęby i będzie dob… no, żoną dla każdego, kto ma mnóstwo miejsca na książki.
— Ojcze! — wykrzyknęła Malicia.
— Później, później! — Burmistrz machnął ręką. — Wiem, że nie jest zbyt sympatyczny, ale za to bogaty.