Выбрать главу

Kin przejrzał napisany fragment, poprawił parę niezbyt celnych słów, uśmiechnął się figlarnie i zaczął obmyślać, co powinni powiedzieć o miłości zarówno inni delegaci, jak i czarująca mieszkanka Wenus. „Delegat Merkurego…” — zaczął pisać. Ale w tym właśnie momencie z głośnika rozległ się donośny sygnał.

Pierwszy komunikat profesora Ara wprawił Kina we wściekłość. Ze złości grzmotnął pięścią w biurko tak, że cały system słoneczny zadrżał. Cios spadł na wyobrażenie delegata Merkurego i gdyby Kin uderzył z taką siłą w samego Merkurego, w systemie słonecznym zabrakłoby jednej planety. Co za skandal! Jak długo jeszcze będzie to trwało, jak długo naruszane będą prawa zastrzeżone wyłącznie dla Muzeum Niezwykłych Meteorytów?! Istnieje zakaz przeprowadzania jakichkolwiek fizycznych i chemicznych badań nowo znalezionego meteorytu, dopóki pracownicy Muzeum nie zrobią jego odlewów, które precyzyjnie odtworzą wszystkie właściwości powierzchni do najdrobniejszych szczegółów włącznie! Cóż z tego, że niektórzy uczeni wykonywanie odlewów uważają za zbędną formalność. Są to nieucy, którzy nie rozumieją, jak wielkie tajemnice kryje w sobie powierzchnia materii…

„Przystępuję do otwarcia sztucznego ciała niebieskiego…” Profesorowi, rzecz jasna, spieszno, by uszkodzić i okaleczyć drogocenne znalezisko, które trafiło do jego rąk. Uwierzył nareszcie, że mogą istnieć meteoryty sztucznego pochodzenia. A czyż Kin nie dowodził tego tysiąc razy, czyż nie wskazywał, że bogata kolekcja Muzeum dysponuje dziesiątkiem co najmniej meteorytów, w których wyraźnie można dojrzeć piętno nieznanych cywilizacji? „Gra wyobraźni, fantazje, puste wymysły” — oto co słyszeli za każdym razem ci, którzy poświęcili swe życie drobiazgowemu badaniu powierzchni meteorytów. Zobaczymy, co teraz powie sam profesor Ar. Jaka to gra wyobraźni skłoniła Bo do postawienia na nogi całej planety.

Kin znajdował się w stanie takiego podniecenia, że nawet nie od razu zastanowił się, do kogo profesor Ar zwraca swą mowę powitalną. Ale kiedy wreszcie do jego świadomości dotarło, że sztuczne ciało niebieskie okazało się zamieszkałe, że na Marsa przybył przedstawiciel życia z jakiejś innej planety, starszego i pracownika naukowego Muzeum Niezwykłych Meteorytów ogarnęła fala entuzjazmu. Konieczność podzielenia się z kimkolwiek tym entuzjazmem była tak silna, że zaczął mówić na głos, celując palcem prosto w brzuch delegata Jowisza.

„Czy pan rozumie, co to oznacza?! Teraz niejedno się wyjaśni. Dowiemy się, czy na planecie, z której przybył nasz szanowny kolega, istnieją potężne czynne wulkany; czy zdarzały się wypadki nagłych gigantycznych kataklizmów, kiedy to całe wyspy wraz ze znajdującymi się na nich budowlami z kamieni wylatywały w kosmos. Poprosimy naszego wielce szanownego kolegę, aby obejrzał zbiory muzealne. Może rozpozna niektóre z dziwacznych odłamków i wówczas ci, którzy ośmielali się z nas kpić, zostaną ośmieszeni, a prawda wreszcie zatriumfuje!” Kin już niemal widział, jak w towarzystwie obywatela innego świata idzie przez sale Muzeum, jak zaintrygowany gość pochyla się nad gablotkami, oglądając uważnie każdy kamień i nagle…

— Widzę — rozległ się ponownie głos profesora Ara — że nasz szanowny gość bardzo jest znużony swoją niezwykłą podróżą. Będę szczęśliwy, jeśli zechce pan przyjąć moje zaproszenie i zgodzi się spędzić pierwsze dni na Marsie w rezydencji naukowców na Wielkim Syrcie. W warunkach całkowitego spokoju będzie pan mógł znakomicie wypocząć i wrócić do sił.

Spotkamy tam moich przyjaciół — doktora Bera i maestro Kina, których towarzystwo, mam nadzieję, sprawi panu przyjemność. Jeśli nie ma pan nic przeciwko memu zaproszeniu, możemy natychmiast opuścić laboratorium. Proszę, mój helikopter jest na pańskie usługi.

Po krótkiej przerwie, kiedy wszyscy słuchający profesora Ara czekali w napięciu, czy nie poda jeszcze jakichś informacji, głos zabrał prezes Akademii Nauk.

