– Jest jeden precedens, dość paskudny ale otwierający pewne możliwości… – podjął Mag. – Widzicie, utarł się taki zwyczaj, że krasnoludy…
– Masz na myśli takie małe pokurcze z kuszami, metr wzrostu, zarośnięte na gębach i pierońsko agresywne?
– Dokładnie te. A więc, jest takie prawo, strasznie stare i wynikające z zapomnianych dawno zwyczajów… Otóż krasnoludy są zawsze płci męskiej…
– Ok. To jak się rozmnażają? – Semen studiował kiedyś biologię i teraz bez trudu wyłapał fałsz.
– Przynoszą je czarne bociany. Usiłowaliśmy wybić to pierzaste tałatajstwo, ale to nie takie łatwe.
– W porządku – Jakub machnął ręką. – Gadaj dalej.
– No więc krasnoludy nie mają kobiet, ale za to obdarzone są potwornym popędem płciowym. Dlatego też porywają nasze dziewczęta, wprowadzają w stan letargu i używają, aż wykończą… Zazwyczaj ze dwa tygodnie to trwa.
– Tfu! – splunął ze zgrozą egzorcysta.
– Ale taka dziewczyna, jeśli królewicz albo książę zdoła ją odbić z ich rąk, zwyczajowo traktowana jest jak królewna. Tak każe nasza tradycja. I można się z taką żenić.
– Hmmm – mruknął Wedrowycz. – Jak rozumiem, wasz król postanowił skorzystać z tego przywileju?
– Dokładnie. Wiecie, krasnoludy ostatnio prawie udało się wytępić, ale ten drań wydał zarządzenie, że las jest królewskim rezerwatem i nikomu nie wolno tam wchodzić. A potem wystarczyło parę miesięcy i się zalęgły…
– Czegoś tu nie rozumiem – kozak odstawił kubek z bimbrem na stół. – Wszystko to bardzo ładne, ale do cholery, dlaczego my znaleźliśmy się tutaj?
– No bo – czarodziej spuścił wzrok – wiecie, siedzi ich tam, wedle moich obliczeń, aż siedmiu. To twarde sukinsyny i niełatwo je zabić. W pojedynkę, czy nawet we dwudziestu, nawet nie warto próbować. Trza by skrzyknąć wszystkich chłopa z okolicy, uzbroić i przeczesać las. Ale król bydlak, gdyby się dowiedział, to… – przesunął palcem po gardle. – Dlatego pomyślałem, że gdyby tak zniknęły w niewyjaśnionych okolicznościach… Dlatego ściągnąłem was: wojowników z drugiego świata.
W tym momencie rozległ się łomot. Ktoś walił do drzwi.
– Otwieraj, ty plugawy sukinsynu!!! – rozległo się. – Albo wykurzymy cię jak lisa z kurnika!
W chwilę potem ktoś wypalił z hakownicy pod klamkę i drzwi stanęły otworem. Do środka wdarło się kilkunastu osobników w szarych, skórzanych płaszczach przeciwdeszczowych. Wszyscy mieli ciemne okulary i uzbrojeni byli po zęby. Idący na przedzie wyciągnął odznakę.
– Obskura – huknął.
– Królewska tajna policja? – przeraził się Mag. – Jesteś aresztowany pod zarzutem użycia czarów w królewskim rezerwacie. Wszystko widzieliśmy, chciałeś otworzyć bramę miedzy światami, by krasnoludy pobłądziły i utknęły tam… Odpowiesz za narażenie na śmierć istot rozumnych
– Każdy sąd mnie uniewinni – odgryzł się. – Krasnoludy nie są rozumne…
– Zabrać go! – huknął wachman. – A wy co za jedni? – spojrzał podejrzliwie na Semena i Jakuba.
– Klienci z wioski – zełgał egzorcysta. – Przyszliśmy po proszek na niemoc płciową.
– Tfu, obleśne dziadki, wracać do chałup pod pierzyny! – ryknął. – Panienek się zachciewa!
Tajniacy wyszli, ciągnąc opierającego się czarodzieja. Zapakowali go do nieoznakowanej szarej karety i pojazd odjechał drogą do zamku, wzniecając za sobą smugę złocistego kurzu.
– Niech to… – mruknął Semen. – Nie mogli się spóźnić pięć minut? Zaczął już z sensem gadać. A tak, w zasadzie nie wiemy na czym stoimy.
– No cóż – poskrobał się po głowie Jakub. – Trzeba gościa wyciągnąć z lochu, miejmy nadzieję, że nie zostanie powieszony od razu…
Spróbował czarodziejskiego samogonu.
– Lichota – ocenił. – W bimbrologii trza by ich też podszkolić. A na razie rozglądnijmy się po okolicy.
