Maurycy odczekał do końca melodii. Kiedy kolejka klaskała, on usiadł za chłopcem, oparł się o niego i wysyczał:
— Świetna robota, ptasi móżdżku. Mieliśmy być zakonspirowani! Teraz bierz pieniądze i zmykamy.
Szli przez plac, gdy kot zatrzymał się tak nagle, że chłopiec o mało co na niego nie wpadł.
— Ups, mamy kolejnych urzędasów — mruknął. — I wiemy, co to za jedni…
Chłopiec też wiedział. To były dwa szczurołapy. Każdy miał na sobie długi zakurzony płaszcz i zniszczony czarny cylinder, charakterystyczne dla tej profesji. Każdy trzymał na ramieniu kij, z którego zwisały różnego rodzaju pułapki, a na drugim ramieniu niósł wór, do którego nikt nie chciałby zaglądać. Każdy też prowadził na smyczy teriera. Psy były wychudzone i aż się rwały do roboty. Kiedy przeciągano je koło Maurycego — warczały.
Kolejka na widok szczurołapów znacznie się ożywiła, a kiedy obaj sięgnęli do worków i wyciągnęli garść czegoś, co dla Maurycego wyglądało jak czarne sznurki, dostali nawet brawa.
— Dwie setki dzisiaj! — wykrzykiwali.
Jeden z terierów próbował się rzucić na Maurycego, szarpiąc smycz z całej siły. Kot nawet nie drgnął. Prawdopodobnie tylko chłopiec wyglądający na głupka usłyszał jego szept:
— Do nogi, worku na pchły! Niedobry pies!
Terier wykrzywił mordę w grymasie ogromnego zmartwienia. Wiedział, że koty nie potrafią mówić, i wiedział, że ten kot właśnie się odezwał. To był poważny problem. Pies usiadł i zawył.
Maurycy mył się. Dla psa nie ma większej zniewagi.
Szczurołap niezadowolony, że jego pies wyszedł na tchórza, pociągnął za smycz. Przy okazji upuścił czarne sznurki.
— Szczurze ogony! — stwierdził chłopiec. — Naprawdę muszą tu mieć problem.
— Większy niż myślisz — powiedział Maurycy, wpatrując się w pęk ogonków. — Podnieś je, kiedy nikt nie będzie widział, dobrze?
Chłopiec poczekał i gdy ludzie się odwrócili, schylił się i już miał chwycić ogony, lecz nadepnął na nie duży, czarny lśniący but.
— Nie chcesz ich chyba dotykać, młody człowieku — odezwał się z góry głos. — Wiesz przecież, że szczury są nosicielami zarazy. Ludziom eksplodują od tego nogi. — To był jeden ze szczurołapów. Śmierdziało od niego piwem. Uśmiechał się szeroko do chłopca, ale nie był to wesoły uśmiech.
— Zgadza się, młody człowieku, a potem mózg wycieka ci nosem — dokończył drugi, zachodząc chłopca od tyłu. — Kiedy dopadnie cię zaraza, nie będziesz mógł użyć chusteczki.
— Mój kumpel jak zwykle trafił w sedno — rzekł pierwszy szczurołap, zionąc w twarz chłopca nieświeżym oddechem.
— A jeszcze potem — mówił szczurołap numer dwa — zaraza spowoduje, że odpadną ci palce…
— Wam nogi nie odpadły — zauważył chłopiec.
Maurycy jęknął w duchu. To nigdy nie jest dobry pomysł sprzeciwiać się zapachowi piwa. Lecz szczurołapy, choć wydawało się to prawie nieprawdopodobne, uznały odpowiedź za zabawną.
— Dobrze powiedziane, młody człowieku, ale tak jest, ponieważ pierwsza lekcja w Gildii Szczurołapów mówi, jak zrobić, żeby nogi nie eksplodowały — powiedział szczurołap numer jeden.
— Co jest o tyle dobre, że druga lekcja odbywa się na piętrze — dodał numer dwa.
Pierwszy szczurołap sięgnął po wiązkę szczurzych ogonków. Jego uśmiech zbladł, kiedy spojrzał na chłopca.
— Czy ja cię gdzieś nie widziałem już, mały? Dobrze ci radzę, miej czysty nos i nie mów nic nikomu o niczym. Ani słowa. Zrozumiano?
Chłopak otworzył usta, żeby odpowiedzieć, i jeszcze szybciej je zamknął.
Szczurołap numer jeden uśmiechnął się swym przerażającym uśmiechem.
— Szybko łapiesz, młody człowieku — stwierdził. — Może jeszcze się spotkamy.
