Выбрать главу

– Przyda się do sianokosów – zachichotał. – Nie sądzę, żebyśmy zupełnie załatwili kostuchę, ale namyśli się, zanim znowu spróbuje.

Semen ponownie zemdlał.

Wyprawa

Jakub otworzył kartonowe pudełko i popatrzył czule na nakrętki dwudziestu słoików śliwkowych powideł. Na każdej widniał termin przydatności do spożycia. Wszystkie daty były sprzed trzech lat, ale to go specjalnie nie stropiło. Po kolei odkręcał pokrywki i starą, aluminiową łyżką wygarniał ich zawartość do kadzi. Pierwsze pudełko, drugie, piąte…

Na gminnym wysypisku śmieci trafiały się różne różności, raz nawet znalazł bombę atomową, ale tak wspaniałego łupu jeszcze nie widział. Dziesięć kartonów, musieli chyba zrobić porządki w magazynie sklepu. Sto litrów powideł… A i szkło na skupie przecież wezmą.

Dodał dwa wiadra wody, dorzucił hojnie pięć kilo przeterminowanych landrynek i zamieszał w kadzi drewnianym drągiem.

– A cóż to będzie takiego? – zdumiał się Semen, stając w progu szopy.

Jakub uśmiechnął się olśniewająco.

– Jak to co? Śliwowica. Może nawet koszerna wyjdzie – z westchnieniem wspomniał żydowskie trunki.

– To byś musiał najpierw naczynia siedem razy obmyć – mruknął stary kozak. – Słuchaj no, kumplu, przyszedłem w takiej sprawie, nie nudno tak siedzieć na dupie?

– W zasadzie nie. W gospodarstwie zawsze jest coś do roboty – zamieszał znowu w kadzi.

– A nie miałbyś ochoty na wycieczkę?

– Iii tam. W Moskwie byłem, w Egipcie byłem, w Warszawie byłem, w Łodzi byłem… A nawet na Białorusi byłem i w Peru…

– A w Norwegii?

Jakub poskrobał się po głowie.

– Hy. A gdzie to jest?

– Jakieś tysiąc pięćset kilometrów gdzieś tam – Semen wskazał z grubsza w stronę Lublina.

– O kuźwa, tak daleko? – zdumiał się Jakub. – E, to chyba warto zobaczyć… A czego pytasz?

– Widzisz, wycieczkę wygrałem. Wypełniałem krzyżówki w gazecie i rozumiesz, posyłałem i nagle bach, nagroda. Dla dwu osób tydzień w Norwegii z biurem podróży.

– Coś podobnego? – zdumiał się Jakub.

Skarcił się w myślach. Też przecież mógł wypełniać krzyżówki… No, wprawdzie najpierw musiałby przypomnieć sobie wszystkie litery, ale przecież to nic trudnego. Miesiąc i by sobie przypomniał… Zresztą cyrylicę od czasów carskiej szkoły miał opanowaną lepiej niż łacinkę. Można pisać ruskimi literami – przecież i tak odczytają…

– Jak byś miał ochotę, to możemy się machnąć na wyprawę – zaproponował kozak. – Zobaczymy fiordy, wikingów, może poznamy jakieś fajne dupcie…

– Hy! – ucieszył się Jakub. – Stary człowiek i może…

– Tak, wiem, ta viagra, co ją kupujesz od Ukraińców

– Semen nieco zmarszczył brwi. – To co, jedziemy?

– Jasne… Nawet zaraz – Jakub wyjął z kieszeni nadgryziony paszport.

Pokazał wizę ekstradycyjną – i z Peru, a te to z Ukrainy… Norweskiej jeszcze nie mam, a do kolekcji się przyda…

– Dobra. To spakuj się i jutro syn nas podrzuci do Warszawy.

Semen poszedł. Jakub raz jeszcze zamieszał w kadzi i dodał drożdże. Akurat zanim wróci, zacierek dojrzeje… Zapomniał tylko zapytać Semena o jedno. Czym tam się płaci w tej Norwegii? Zakręcił się po szopie i powyciągał ze skrytek nieco pieniędzy. Niemieckie marki z czasów wielkiej inflacji, białoruskie ruble, peruwiańskie pesos, dolary…

– Kurde, warto i międzynarodową walutę mieć – spod progu wyjął słoik ze złotymi carskimi rublami.

Do starego, wojskowego plecaka wrzucił zielony podkoszulek, skórzane kapcie (wcześniej przetarł je trochę denaturatem, żeby nie śmierdziały), trzy skarpetki, sznurek do spodni… Zdarł z siebie łachy, z szafy wyjął wyjściowy ortalionowy dres i mokasyny od syna. Nie lubił się stroić, ale tam przecież kultura obowiązuje… No i oczywiście najważniejsze. Zapasy na drogę.

