Rozdział 12
— Dobra robota, szczurze Szymonie! — wykrzyknęły wszystkie zwierzęta z Omszałego Krańca.
W sali zgromadzeń na ratuszu zebrał się tłum, chociaż większość ludzi i tak musiała pozostać na zewnątrz, starając się zerkać ponad głowami innych, by zobaczyć, co się dzieje w środku.
Rada miejska stłoczyła się u jednego końca długiego stołu, u drugiego skupiło się kilkanaście szczurów.
A pośrodku siedział Maurycy. Znalazł się tam całkiem nagle, wskoczył z podłogi na stół.
Hopwick, zegarmistrz, wykrzyknął, starając się przekrzyczeć zgiełk:
— Mówimy do szczurów! Kiedy to się rozniesie, staniemy się pośmiewiskiem. „Miasto, które rozmawiało ze swymi szczurami!”. Słyszycie już to?
— Szczury nie są po to, byśmy do nich mówili — zawtórował mu Raufman, szewc, szturchając burmistrza paluchem. — Burmistrz, który znałby się na swojej robocie, posłałby po szczurołapów!
— Wiem od mojej córki, że szczurołapy są zamknięte w piwnicy — odparł burmistrz. Wpatrywał się w wymierzony w siebie palec.
— Zamknęły ich pańskie gadające szczury? — ironizował Raufman.
— Zamknęła ich moja córka — spokojnie odpowiedział burmistrz. — I proszę zabrać swój palec, panie Raufman. Malicia sprowadziła tam Straż Miejską. Postawiła bardzo poważne oskarżenia, panie Raufman. Twierdzi, że pod pomieszczeniem szczurołapów znajdują się ogromne zapasy jedzenia. Przez cały czas okradali nas i sprzedawali żywność kupcom rzecznym. Czy główny szczurołap nie jest pańskim kuzynem, panie Raufman? Pamiętam, że bardzo panu zależało na tej nominacji.
Na zewnątrz zapanowało poruszenie. Uśmiechnięty szeroko sierżant Doppelpunkt przepchnął się przez tłum i położył na stole wielką kiełbasę.
— Za jedną kiełbasę trudno nazwać kogoś złodziejem — odparował Raufman.
Tumult na dworze wzmógł się, ludzie robili przejście dla bardzo powoli idącego kaprala Knopfa. Dlaczego tak wolno szedł, wyjaśniło się, gdy złożył na stole swój ładunek: trzy worki ziarna, osiem pęt kiełbas, baryłkę buraków ćwikłowych i piętnaście głów kapusty.
Sierżant Doppelpunkt elegancko zasalutował przy wtórze stłumionych przekleństw i odgłosów spadających na podłogę kapuścianych głów.
— Proszę o pozwolenie zebrania sześciu chłopa, by pomogli nam przynieść resztę, sir! — wykrzyknął uśmiechnięty od ucha do ucha.
— Gdzie szczurołapy? — zapytał burmistrz.
— W głębokich… kłopotach, sir — odparł sierżant. — Zapytałem, czy chcą wyjść, ale uznali, że zostaną tam jeszcze trochę, choć dziękują za propozycję, tylko bardzo proszą o wodę i czyste spodnie.
— Czy to wszystko, co mieli do powiedzenia?
Sierżant Doppelpunkt zerknął do swego notatnika.
— Nie, sir. Mówili dużo więcej. A właściwie płakali. Powiedzieli, że przyznają się do wszystkiego za czyste spodnie. Poza tym, sir, znaleźliśmy to.
Sierżant cofnął się i po chwili wrócił z ciężką skrzynką, którą postawił na wypoliturowanym stole.
— Działając na podstawie informacji otrzymanej od szczura, spojrzeliśmy pod wskazaną deskę w podłodze. Tu musi być ponad dwieście dolarów.
— Otrzymaliście informację od szczura?
Sierżant wyciągnął z kieszeni Sardynki. Szczur posilał się krakersem, ale bardzo uprzejmie zdjął kapelusz.
— Czy to czasem nie jest… niehigienicznie? — zapytał burmistrz.
— Nie, szefie, on umył ręce — odparł Sardynki.
— Zwracam się do sierżanta!
— Nie, sir. Bardzo miły szczur, sir. Czyściutki. Przypomina mi chomika, którego hodowałem w dzieciństwie, sir.
— No cóż, w porządku, sierżancie, dobra robota, proszę iść i…
— Miał na imię Horacy. — Sierżant był pełen dobrej woli.
— Dziękuję, sierżancie, a teraz…
— Miło popatrzeć na te małe policzki wydymające się od jedzenia.