Ruszyli do wioski.
Na skraju osady stała kuźnia. Widać od dawna funkcjonowała, bo gleba naokoło pokryta była rdzawym nalotem. Obaj podróżnicy szukali szynku i minęliby ją, lecz dobiegający z wnętrza szloch zwrócił ich uwagę.
– Ktoś płacze – zauważył Semen.
– Nie można zostawić bliźniego bez duchowego wsparcia. – Jakub potrząsnął antałkiem zabranym z siedziby maga.
Wewnątrz kuźni, półleżąc na kowadle, szlochał mężczyzna w skórzanym fartuchu.
– Ty, czego beczysz? – szturchnął go egzorcysta. – Dorosły chłop, a rozlepił się zupełnie.
– Uuuu… córeczka jedyna…
– Na oko piętnaście lat, jasne włosy, pieprzyk na policzku? – upewnił się kozak.
Kowal w odpowiedzi jeszcze bardziej zaszlochał.
– Kurde, facet, dobrze nie jest – westchnął Wędrowycz.
– Krasnoludy trzymają ją w skrzynce…
– To jeszcze małe piwo – powiedział kowal, ocierając zaczerwienione oczy. – Ale słyszałem, że król idzie ją dziś w nocy odbić – i rozszlochał się na dobre.
– Czegoś tu nie kapuję – Jakub zmarszczył brwi.
– Skoro ją odbije to chyba dobrze? Pokurcze przestaną ją gwałcić… – za późno ugryzł się w język. – No i będziesz teściem króla, a to nie byle co.
– Gówno! – jęknął kowal. – To, że krasnoludy ją zwyobracają to jeszcze nic, one zawsze swoje ofiary usypiają. Uśpi ją, a jak się obudzi, nic nie będzie pamiętać, a cnotę to się chirurgicznie naprawi, ale król jak ją odbije, to będzie się mógł z nią ożenić – i znowu zapłakał.
– Pomieszało mu się ze zgryzoty w głowie… – zawyrokował Jakub.
– Wcale mi się nie pomieszało. Po prostu nie widzieliście naszego nowego władcy – mruknął ponuro kowal.
– A jak wygląda?
– Sto dwadzieścia kilo sadła, rude loczki, zezowaty, w dodatku cham i kombinator…
– Młody jeszcze – uspokoił go Jakub, – dorośnie, schudnie, charakter mu się poprawi.
– Jaki młody? – zdumiał się gospodarz. – Czterdziestka na karku! A tak w ogóle – obrzucił ich zaskoczonym spojrzeniem – kim wy właściwie jesteście?
– Kapitan dzikiej dywizji 15-tego gwardyjskiego pułku kozaków im. Św. Niny, Semen Omelajnowicz Korczaszko.
– I Jakub Wędrowycz, egzorcysta – uzupełnił skromnie jego towarzysz. – Jak by to powiedzieć, przybywamy tu z innego świata…
– Nareszcie!!! – wrzasnął radośnie kowal. – Nieustraszeni wojownicy z drugiego świata! Wędrujecie między rzeczywistościami, aby gnębić złoczyńców, wyzwalać niewolników i przywracać sprawiedliwość? Słyszałem takie legendy…
– Wychodzi na to, że to my – mruknął Semen. – Jakie nastroje panują w wiosce? Możemy liczyć na waszą pomoc?
– Gryzie mnie jeden problem – powiedział król przełykając solidny kęs pieczeni. – Zagadnienie, nazwijmy to, ekonomiczne. Jaki mamy deficyt królewien w cesarstwie?
– Myślę, że brakuje dwudziestu, może trzydziestu…
– A gdyby tak nie zabijać krasnoludów, tylko wykradać im kolejne dziewczyny?
– Ale po co?
– Na eksport, ty tępaku!
Jakub z Semenem tankowali importowaną śliwowicę z cesarskiej destylarni. Resztki łąkowej pieczęci ze znakiem akcyzy posłużyły jako zagrycha.
– Jest tu jeden taki pastuszek… Mag miał go przeszkolić w walce, chciał iść uwolnić moją córkę – wyjaśniał Kowal…
– A jak pastuszek uwolni dziewczynę i ona będzie miała status królewny, to może ją poślubić, czy to będzie mezalians? – zagadnął Semen.
– Mogą się żenić. Pastuszek dostaje wtedy status księcia krwi… I może zostać królem. Jeśli tylko tron się zwolni – spojrzał w stronę zamku.
– Mądrze to sobie poukładali – mruknął egzorcysta. – Dobra, gdzie go znajdziemy? Po pierwsze, trzeba omówić strategię. Po drugie, uwolnić maga. Może nam się przydać.