Jakub stał oparty o reling promu i patrzył na fale.

– Delfinów coś nie widać – mruknął zmartwiony.

– Tu nie występują – wyjaśnił mu Semen. – Za to foki pływają…

– E – machnął ręką egzorcysta, – niesmaczne… Zobacz, wyspa!

Faktycznie, na horyzoncie pojawiła się skalista wysepka z latarnią morską.

– Osiem godzin rejsu za nami, dopływamy…

– Strasznie małe to morze – sarknął Jakub. – Przereklamowane.

Zeszli do wnętrza statku. Reszta wycieczki rozlazła się jakoś po kątach, ale przy sklepie wolnocłowym spotkali pilotkę grupy. Właśnie zrobiła sobie zakupy. Obrzuciła ich miażdżącym spojrzeniem i znikła gdzieś w zakamarkach.

– Coś nas nie lubi – zafrasował się Semen. – Ciekawe dlaczego… – spojrzał na przyjaciela. – Nie straszyłeś jej czasem swoim ptakiem?

– Gdzie tam – westchnął egzorcysta. – Zapomniałem viagry zabrać…

Kozak obciągnął na sobie kurtkę mundurową, pamiętającą przełom Brusiłowa, poprawił szmatki od carskich orderów i przesunął papachę zawadiacko na bok.

– Wyglądasz szykownie – uspokoił go Jakub. – To chyba tylko taki brak szacunku dla starszych…

– To co, golniemy jeszcze coś przed zejściem na ląd?

– Kozak spojrzał w głąb sklepu wolnocłowego, na długie półki pełne alkoholu.

– W sumie czemu nie? Byle nie tego, co choinką śmierdzi – nie lubił jakoś ginu. – Hy, popatrz kto tu się zaplątał!

Pod ścianą Wielki Grafoman rozmawiał z jakąś dziewczyną. – Co za jeden?

– Pasz-kwi-lant – wycedził nowo przyswojone słowo.

– Tak mnie obsmarował w jednej gazecie, że… No to foki będą miały co jeść…

– Czego szuka blondynka na dnie Atlantyku? Kosmetyków ze sklepu wolnocłowego na Titanicu! – Nieświadomy zagrożenia grafoman opowiadał właśnie grafomański dowcip swojej towarzyszce.

– Za pięć minut zamykamy – rozległo się przez głośnik.

– Później wyrównacie porachunki – Semen pociągnął towarzysza za bluzę od dresu.

– Ale ten sukinsyn właśnie ucieka przede mną za granicę!

– I co z tego? Skoro wiemy, do jakiego kraju uciekł, to nie będzie problemu, aby go odnaleźć…

Jakub nie lubił rewizji. Miał to jeszcze po dziadku. Z niewiadomych przyczyn i on i Semen wydali się celnikom podejrzani. Reszta pasażerów przeszła przez odprawę bez sprawdzania…

– Ta głupia nas podkablowała – rozważał. – Albo ten gryzipiórek zobaczył i teraz chce mieć więcej czasu na ucieczkę…

– Nie porozumiewać się – celnik słabo mówił po polsku.

Jakub miał ochotę pokazać mu międzynarodowy gest pokoju, ale przyjaciel go powstrzymał.

W plecaku Semena nie było w zasadzie nic podejrzanego. Haftowana ukraińska koszula, pęto suszonej kiełbasy zawiniętej w gazetę, kawałek mydła na wypadek chęci umycia się…

U Jakuba też nie było nic podejrzanego. No, może za wyjątkiem tego pięciolitrowego kanistra samogonu. Celnik spojrzał w paszport. Przemytnik miał ponad osiemdziesiąt lat. Czyli w zasadzie nie ma sensu robić sprawy.

– Konfiskujemy – zadecydował. – Do nas wolno wwieźć najwyżej litr mocnego trunku…

– Donnerwetter! – zdenerwował się egzorcysta. – Ale to zapas na cały tydzień i to na dwu – dodał płaczliwie.

– Takie są przepisy – oświadczył celnik grobowym głosem. – Przecież możecie kupić, u nas też są sklepy – dodał łagodniej, widząc łzy w oczach staruszka.

Wreszcie wyszli. Pilotka czekała na nich przy autokarze.

– Były jakieś problemy? – zapytała z niepokojem. Nie, to chyba nie ona nas podkablowała, pomyślał Jakub.

– Coś się wydaliśmy podejrzani. Cholera wie czemu – westchnął Semen.

Kobieta obrzuciła go zagadkowym spojrzeniem.