Выбрать главу

– Chłopak pasa owce z kumplami na wzgórzu – wyjaśnił kowal. – Wołają go Sieńko.

W tym momencie przed kuźnią rozległ się tupot końskich kopyt. W drzwiach stanęła banda drabów w szarych, skórzanych płaszczach.

– Obskura – huknął dowódca patrolu. – Jesteś aresztowany.

– Nie mogę być aresztowany, mam niebawem zostać teściem króla – zaprotestował kowal. – Będę miał immunitet…

– Zostaniesz, to pogadamy – parsknął dowódca.

Kowal usiłował jeszcze protestować, ale nie słuchali go. Skuli ręce na plecach i wrzucili do powozu.

– A wy czego tu szukacie? – dowódca spojrzał podejrzliwie na Jakuba i Semena. – Przyszliście spiskować?

– Gdzie tam – wzruszył ramionami Wędrowycz. – My klienci, chcieliśmy kupić podkówki do butów.

– Uważajcie, bo coś zanadto się tu kręcicie – warknął.

Agenci odeszli. Obaj podróżnicy poskrobali się po głowach.

– Trza pogadać z tym pastuszkiem – zauważył egzorcysta.

– A jeśli i jego zwiną?

– No to będziemy wyciągali z pudła wszystkich trzech…

Szałasy pasterzy stały na górskiej połoninie opodal zamku. Obaj przyjaciele dotarli tam w porze obiadu.

– Zastaliśmy Sieńkę? – Jakub zajrzał do najbliższej koliby. – O, przepraszam – mruknął, widząc że przyłapał pastuszka z kozą in flagranti.

– Sieńko na obiedzie – odparł młodzieniec i zabrał się znowu do dzieła.

Jakub splunął finezyjnie.

– Wesoło tu mają – pokręcił głową. – Jak w amerykańskim filmidle.

W sąsiednim szałasie trwała gorączkowa krzątanina. Jednak gdy zapukali do drzwi, wszystko ucichło.

– W sumie to, jak jedzą obiad, może i nas poczęstują? – zauważył egzorcysta i pchnął drzwi. Patrzyło na niego dwudziestu pastuszków. Każdy z nich trzymał naciągniętą kuszę. Dwadzieścia bełtów celowało w jego pierś.

– Dzień dobry, zastałem Sieńkę? – wykrztusił.

– To ja – powiedział młodzieniec z największą kuszą.

– A wy kto?

– Agenci Obskury – mruknął jeden z pastuszków.

Wyjaśnili pokrótce.

– Dobra, chłopaki – pastuszek zwrócił się do kumpli. – To swoi, czarownik ich ściągnął, by załatwili tych pokurczów. Kusze opadły. Pasterze wrócili do obiadu. Gości też, oczywiście, poczęstowano.

– Sprawa wygląda tak – tłumaczył Sieńko. – Król pojawi się na skraju lasu już po zmroku. Ma magiczne okulary wielkiego rycerza Mitrofanowa…

– Sekundę? – zdziwił się Jakub. – Co to za rycerz był?

– Przybył tu dwadzieścia lat temu i ubił smoka z magicznej rury. Potem, niestety, zachlał się na śmierć. Pogrzebaliśmy go w kurhanie – wskazał kupę kamieni na hali.

– Czarownik zabrał jego magiczne okulary, a ja grzmiący kij – wskazał automat kałasznikowa wiszący u powały.

– Tylko że nie umiemy się nim posłużyć…

Jakub sięgnął po karabin. Sprawdził magazynek.

– Toż odbezpieczyć trza – powiedział z naganą i kontrolnie strzelił w sufit.

– Zostało piętnaście naboi – zaraportował Semenowi.

– To już coś… Pomyślmy, co dalej…

– Krasnoludy w nocy śpią i tylko w nocy można je podejść – wyjaśnił chłopak. – Niestety, mają pewną magiczną zdolność, zwaną ogniowidzeniem.

– Wyjaśnij to – poprosił kozak.

– Jeśli w promieniu dwu kilometrów od ich siedziby ktoś skrzesa ogień, natychmiast się budzą… Niby można próbować podejść po ciemku, ale tam może być masa krasnoludzkich pułapek, cholerne ryzyko. – Zapadło ponure milczenie.

– Elektryczności nie znacie? – zapytał egzorcysta.

– Znaliśmy. Rycerz Mitrofanow miał latarkę, ale baterie się już dawno wyczerpały.

– Trzeba ogniwo elektryczne – mruknął Semen. – Zrobi się, jeśli tylko znają tu odpowiedni kwas…

A może być chlebowy? – zagadnął któryś z pasterzy.

