Выбрать главу

Odbił szpunt. Niebiański zapach rozniósł się po ciasnym, bankowym holu. Zaraz też pojawiły się musztardówki.

– Wypijmy za wasze sukcesy w walce z zabobonem religijnym – zaproponował Semen.

Wypili, potem wypili na drugą nogę… Nie wiadomo skąd pojawiła się harmoszka i po chwili z trzydziestu gardeł popłynęła pieśń.

Wstawaj strona ogoromnaja

Idi na swiatyj bój…

Kolejne szklanice gulgotały z spragnionych gardzielach. Kiełbasa znikała całymi metrami, w piecu dochodziły kartofle na zagrychę.

– No to zeznawaj, ptaszku – warknął Rosjanin. Święty Mikołaj popatrzył na niego z niejakim zdumieniem.

– Co mam zeznawać? – zdziwił się.

– Ty reakcjonisto… – parsknął Szmaragdów. – My ci zaraz pokażemy…

Święty uśmiechnął się lekko.

– Popełniacie poważny błąd – powiedział. – Wzięliście mnie za Świętego Mikołaja…

– A ty tylko udajesz? – gminny sekretarz nie wytrzymał.

– Ależ skądże. Jestem Dziadkiem Mrozem.

– Co!? – zdumiał się instruktor z powiatu.

– To dlaczego przyszedłeś w Wigilię a nie w Nowy Rok? – ryknął Szmaragdów.

– Po pierwsze po rewolucji zmieniliście kalendarz i teraz nowy rok wypada później – wyjaśnił Święty. – Poza tym, towarzyszu akademiku, czy czytaliście referat towarzysza Stalina „O problemach walki z zabobonem katolickim na terenach okupowanych?”

– Oczywiście, nawet sam go napisałem – wzruszył ramionami.

– A zatem pamiętacie postulat, by zmiany wprowadzać stopniowo? Najpierw Dziadek Mróz będzie chodzić zamiast Świętego Mikołaja, potem Wigilię przesunie się na Sylwestra, a dopiero potem utożsami treść z formą…

– Kurde… Faktycznie. Przecież sam to wymyśliłem. Nie sądziłem tylko, że już poszło do realizacji…

– Poza tym zwróćcie uwagę, że Święty Mikołaj był biskupem. A gdzie w takim razie mój pastorał?

Faktycznie, zatrzymany pastorału przy sobie nie miał. Nie wiedzieli, że został w sankach…

– Ale Dziadka mroza też przecież nie ma! – zaprotestował nieśmiało gminny sekretarz.

Aresztant tylko się roześmiał.

– Chyba nie czytaliście rozprawy towarzysza Lenina „Materializm i empiriokrytycyzm” na temat bytu, który określa świadomość – powiedział. – To przecież jasne, że jeśli odpowiednia liczba ludzi w coś wierzy, to staje się to rzeczywistością… Teza – antyteza – synteza – dialektyka… Sami najlepiej wiecie, że Lenin naprawdę jest wiecznie żywy – zwrócił się po rosyjsku do Szmaragdowa.

– Skąd wiecie? – zdumiał się akademik. – To przecież najściślej strzeżona tajemnica państwowa…

– Jestem emanacją wiary milionów radzieckich dzieci, powołaną do życia przez akt twórczy partii komunistycznej – oświadczył z godnością. – Jestem ucieleśnieniem samego komunizmu. Nie zastanawiało was, dlaczego noszę czerwony płaszcz? – Święty Mikołaj z zadowoleniem zauważył, że zastosowana przez niego metoda prania mózgów zaczyna przynosić spodziewane efekty. – Jestem komunistą nawet lepszym niż wy! Ja mam światopogląd wrodzony, podczas gdy wy musieliście sobie przyswajać…

– Oj… – wyrwało się instruktorowi.

– Tam pod lasem doszło do potyczki z siłami reakcyjnymi, które chciały się przedrzeć do wsi tylko po to, żeby mnie złapać i wykończyć. Nie pierwszy już raz… A wy, patałachy, zamiast złapać tamtego, dorwaliście mnie…

– Przepraszamy najmocniej – Rosjanin zdjął kajdanki.

– Brawo. Grunt to dialektyczne myślenie – więzień obdarzył go uśmiechem.

Teraz dopiero zobaczyli, że część zębów ma zgodnie z radziecką modą odlanych w złocie.

– Pora na mnie – powiedział. – Choć miło się gawędzi, ale sami rozumiecie, dzieci czekają…

Sięgnął do porzuconego w kącie worka. Dotąd wór wydawał się zupełnie pusty, ale domniemany Dziadek Mróz wydobył ze środka dwanaście opasłych tomów oprawionych w złoconą skórę.

