Minęła może godzina, gdy przed komendą z piskiem opon zatrzymał się radiowóz. Lotna brygada z Lublina. Dwaj inspektorzy weszli bez pukania na posterunek.
– Kontrola – powiedział jeden pokazując legitymację.
– Posterunkowy Birski melduje…
– Spocznijcie. Co to do cholery jest? – inspektor spoglądał na spluwę leżącą ciągle na blacie.
– Posłusznie melduję, że pistolet maszynowy.
– Widzę. Co on tu robi? Nie macie tego na wyposażeniu!
– Święty Mikołaj przyniósł – uśmiechnął się radośnie gliniarz.
Inspektor jakoś zupełnie nie podzielał jego radości.
– Święty Mikołaj? – wycedził. – Dmuchnijcie w balonik. No, ładnie, lewa spluwa i jeszcze ponad trzy promile. Pójdziecie z nami.
Drugi przeglądał książki zostawione przez Mikołaja.
– Dzieła Janusza Korwina-Mikke – mruknął. – Drukowane przez jakąś lewą, podziemną drukarnię Co wy, posterunkowy, na własnej komendzie agitujecie antypaństwowe?
Trzasnął ze złością książką o regał. Z wnętrza wyleciała legitymacja członkowska Unii Polityki Realnej i – jak stadko motyli – dwadzieścia banknotów studolarowych…
Zbliżał się Nowy Rok, toteż główna sala knajpy była pełna ludzi. Jakub i Semen siedzieli przy swoim stoliku w kącie. Towarzyszył im jakiś przyjezdny, ubrany w obszerny szary płaszcz z wielbłądziej wełny. Szerokoskrzydły kowbojski kapelusz ocieniał mu twarz, obfita biała broda znikała przyciśnięta krawatem i wpuszczona w dekolt kraciastej, flanelowej koszuli.
– Zdarowia – Jakub uniósł kufel i wypili siódmą kolejkę. Drzwi na ulicę otworzyły się i stanął w nich Bardak.
– Józek, co ci się stało? – zapytał któryś z meneli na widok kumpla.
Bardak wyglądał faktycznie nieszczególnie. Cały obity na ryju, sponiewierany…
– Oberwałem – powiedział.
– Kto cię tak załatwił?
– Święty Mikołaj rózgę mi przyniósł – poskarżył się konfident. – I nawet od razu wypróbował…
Trzej klienci siedzący przy stoliku w kącie z trudem powstrzymali wybuch śmiechu.
Jakub Wędrowycz i siedmiu krasnoludów
Las był ciemny i cichy. Silnik starego motocykla wesoło terkotał. Balanga w Grabowcu była bardzo udana. Jakub i Semen popili z dawno niewidzianymi kumplami i teraz, coniebądź zawiani, wracali do domu… Wypili mniej więcej tyle co zwykle, więc egzorcysta nie miał żadnych problemów z prowadzeniem pojazdu. Wybrali jednak drogę przez las, gdyż na szosie mogli natknąć się na gliniarzy. A po co komu badanie alkomatem?
Poza tym ci biedni gliniarze… jakie toto naiwne i nieporadne… Jakub do dziś pamiętał, jak kiedyś kazali mu dmuchać w takie elektroniczne gówno i coś tam się na skali pokazało, że siedem czegoś, procent czy promili… Mało zawału nie dostali. Ponieważ, mimo wszystko, uważał iż czasem bywają pożyteczni, zdecydował się, w nagłym przypływie troski, oszczędzić im tej nocy stresów. Zresztą na szosie o tej porze było zbyt niebezpiecznie. Mogli wpaść pod koła jakiegoś pijanego Ruskiego…
Wioskowy czarownik w wyświechtanej, czarnej szacie stanął na progu kuźni. Kowal i Sieńko wypili sporo podłej gorzałki, ale nie ukoiło to smutku rozdzierającego ich dusze. Mag przysiadł się do nich i zaczerpnął kubek mętnego samogonu. Pociągnął długi łyk, a potem splunął w palenisko.
– Do kata! Królewska gorzelnia zupełnie już schodzi na psy.
Kowal tylko chlipnął.
– Słuchajcie no, mistrzu Macieju – zwrócił się do niego gość. – Córka wasza zapewne jeszcze żyje. Dwa dni minęły od jej zniknięcia, a to twarda dzioucha…
– Ja ich zaraz… – Sieńko ciężko dźwignął się z ławy, kładąc dłoń na rękojeści tkwiącego za pasem noża.