– Siarkowego trochę zostaw – upomniał go Jakub.

W laboratorium wioskowego maga cuchnęło paskudnie. Semen z wdziękiem umieścił w solidnym garnku dwie metalowe płytki i dolał kwasu. Długie, miedziane druty, zaizolowane nawoskowanym papierem, sięgały do latarki Mitrofanowa.

– Uwaga, wciskaj – polecił Sieńce.

Pastuszek pstryknął przełącznikiem i zabłysło światło.

– Elektryczność – wyszeptał z wzruszeniem.

Karoca zaryła w piach na skraju lasu. Służba rozstawiła stolik, parasol, leżankę. Wtedy dopiero z wnętrza powozu wyłonił się władca. Jedwabne szaty pomalowane w panterkę nadawały mu wygląd nieustraszonego łowcy krasnoludów. Nadworny Astrolog dreptał przy nim. Dobrze schłodzone wino już czekało.

Król uwalił się na leżance.

– Mapa – polecił.

Wręczono mu sztabówkę, wykreśloną przez zwiadowców, badających las z aerostatu. Na pergaminie starannie zaznaczono drogę.

– Czyli wystarczy, że będę szedł cały czas tą przecinką i wyjdę prosto na ich polanę – upewnił się.

– Tak, wasza wysokość.

Król podrapał się po głowie.

– Sądząc ze skali, będę musiał przejść jakieś trzy kilometry po ciemku, zanim dotrę na miejsce… Hmmm. Trzeba ściągnąć lektykę. W sumie to wystarczy że przejdę na nogach ostatnie dwadzieścia, no, pięćdziesiąt metrów. A i ryzyko zabłądzenia mniejsze…

– Trochę to niezgodne z tradycjami – zauważył Astrolog. – Ale myślę, że do tradycji trzeba podchodzić z odrobiną elastyczności…

– Cieszę się, że wreszcie poszedłeś po rozum do głowy – władca poprawił sobie rude loczki. – Jak już krasnoludy pójdą z dymem, co mam robić?

– Wasza wysokość diamentowym pierścieniem przetnie szkło na sarkofagu, wyciągnie dziewczynę, zawinie w koc i przyniesie tutaj…

– Ależ diament może się wykruszyć! – spojrzał z niepokojem na sygnety, pokrywające gęsto jego palce. – Nie lepiej rozwalić szkło zwykłym brukowcem?

– Ale wtedy królewna może zostać zraniona odłamkami.

– E, nic jej nie będzie. To córka kowala, a nie rasowa szlachcianka – zbagatelizował. – Dobra, uwalniam i co dalej, mam ją tu nieść?

– Tylko ja mogę wybudzić ją z letargu.

– Trzy kilometry przez las – nagle palnął się w głowę. – Każę tym od lektyki zaczekać, ile mi to zajmie? Pół godziny i wracam…

– W sumie tradycja nic o tym nie mówi – zgodził się Astrolog.

– Otwieram pierwszą walną naradę społeczności lokalnej – Jakub stał na mównicy zrobionej z beczki po okowicie.

Stodoła była zatłoczona: na nielegalny wiec rewolucyjny ściągnęli wszyscy mieszkańcy wioski.

– Porządek obrad. Po pierwsze: sprawa Maga i Kowala. Czy ktoś zgłasza jakieś wnioski?

– Eeeee – któryś wyraził wspólne zdanie.

– A zatem nie ma przeciwwskazań – oświadczył Jakub. – Odbijamy naszych kamratów siłą. Kto przeciw? Nikt jakoś nie chciał zabrać głosu.

– Jednogłośnie uchwalone – zadecydował Wędrowycz. Semen, dla podkreślenia doniosłości faktu, stuknął łomem w beczkę.

– Punkt drugi: kwestia waszego króla. Czy ktoś zgłasza jakieś propozycje?

Tym razem sala zareagowała bardzo żywiołowo.

– Utopić w studni!

– Powiesić!

– Spalić drania na stosie!

– Wobec tego proponuję wziąć go żywcem, a sposób zgładzenia wylosujemy później z głoszonych propozycji – zakończył egzorcysta niemal wesoło. – Punkt trzeci: następstwo władzy. Uważam zasadniczo, że republika to anarchia i należy utrzymać ustrój monarchistyczny. Kto przeciw? Jednomyślnie uchwalone.

– A kto zostanie królem? – zainteresował się któryś ze zgromadzonych.

– Kandydata zgłoszono jednego, pastuszka Sieńkę.