— Dziękuję, sierżancie!!!
Kiedy Doppelpunkt wyszedł, burmistrz odwrócił się w stronę pana Raufmana, który miał na tyle honoru, by wyglądać na zakłopotanego.
— Ledwo go znam — powiedział. — To jest po prostu ktoś, za kogo wyszła moja siostra. Nawet rzadko go widywałem.
— W pełni to rozumiem — odparł burmistrz. — Nie mam zamiaru prosić sierżanta, by sprawdził pańską spiżarnię. — Parsknął śmiechem i dodał: — Na razie. O czym mówiliśmy?
— Miałem wam opowiedzieć historię — odezwał się Maurycy.
Rajcy gapili się na kota oniemiali.
— A ty masz na imię…? — zapytał burmistrz, który nagle wpadł w bardzo dobry humor.
— Maurycy — odpowiedział Maurycy. — Jestem negocjatorem z wolnej stopy. Widzę, że rozmowa ze szczurami sprawia wam kłopot. Ale z kotami ludzie lubią rozmawiać, czyż nie?
— Jak w książce Dicka Livingstone’a? — zapytał Hopwick.
— Tak, zgadza się, jak u niego i… — zaczął Maurycy.
— Jak w kreskówkach? — zapytał kapral Knopf.
— Jak w książkach. — Maurycy zmarszczył brwi. — Chciałem powiedzieć, że koty rozmawiają ze szczurami, prawda? A ja zamierzam opowiedzieć wam historię. Ale najpierw chciałbym poinformować tu zebranych, że moi klienci, to znaczy szczury, opuszczą to miasto, jeśli tego chcecie, i już nigdy tu nie wrócą. Nigdy.
Ludzie nadal gapili się na niego. Szczury też.
— Tak zrobimy? — zapytał Ciemnaopalenizna.
— Tak zrobią? — zapytał burmistrz.
— Tak — rzekł Maurycy. — A teraz opowiem wam historię szczęśliwego miasta. Nie znam jeszcze jego nazwy. Wyobraźmy sobie, że moi klienci opuszczą Lśniący Zdrój i ruszą w dół rzeki, dobrze? Idę o zakład, że co rusz leży tam jakieś miasto. I gdzieś istnieje takie, które — załóżmy — podpisze umowę ze szczurami. I to będzie właśnie bardzo szczęśliwe miasto, ponieważ będą tam obowiązywać zasady, rozumiecie?
— Niezupełnie — odparł burmistrz.
— No cóż, załóżmy, że w tym szczęśliwym mieście jakaś pani przygotowuje blachę ciasteczek. Wtedy wystarczy, że podejdzie do najbliższej szczurzej dziury i krzyknie: „Dzień dobry, szczury! Jest tu dla was jedno ciasteczko, byłabym zobowiązana, gdybyście nie ruszały reszty”. Szczury odpowiedzą: „Oczywiście, droga pani, to żaden problem”. A potem…
— Chcesz nam powiedzieć, że mamy przekupywać szczury? — powiedział z niedowierzaniem burmistrz.
— To wychodzi taniej niż zaklinacz. I niż kilku szczurołapów — rzekł Maurycy. — Poza tym to będą opłaty. Już słyszę krzyk, za co opłaty.
— Czy ja coś krzyknąłem? — zapytał burmistrz.
— Nie, ale zaraz pan to zrobi. A ja zaraz wam powiem, że te opłaty będą za… za… za ochronę przed szkodnikami.
— Co? Ależ to przecież szczury są…
— Nie wypowiadaj tego słowa — powiedział Ciemnaopalenizna.
— Takimi szkodnikami jak karaluchy — ciągnął Maurycy. — Widzę, że sporo ich tu macie.
— Czy one potrafią mówić? — zapytał burmistrz. To, co teraz malowało się na jego twarzy, było charakterystyczne dla każdego, kto zbyt długo rozmawiał z Maurycym. Widniało na niej: „Idę tam, gdzie nie chciałem iść, ale nie umiem zmienić tej drogi”.
— Nie — odparł Maurycy. — Ani myszy, ani nornice, ani inne szczury. Dla tego szczęśliwego miasta robactwo stanie się całkowitą przeszłością, ponieważ nasze nowe szczury zadziałają jak siły policyjne. Strażnicy klanu będą pilnowali waszych spiżarń… przepraszam, mam na myśli spiżarnie tego szczęśliwego miasta. Żaden szczurołap nie jest więcej potrzebny. Pomyślcie o oszczędnościach. Ale to tylko początek. W tym szczęśliwym mieście rzeźbiarze staną się bogaci.