Выбрать главу

— Cha, cha. — Ciemnaopalenizna dostrzegł teraz, że burmistrz jest spocony i wygląda na bardzo zmęczonego.

— Czy dobrze się urządziłeś w naszym mieście? — Burmistrz rozpaczliwie szukał tematu do rozmowy.

— Ostatniej nocy walczyłem z psami, potem przez chwilę myślałem, że jestem zatrzaśnięty w pułapkę — wyliczał Ciemnaopalenizna lodowatym tonem. — A wreszcie wziąłem udział w czymś w rodzaju wojny. Poza tym nie mam się na co skarżyć.

Burmistrz wyglądał na tak wykończonego, jak Ciemnaopalenizna się czuł. Po raz pierwszy za swojej pamięci Ciemnaopalenizna czuł współczucie dla człowieka.

— Posłuchaj — rzekł. — To może się udać. Jeśli oczywiście chcesz wiedzieć, co ja o tym myślę.

Burmistrz nieco się rozpogodził.

— Naprawdę? Strasznie się kłócą.

— Dlatego właśnie uważam, że to się może udać. Ludzie i szczury pertraktują. Nie zatruwacie sera dla nas, a my nie pozostawiamy odchodów w dżemach. To nie będzie łatwe, ale jest jakiś początek.

— O coś muszę cię zapytać — powiedział burmistrz.

— Tak?

— Moja córka twierdzi, że jesteście bardzo… rozwinięci. Umiecie zatruć nasze studnie. Umiecie podpalić nasze domy. Dlaczego mielibyście tego nie zrobić?

— Po co? Co czekałoby nas potem? Poszlibyśmy do kolejnego miasta. I musielibyśmy przechodzić przez to wszystko jeszcze raz. Czy zabicie was dałoby nam coś dobrego? Wcześniej czy później musielibyśmy rozmawiać z ludźmi. Równie dobrze możemy rozmawiać z wami.

— Cieszę się, że nas lubicie — odetchnął burmistrz.

Ciemnaopalenizna już otwierał pyszczek, żeby powiedzieć: Lubimy was? Nie, po prostu nie nienawidzimy was aż tak bardzo. Nie jesteśmy przyjaciółmi.

Ale…

Nie będzie więcej walk psów ze szczurami. Nie będzie więcej pułapek i trucizny. To prawda, że czeka go wyjaśnienie klanowi, co to jest policjant i dlaczego szczur strażnik może ścigać szczura, który złamał nowe prawa. Nie będzie im się to podobało. Wcale nie będzie im się to podobało. Nawet szczur, który nosi na sobie ślady zębów Kościanego Szczura, będzie miał z tym problem. Ale tak jak powiedział Maurycy: oni ustąpią tu, a wy ustąpicie tam. Nikt nie straci zbyt wiele, a wszyscy dużo zyskają. Miasto będzie się rozwijać, wszystkie dzieci dorosną i nagle takie życie stanie się normalne.

Każdy lubi, kiedy jest normalnie. A nie lubi, kiedy ktoś chce normalność zmienić. W takim razie warto chyba spróbować, pomyślał Ciemnaopalenizna.

— Teraz ja chcę ci zadać pytanie — powiedział. — Jesteś tu przywódcą… od jak dawna?

— Od dziesięciu lat.

— Czy nie jest ci ciężko?

— Jest. Bardzo. Przez cały czas wszyscy się ze mną kłócą. Chociaż muszę przyznać, że liczę na więcej spokoju, jeśli nam się uda. Ale to nie jest lekka praca.

— Idiotyczne, kiedy trzeba się cały czas wydzierać tylko po to, żeby coś zostało zrobione — stwierdził Ciemnaopalenizna.

— Zgadzam się — przytaknął burmistrz.

— I wszyscy oczekują, że podejmiesz decyzje — powiedział Ciemnaopalenizna.

— Prawda.

— Nasz ostatni przywódca dał mi przed śmiercią radę. Wiesz, co powiedział? „Nie zjadaj tego galaretowatego, trzęsącego się zielonego kawałka”!

