Выбрать главу

– O kurde – powiedział. – Za dwadzieścia minut zbiórka. – Nie zdążymy, ale nas obsobaczą… Musimy lecieć – powiedział do towarzysza. – Równy z ciebie gość, szkoda że nie gadasz po naszemu.

Nieznajomy wyjął telefon, a potem gestem zachęcił, żeby szli za nim. Przeszli przez bramę, dwaj wachmani tylko zasalutowali. Przed budynkiem czekała już limuzyna z proporczykami na masce. Współbiesiadnik uścisnął im dłonie i wskazał samochód.

– Ty, niezłą gablotę nam podstawił – ucieszył się Jakub. – Tylko jak powiemy kierowcy dokąd mamy jechać?

– Nie trzeba nic gadać, ręką pokażemy.

Parę minut później pędzili przez miasto. Na parkingu koło dworca byli akurat pięć minut przed czasem.

– No to zdążyliśmy – odetchnął kozak.

Pilotka czekała już przy autokarze. Widząc zataczających się staruszków westchnęła ciężko i jakby z naganą.

– Jeszcze mamy chwilę czasu – powiedział Jakub. – To kupię jakiejś oranżady na zapitkę…

Podskoczył do sklepu. Po chwili wrócił z plastikową butlą, ściskając garść bilonu z wydanej reszty.

– No to w drogę – wpakowali się do pojazdu.

Rozsiedli się wygodnie. Jakub w zadumie oglądał monety. Były inne niż te w Polsce. Na jednej widniała podobizna norweskiego króla.

– Ty, zobacz jaki śmieszny goguś – pokazał kumplowi.

– Tak na pierwszy rzut oka przypomina naszego gospodarza.

– E, wydaje ci się – mruknął kozak przysypiając. – Bo mało podobnych do siebie ludzi po świecie chodzi?

– Kuźwa, już nie mogę – jęknął Jakub.

Mdliło go z braku alkoholu tak, że nawet fiordy mu się nie podobały.

– Spokojnie, stary – Semen objął go za ramiona.

– W następnym miasteczku po prostu musi być sklep monopolowy…

Od trzech dni zwiedzali dziwnie pustynną część kraju. W żadnej miejscowości nie było ani jednego sklepu z trunkami. Statek dobił do brzegu. Autokaru na przystani nie było. Pilotka wyjęła telefon komórkowy i zadzwoniła.

– Proszę o uwagę – zwróciła się do wycieczki. – Autokar trochę utknął, będzie za dwie godziny. Macie państwo czas wolny, a o szesnastej spotykamy się tutaj…

Turyści rozleźli się po miasteczku. Jakub z Semenem też postanowili pozwiedzać. Niestety, sklepu monopolowego najwyraźniej tu nie było.

– Co za kraj popierdolony! – wybuchnął wreszcie egzorcysta.

– Czekaj – uspokoił go kozak. – Pomyślmy logicznie. Jeśli tu takie problemy, to przecież tubylcy muszą jakoś sobie radzić…

– Znaczy bimber pędzą – palnął się w głowę Jakub.

– Trzeba ich odnaleźć. Jasne, przecież tu muszą być meliny!

– Tylko jak je odszukać? – zafrasował się jego przyjaciel.

– Złapiemy miejscowego menela i zapytamy. Następne półtorej godziny spędzili na poszukiwaniu choć jednego menela. Bezskutecznie.

Wreszcie, zniechęceni, zatrzymali się przed sklepem

– Trzeba naszym kumplom kupić jakieś gościńce – powiedział Semen. – Nie wypada tak wracać z pustymi rękami…

– Aha. Dobry pomysł. Weszli do środka.

– Jest – szepnął Jakub przypadając do stojaka z pocztówkami. – Zobacz!

Na pocztówce widać było bandę jakichś kolesi zebranych wokoło kociołka. Najwyraźniej destylowali samogon.

– To trolle – zidentyfikował kozak. – Co za jedni?

– Takie miejscowe zmutanciałe krasnoludki… Z bajek…

– Każda bajka zawiera ziarno prawdy – warknął Jakub. W jego głosie zabrzmiała żelazna pewność. Obok z pocztówek spoglądało dobrotliwie oblicze faceta z parku.

– To musi być jakaś szycha, ten nasz znajomy – mruknął Jakub. – Jak nawet na kartkach go pokazują…

– Aha – Semen zaczynał mieć pewne podejrzenia. Wpakowali się do autobusu.