– Głupiś jak nasz król – mruknął Mag. – Nie tacy próbowali. Tu trzeba sposobem, a nie siłą. W dzień nie ma szans, zawsze kilku patroluje las, nawet daleko od ich siedziby. Trza w nocy, jak popiją się i zasną, tylko że wtedy można wleźć na wnyki lub inną pułapkę… No i, co najgorsze, to tałatajstwo widzi w ciemności jak koty.
– Magiczne okulary – rzemieślnik otarł oczy. – Miałeś przecież kiedyś…
– A i owszem, ale pół roku temu agenci Obskury skonfiskowali. Musiał się król długo szykować, i doradcę ma dobrego, skoro na to wpadł – dodał ponuro.
Kowal poczłapał w kąt i wrócił z ciężkim dzbanem. Wysypał na stół stosik złotych i srebrnych monet.
– Ile kosztuje wynajęcie rycerzy? – spojrzał na Maga.
– To, od biedy, wystarczy na trzech…
– Trzech fachowców wysiecze siedmiu krasnoludów? – z powątpiewaniem w głosie zapytał Sieńko.
– No, w każdym razie mają spore szansę. Problem w tym, że niestety najbliższych znaleźć można dopiero w Dolon. Liczmy cztery dni drogi w jedną stronę. Osiem
– Dziewczyna nie przeżyje jeszcze dziesięciu dni gwałcenia – mruknął Sieńko. – Pójdę w nocy. Sam. Może mi się uda.
– Mam inną propozycję – powstrzymał go Mag. – Sprowadźmy wojowników z drugiego świata.
– Tego, z którego przybył rycerz Mitrofanow? – zdziwił się Kowal.
– Właśnie. Fachowców od zabijania, z ich magicznymi okularami, wielopałami, samojezdami i inną bronią…
– Bierz się do dzieła – kowal przesunął stos złota w stronę Maga. Ten odsunął monety.
– Macieju – powiedział z naganą. – Schowaj to…
– A zatem, panie, powtórzmy raz jeszcze całą procedurę – rzekł nadworny Astrolog.
Z okna komnaty widać było wieś i rozciągający się za nią rezerwat. Strużka dymu bijąca w niebo wskazywała miejsce, gdzie zbudowały swoją siedzibę krasnoludy.
– Dobra.
Król spoczywał na sofie. Wyglądał jak maciora; różowa barwa jego twarzy i maleńkie, podejrzliwe oczka podkreślały to podobieństwo.
– Wchodzisz, panie, w las. Zakładasz magiczne okulary – wskazał gestem radziecki noktowizor. – Odnajdujesz chatę krasnoludów. Szykujesz sobie na schodkach ołtarza piętnaście kusz z zatrutymi bełtami. Podpalasz im chałupę od tyłu i, gdy będą pryskali, kasujesz ich po kolei, waląc z kuszy. Następnie dobijasz rannych: każdy musi dostać pchnięcie kontrolne w serce, A potem rozwalasz szklaną trumnę i przywozisz królewnę do mnie, a ja ją budzę z letargu…
– Z drużyną czułbym się raźniej – władca pociągnął łyk wina. – To walenie z kuszy wydaje mi się niebezpieczne. Co będzie, jak nie trafię?
– No cóż – powiedział Astrolog. – Masz piętnaście strzałów, a ich jest raptem siedmiu.
– Mimo wszystko to ryzykowne – mruknął król. – Słabo mi idzie strzelanie… Poza tym oni też mogą być uzbrojeni.
– Liczmy na to, iż pożar zdezorientuje ich do tego stopnia, że wyskoczą z domu w samych gaciach.
– A ja myślę, że trzeba zrobić inaczej – burknął. – Podpalenie domu jest jak najbardziej po mojej myśli, tyle tylko że wolałbym drzwi zaprzeć kołem, a na wszelki wypadek na polanie ustawić baterię siedmiu kartaczownic. Poza tym, krasnoludami zająć się mogą moi ochroniarze, a ja w tym czasie uratuję królewnę.
– To niezgodne z tradycją – zauważył Astrolog.
– Mam w dupie tradycję. Pora wprowadzić nową, przecież to niedorzeczne, aby człowiek mojej rangi uganiał się po lesie za jakimiś pokurczami.
– W czasach dziada waszej wysokości, członek królewskiego rodu szedł do lasu tylko w przepasce na biodrach i z włócznią w ręce…
– Bajki dla głupich dzieci. Przecież w nocy w lesie jest zimno… – władca szczelniej owinął się skórą. – Która to? Południe za pasem. Każ podawać trzecie śniadanie, głodnym…