— Czy to dobra rada? — zapytał burmistrz.

— Dobra — rzekł Ciemnaopalenizna. — Ale jemu wystarczyło być dużym, silnym i pokonać wszystkie szczury, które chciałyby zająć jego miejsce.

— To trochę przypomina moje starcia z rajcami — zauważył burmistrz.

— Co? — zdziwił się Ciemnaopalenizna. — Gryziesz ich w karki?

— Jeszcze nie, ale to niezła myśl.

— Ta praca jest znacznie bardziej skomplikowana, niż mi się kiedykolwiek wydawało! — Ciemnaopalenizna był coraz bardziej zdziwiony. — Kiedy nauczyłeś się krzyczeć, musisz nauczyć się, by tego nie robić!

— Z tym też się zgadzam — powiedział burmistrz. — Tak właśnie to działa.

Położył dłoń na stole, wewnętrzną stroną do góry.

— Mogę prosić? — zapytał.

Ciemnaopalenizna wkroczył na tę dłoń. Nawet się nie zachwiał, kiedy burmistrz przeniósł go do okna i postawił na parapecie.

— Czy widzisz rzekę? — zapytał burmistrz. — Widzisz domy? Widzisz ludzi na ulicach? Muszę sprawiać, żeby to działało. No, nie mam na myśli rzeki, oczywiście, ona działa sobie sama. A kiedy mija kolejny rok, okazuje się, że nie zdenerwowałem ludzi na tyle, by wybrali na moje miejsce kogoś innego. Więc muszę to robić dalej. Wcześniej nie wiedziałem, że to jest aż tak skomplikowane.

— Co, ty też? — zdziwił się Ciemnaopalenizna. — Ale przecież ty jesteś człowiekiem.

— Ha! I myślisz, że jest mi łatwiej? A ja uważałem, że szczurom jest łatwiej, bo są dzikie i wolne!

— Hmmm… — mruknął Ciemnaopalenizna i zamyślił się głęboko.

Przez okno widzieli Keitha i Malicię pogrążonych w rozmowie.

— Gdybyś miał ochotę — powiedział burmistrz — mógłbyś mieć tutaj swoje biurko…

— Zostanę pod ziemią, ale bardzo ci dziękuję — odparł Ciemnaopalenizna. — Biureczka za bardzo przypominają mi pana Królika.

Burmistrz westchnął.

— Pewnie tak. Ja… — wyglądał, jakby miał się zwierzyć ze wstydliwego sekretu. — Kiedy byłem małym chłopcem, bardzo lubiłem te książki. Oczywiście wiedziałem, że to wszystko nonsens, ale i tak miło było pomyśleć, że…

— Tak, tak — przerwał mu Ciemnaopalenizna. — Ale pan Królik był głupi. Czy ktoś kiedyś słyszał, żeby króliki mówiły?

— To prawda. Nigdy nie przepadałem za królikiem. Ale postacie drugoplanowe były świetne. Szczur Szymon i bażant Bartłomiej, i wąż Olly.

— Daj spokój. Olly miał kołnierzyk i krawat.

— No i co z tego?

— Przecież by się na nim nie utrzymały. Wąż ma kształt tuby.

— A wiesz, nigdy o tym nie pomyślałem — przyznał burmistrz. — To naprawdę głupie. Wysunąłby się z niego, prawda?

— A kamizelki nie sprawdziłyby się na szczurach.

— Nie?

— Nie — odrzekł zdecydowanie Ciemnaopalenizna. — Próbowałem. Pasy na narzędzia mogą być, ale nie kamizelki. Niebezpieczny Groszek był bardzo tym zawiedziony. Powiedziałem mu, że musimy być praktyczni.

— Zawsze to samo powtarzam mojej córce — powiedział burmistrz. — Bajki to bajki. Życie jest wystarczająco skomplikowane. W prawdziwym życiu musimy planować. Na fantazje nie ma już miejsca.

— Właśnie — zgodził się z nim Ciemnaopalenizna.