— Szanowni koledzy — powiedział. — Mamy do czynienia z wydarzeniem niesłychanej wagi. Trudno obecnie przewidzieć wszystkie jego konsekwencje. Sytuacja zmusza mnie, abym był zwięzły. Uważam, ze doktor Ber i maestro Kin powinni, jeżeli nic nie stoi im na przeszkodzie, natychmiast wylecieć na Wielki Syrt. Nie znane są mi przyczyny, dla których profesor Ar wezwał właśnie ich, ale niewątpliwie miał po temu ważkie powody.

Skąpe informacje, jakie uzyskaliśmy dzięki komunikatom profesora Ara, nie pozwalają mi na pełną ocenę sytuacji. Mogę tylko wezwać członków ekspedycji, aby zachowali jak najdalej idącą ostrożność. Proszę zabierać głos.

Radiowa narada uczonych trwała jeszcze, kiedy Ber i Kin byli już na Wielkim Syrcie.

Nagrana na taśmę magnetofonową pierwsza rozmowa między profesorem Arem, doktorem Berem i Kinem.

Profesor Ar: Drodzy koledzy, korzystając z tego, że nasz gość mocno zasnął, zaproponowałem wam, abyśmy się tu zebrali i dokonali wstępnej wymiany poglądów.

Nie miałem dotychczas możliwości poinformować zarówno was, jak i naukowego świata Marsa o wszystkich wydarzeniach tej niezwykłej nocy. Winienem to uczynić — aby nasza wspólna dalsza praca uwieńczona została sukcesem, niezbędna jest znajomość wszystkich faktów.

Na skutek różnych okoliczności, które zamierzam właśnie wyjaśnić, moje komunikaty z laboratorium 602 nie mogły wprowadzić was dostatecznie w bieg wydarzeń.

Zacznę od faktów. O godzinie 3 minut 15 i 22 sekundy radiomagnetyczny promień mojego reflektora natknął się na meteoryt w kwadracie 7764, koordynaty przestrzenne 29 i 648. Według wskazań masometru ciężar pochwyconego ciała niebieskiego wynosił 3,5 tony. Po włączeniu kontrpromienia masometr zanotował gwałtowne zmniejszenie się ciężaru meteorytu do 120 kilogramów. Meteoryt, który wszedł w pole widzenia, olśnił mnie swym blaskiem i niezwykłością kształtów. Po unieruchomieniu go na platformie utwierdziłem się w przekonaniu, ze jest to sztuczne ciało niebieskie i przyszło mi do głowy, że wewnątrz niego mogą znajdować się żywe istoty, twórcy tego międzyplanetarnego pocisku. Postanowiłem jak najspieszniej sprawdzić to przypuszczenie, licząc się z tym, że piloci mogą potrzebować pomocy, ponieważ program ich lotu został gwałtownie zakłócony wskutek mej mimowolnej ingerencji.

Z drugiej zaś strony, ze zrozumiałych dla was powodów, obawiałem się przeprowadzać demontaż pocisku na Marsie. Oto dlaczego znalazłem się w laboratorium 602. Mój pierwszy komunikat nadałem natychmiast potem, kiedy zorientowałem się w układzie zamocowań włazu. Po jego otwarciu zobaczyłem w kabinie pocisku kosmonautę, który dobrowolnie opuścił swe stanowisko nie zabierając ze sobą nic, co przypominałoby narzędzie obrony lub ataku. Tym niemniej w chwili spotkania z pilotem doświadczyłem uczucia ogromnej trwogi i dopiero gdy ją pokonałem, mogłem zwrócić się do niego z mową powitalną, którą słyszeliście.

Ze wzruszeniem czekałem na odpowiedź, ale pilot nie spuszczając ze mnie oczu nie wydał ani jednego dźwięku. Ewentualne przyczyny tego milczenia pozwolę sobie wyjaśnić dalej. Na razie dodam, że aczkolwiek wygląd tajemniczego przybysza z Kosmosu budził we mnie obawy, w jego zachowaniu nie było nic, co wskazywałoby na złe zamiary.

Dalsze okazywanie wobec niego nieufności mogło spowodować jak najbardziej niepożądane skutki i wobec tego zwróciłem się doń w słowach, które są wam znane. Mówiąc: „Mój helikopter jest na pańskie usługi”, wykonałem jednocześnie zapraszający gest i nasz gość bez jakiegokolwiek nacisku z mojej strony sam wszedł po ruchomej drabince, prowadzącej do kabiny śmigłowca. Podczas lotu na trasie Phobos — Wielki Syrt przybysz zachowywał się bardzo spokojnie, aczkolwiek nadal nie odpowiadał na moje pytania. O godzinie 6 minut 30, na dwadzieścia minut przed lądowaniem, pilot zasnął i musiałem go z helikoptera wynieść; jak wam wiadomo, nie obudził się i wówczas, kiedy przenieśliśmy go do przeznaczonej dlań części rezydencji. Tak pokrótce wyglądają fakty.