— Założę się, że chcesz być szczurołapem, kiedy dorośniesz — dodał numer dwa, poklepując chłopca zbyt mocno po ramieniu.
Chłopiec przytaknął. Najwyraźniej to powinien zrobić. Pierwszy szczurołap pochylił się tak, że jego czerwony, pokryty krostami nos znalazł się na wysokości twarzy chłopca.
— Jeżeli dorośniesz, młody człowieku — powiedział.
Szczurołapy odeszły, ciągnąc za sobą psy. Jeden z terierów nie spuszczał oka z Maurycego.
— Bardzo niezwykłych szczurołapów mają w tej okolicy — stwierdził kot.
— Nigdy wcześniej takich nie widziałem — dodał chłopiec. — Wyglądają nieprzyjemnie. Jakby lubili to, co robią.
— A ja jeszcze nie widziałem zapracowanych szczurołapów, którzy mieliby czyste buty — zauważył Maurycy.
— Prawda… — zamyślił się chłopiec.
— Ale nawet to nie jest tak dziwne jak tutejsze szczury — mówił dalej Maurycy spokojnie, odmierzając słowa, jakby przeliczał pieniądze.
— Co jest takiego dziwnego ze szczurami? — zapytał chłopiec.
— Niektóre z nich mają bardzo dziwne ogony — powiedział Maurycy.
Chłopiec rozejrzał się po placu. Kolejka po chleb wcale się nie zmniejszała, co go irytowało. Poza tym miał dziwne wrażenie, że ktoś ich obserwuje.
— Znajdźmy szczury i wynośmy się stąd — zaproponował.
— O nie, czuję, że to miasto daje wiele możliwości — powiedział Maurycy. — Tutaj coś się dzieje, a jeśli coś się dzieje, to ktoś robi na tym pieniądze, a jeśli ktoś robi pieniądze, to dlaczego nie moglibyśmy to być my?…
— Tak, ale nie chcemy, by ci ludzie zabili Niebezpiecznego Groszka ani całej reszty!
— Szczury nie dadzą się złapać — powiedział Maurycy. — Ci faceci nie wygraliby konkursu na inteligencję. Powiedziałbym, że nawet Szynkawieprz potrafiłby ich zrobić w konia. A Niebezpiecznemu Groszkowi mózg się uszami wylewa.
— Mam nadzieję.
— Tak, tak — kontynuował Maurycy, który zazwyczaj mówił ludziom to, co chcieli właśnie usłyszeć. — Chodzi mi o to, że nasze szczury są mądrzejsze od ludzi, prawda? Pamiętasz, jak Sardynki wpadł w Scrote do kociołka i rzucał truskawkami w staruszkę, która podniosła przykrywkę? Ha, nawet zwyczajny szczur potrafi przechytrzyć człowieka. Ludzie myślą, że tylko dlatego, że są więksi, są od razu lepsi… Poczekaj, chyba powinienem się zamknąć, ktoś nas obserwuje…
Mężczyzna z koszykiem idący od strony ratusza przystanął i z dużym zainteresowaniem przyglądał się Maurycemu. Potem przeniósł wzrok na chłopca i powiedział:
— Dobry na szczury, co? Taki duży kot. Jest twój, chłopcze?
— Powiedz, że tak — wyszeptał Maurycy.
— Można powiedzieć, że… no tak — powtórzył chłopiec i wziął Maurycego na ręce.
— Dam ci za niego pięć dolarów — zaproponował mężczyzna.
— Zażądaj dziesięć — wysyczał Maurycy.
— On nie jest na sprzedaż — odparł chłopiec.
— Idiota! — parsknął Maurycy.
— Dam ci siedem dolarów — zaproponował mężczyzna. — Albo lepiej… dostaniesz cztery całe bochenki chleba, co ty na to?
— To głupie. Bochenek chleba nie powinien kosztować więcej niż dwadzieścia pensów — powiedział chłopiec.
Mężczyzna rzucił mu dziwne spojrzenie.
— Jesteś tu od niedawna? I masz mnóstwo pieniędzy?
— Wystarczająco — odparł chłopiec.
— Tak myślisz? Nic z nimi nie zrobisz. Posłuchaj, cztery bochenki chleba i słodka bułeczka z rodzynkami. Za dziesięć bochenków mogę mieć teriera, a one dostają szału na widok szczurów… co? No, kiedy będziesz głodny, oddasz go za pół kromki chleba z omastą[1] i jeszcze będziesz uważał, że zrobiłeś dobry interes, wierz mi.