I tak rozmawiali ze sobą człowiek i szczur, aż nadszedł wieczór.

* * *

Pewien człowiek malował mały obrazek pod tabliczką z nazwą ulicy, a była to ulica Rzeczna. Obrazek znajdował się sporo poniżej, tuż nad chodnikiem, tak że człowiek musiał klęknąć. Cały czas zerkał na skrawek papieru, który trzymał w ręce.

Widniał tam taki rysunek:

Keith roześmiał się.

— Co cię tak śmieszy? — zapytała Malicia.

— To w szczurzym alfabecie — wyjaśnił jej Keith. — Oznacza woda plus szybko plus kamienie. Ulica jest wybrukowana. Dla szczurów bruk to kamienie. Czyli ulica Rzeczna.

— Nazwy ulic w obu językach. Paragraf sto dziewięćdziesiąty trzeci — powiedziała Malicia. — Szybcy są. Dogadali się ledwie dwie godziny temu. Jak sądzę, będą też ludzkie oznaczenia w szczurzych tunelach.

— Mam nadzieję, że nie.

— Dlaczego?

— Bo szczury większość miejsc oznaczają odchodami.

Malicia ani trochę się nie skrzywiła, czym bardzo zaimponowała Keithowi.

— Widzę, że wszyscy będziemy musieli się mentalnie przestawić w wielu kwestiach — stwierdziła z namysłem. — Tylko Maurycy dziwnie się zachowuje. A przecież mój ojciec mu powiedział, że mnóstwo miłych starszych pań z naszego miasta oferuje mu dom.

— Masz na myśli jego oświadczenie, że to wcale nie będzie zabawne? — zapytał Keith.

— Tak. O co mu chodziło?

— Chodziło mu o to, że on jest Maurycym. Myślę, że naprawdę był w swoim żywiole, spacerując z jednego końca stołu na drugi i wydając wszystkim polecenia. Nawet oświadczył, że szczury mogą sobie zatrzymać wszystkie pieniądze! Podobno głos w jego głowie powiedział mu, że tak naprawdę należą do nich!

Malicia dumała jakiś czas.

— A… a czy ty zostajesz? — zapytała wreszcie.

— Paragraf dziewiąty, miejski zaklinacz szczurów — powiedział Keith. — Mam oficjalny strój, którego nie muszę dzielić z nikim innym, kapelusz z piórem i pozwolenie na fujarkę.

— To będzie… dobre rozwiązanie — przyznała Malicia. — Bo ja…

— Tak?

— Kiedy mówiłam ci, że mam dwie siostry, to… nie była całkiem prawda — przyznała. — To też… nie było do końca kłamstwo, oczywiście, ale powiedzmy… przewidywanie przyszłości.

— Tak?

— Gdybym chciała być zupełnie szczera, to… nie mam żadnych sióstr.

— Aha — stwierdził Keith.

— Ale oczywiście mam miliony przyjaciół — mówiła dalej.

Keith pomyślał, że Malicia jest przeraźliwie smutna.

— To zadziwiające — powiedział. — Większości ludzi wystarcza parę tuzinów.

— Miliony — powtórzyła. — Ale zawsze się znajdzie miejsce na jeszcze jednego.

— To dobrze — oświadczył Keith.

— No i jest jeszcze, no ten, paragraf piąty. — Malicia wciąż wyglądała na zdenerwowaną.

— A, tak — przytaknął Keith. — Wszystkich zadziwił. „Obfity podwieczorek z maślanymi bułeczkami i z wręczeniem medalu”, zgadza się?

— Tak — oświadczyła Malicia. — Bez tego nie byłoby porządnego zakończenia. A więc, czy będziesz mi towarzyszył?

Keith skinął głową. Przyjrzał się miastu. Wyglądało na całkiem miłe. I było odpowiedniej wielkości. Człowiek mógł znaleźć tu dla siebie przyszłość…

— Tylko jeszcze jedno pytanie — powiedział.

— Tak? — spytała pokornie Malicia.

— Ile czasu potrzeba, by zostać burmistrzem?