– Pojedziemy teraz słynną Złotą Drogą przez Dolinę Trolli – powiedziała pilotka. – Zbudowana przed kilkudziesięciu laty zastąpiła stary szlak handlowy. Szosa wspina się jedenastoma serpentynami, pokonując około trzysta metrów różnicy poziomów…

– Dolina Trolli! – ucieszył się Jakub. – To jest konkret. Nareszcie powiedziała coś do rzeczy.

Zjazd na dno doliny trwał bardzo długo i dostarczał niezapomnianych przeżyć. Wreszcie autokar zatrzymał się na niewielkim placyku u stóp wodospadu.

– Pół godziny przerwy na robienie zdjęć – zadysponowała blondynka.

Jakub z Semenem wysiedli.

– Trolli coś nie widać – mruknął egzorcysta.

– E, to tylko bajki.

– A ten zapach to też tylko bajka? – Faktycznie, w powietrzu niósł się słabo wyczuwalny smrodek nastawu. – Tędy – egzorcysta wskazał ścieżkę.

Przeszli po drewnianym mostku na drugą stronę górskiego potoku i zagłębili się między drzewa.

– Kuźwa, nie widać drani. Pewnie się pochowały – stwierdził Semen.

– Spoko – Jakub pod wpływem fluidów bimbru odzyskał sprawność myślenia. – To chyba jasne, że muszą się ukrywać. Ale zaraz je znajdziemy…

Wyciągnął z kieszeni różdżkę zabraną kiedyś takiemu gnojkowi w okularach.

– Delatorus – wypowiedział zaklęcie i machnął. Powietrze zgęstniało. Wokoło siedziało kilkanaście trolli.

Miały po trzy metry wzrostu i wyglądały mało przyjaźnie.

– Hy – Wędrowycz poczuł się odrobinę niepewnie.

– Mówiłeś, że to zmutanciałe krasnoludki?

– Pomyliłem się – bąknął Semen. – Chodu…

– Podzielicie się samogonem z podróżnymi? – Jakub przeszedł na międzynarodowe bimbrownicze esperanto.

Największy troll sięgnął po maczugę.

– Alkoholismus – Wędrowycz machnął różdżką. Po chwili wszystkie trolle, zalane w pestkę, walały się po trawie.

Egzorcysta bez żenady zabrał dziesięciolitrowy kanister destylatu.

– Nie chcieliście po dobroci, to nie – warknął.

Ruszyli przez mostek w stronę autobusu.

– Niezły łup – ocenił kozak. – Wystarczy nam do końca podróży…

Trochę nieładnie wyszło – zafrasował się Jakub, – ale w sumie jak są wszyscy zalani, to ta odrobina nie będzie im potrzebna – usprawiedliwił sam siebie.

Zapakowali się do autobusu i zaraz na tylnym siedzeniu pociągnęli trochę trollowego samogonu.

– U, torfem zajeżdża – westchnął egzorcysta. – A, pal diabli, wypije się…

– Wiesz co? – kozak popatrzył na niego w zadumie. – To zaklęcie to daje efekt kompletnego upicia się?

– No. Nawet na tak duże ciapki jak oni podziałało.

– Ty idioto, to my trzy dni o suchych pyskach, a tobie nie przyszło do durnego łba, że możesz zaczarować nas!?

– Ja durny? – wściekł się Jakub. – A kto załatwił poczęstunek w parku? Odszczekaj bo mordę skuję do krwi.

Przewodniczka zauważyła, że autobus dziwnie się kiwa i zajrzała do środka. Westchnęła ciężko. No i proszę, dwaj kłopotliwi turyści właśnie okładali się po ryjach… Od pierwszej chwili, gdy tylko zobaczyła tych dwu starych kloszardów, wiedziała że tak się to skończy. Dobrze, że chociaż w środku, to wstydu przed miejscowymi nie narobią… I kto takich wypuszcza za granicę?

Wigilijna rozgrywka

Wojsławice 1908

Wędrowycz wstawił wyrwany z korzeniami świerczek do pustej kadzi fermentacyjnej. Podsypał torfu i wlał z cebrzyka wody.

– No i postoi przez święta, a potem można znowu przed dom wsadzić – powiedział z zadowoleniem.

– Brawo – mruknął Święty Mikołaj. – Trzeba rozwijać ekologiczne myślenie.

– Eko… co? – zdumiał się siedmioletni Kubuś.

– Zrozumiesz za jakieś osiemdziesiąt lat – wyjaśnił gość. – No nic, prezenty wam rozdam i trzeba ruszać w dalszą drogę… – Pogrzebał w worku i wyciągnął masę pakunków. – Dla ciebie, gospodarzu, skrzynka dynamitu. Przyda się w tym waszym PPS-ie. Jakbyście chcieli znowu policmajstra wysadzić w powietrze…