– Dzieła Stalina, luksusowe wydanie, tylko dla ścisłego kierownictwa i członków politbiura – pochwalił się. – Z autografem autora. To dla was, towarzyszu Szmaragdów… I jeszcze skromny datek na rozwój Instytutu Badań Materializmu Dialektycznego… – Wydobył dwadzieścia paczek sturublowych banknotów. Paczki były pospinane bankowymi banderolami. – Tylko poproszę pokwitować – podsunął blankiet. – A dla was – zwrócił się do gminnego sekretarza i instruktora z powiatu – po flaszce stolicznej…

Flaszki były dwulitrowe i miały ozdobne, tłoczone złotem etykietki z okazji kolejnej rocznicy rewolucji październikowej.

– Bywajcie – uśmiechnął się i podreptał po schodach na górę.

Impreza w holu bankowym właśnie dogasała. Radzieccy spadochroniarze leżeli pokotem. Jakub i Semen z trudem trzymali się na nogach, ale dzielnie przetrwali ciężką próbę. Nie tak łatwo jest przepić trzydziestu ruskich sołdatów…

– O, wy tutaj? – zdziwił się Mikołaj, wychodząc z lochu.

– Przyszliśmy cię ratować – wyjaśnił Jakub.

– Wiem – święty zapuścił telepatyczną sondę i błyskawicznie ocenił sytuację. – Na ciebie Jakub można zawsze liczyć… Tak jak na twojego ojca, pamiętam jak razem wymykaliśmy się z obławy agentów ochrany… Ale niepotrzebnie się narażaliście. Jak widzicie, też nieźle daję sobie radę.

– Wystrzelali twoje renifery – mruknął egzorcysta.

– Trudno, dostanę nowe…

Wyszli na mróz. Wędrowycz wręczył gościowi litrową butelkę śliwowicy.

– Tylko tyle zostało na dnie beczki – usprawiedliwiał się.

– Dzięki. Wypiję wasze zdrowie. Pora na mnie – powiedział Święty. – Ale jeszcze coś wam za ten trud podaruję…

Sięgnął do worka i wydobył nowiutkie gumofilce.

– Prowodnik z Rygi? – zdumiał się Jakub. – Przedrewolucyjne, od trzydziestu lat się takich nie produkuje…

– No przecież nie dałbym ci jakiejś tandety – uśmiechnął się Mikołaj. – A to dla ciebie, Semen. – Wyciągnął białogwardyjski sort mundurowy. – Tylko pamiętaj, założyć możesz dopiero na prawosławną wigilię, 6 stycznia…

– Zaraz założę, dawno już zmieniłem religię – stary kozak ucieszył się wyraźnie.

– To co, zobaczymy się znowu za czterdzieści lat? – zasępił się Jakub.

– Niestety. Takie są zasady…

Akademik Szmaragdów siedział w czarnej wołdze. Uczucie podekscytowania nie pozwalało mu spokojnie myśleć. A zatem Dziadek Mróz faktycznie istnieje! W brulionie Rosjanin spisał już wstępny raport dla Instytutu i ze wzruszeniem pogładził skórzane grzbiety opasłych tomiszczy. Piękne wydanie. Ekskluzywne. Cała Akademia Nauk będzie zazdrościć. I jeszcze autograf samego Autora! Obok spoczywały równo ułożone pliki radzieckich banknotów. Samochód przyhamował. Granica. Kontrola, trzeba było wysiąść i wejść do budynku. Uczony podał paszport celnikowi.

– Wracacie z Polski? – wachman obrzucił go chmurnym spojrzeniem.

– Tak.

– Otwórzcie walizkę, towarzyszu – rozkazał.

Akademik spokojnie postawił ją na stole obitym ocynkowaną blachą. Uniósł wieko. Celnik tylko rzucił okiem do wnętrza i natychmiast poderwał karabin do strzału. Oparł oksydowaną na czarno lufę o pierś naukowca.

– Pod ścianę, ścierwo! – ryknął.

– O co chodzi? – jęknął przestraszony. Ale ten już nawijał do radiotelefonu.

– Kapitanie? Posłusznie melduję, że dorwałem tu jakiegoś szpiona. Ma całą walizę dzieł Trockiego. Z autografem i dedykacją! Tfu! I z pół metra sześciennego amerykańskich dolarów…

Gminny sekretarz i jego kumpel nalali sobie jeszcze po szklance wódki z pamiątkowej butelki od Dziadka Mroza.

– Kurde, coś mi tak w oczach mroczki latają – poskarżył się instruktor z powiatu.