Выбрать главу

Zdawałem sobie sprawę, że cenny jest dla nas ten właśnie kij, pierwszy spośród tysięcy, który zwrócił uwagę Żywego. Jednocześnie zaś nie mogłem pozostawić go w swoich rękach, ponieważ Żywy patrzył na mnie z wyrazem zaskoczenia i nawet dokonał słabej próby ponownego zawładnięcia swą własnością. Wówczas położyłem kij przed Żywym i pokrótce starałem się mu wyjaśnić jego wartość. 1 „Wspaniały kij — powiedziałem — bardzo dobry kij.

Gratuluję panu, kolego, cieszę się bardzo, że wreszcie coś się panu spodobało u nas na Marsie.

To bardzo, bardzo dobrze. A teraz chodźmy do domu, nasi przyjaciele już na nas czekają, oni także chętnie obejrzą to, co pan znalazł, ten śliczny, znakomity, doskonały kij”. Jednocześnie pogładziłem kij dłonią, chcąc tym gestem jeszcze raz podkreślić, jak bardzo jest cenny.

Przez całą drogę powrotną Żywy szedł przede mną niosąc kij. Jego zachowanie radykalnie się zmieniło. Przestał miotać się chaotycznie, nigdzie nie skręcał i tylko od czasu do czasu odkładał kij, aby chwycić go potem wygodniej. Kiedy weszliśmy do rezydencji, Żywy nie odniósł kija do swego pokoju, lecz położył go przed moimi drzwiami, wyrażając całym swym zachowaniem, że chce mi go podarować. Serdecznie podziękowałem za ten podarunek.

Kin przemilczał, że ogromnie wzruszony zrewanżował się Żywemu trzema tabletkami glukozy. Oczywiście było to sprzeczne z regulaminem odżywiania. Ale Kin nie umiał inaczej wyrazić swoich uczuć. W dodatku od razu się przekonał, że Żywy umie utrzymywać takie sekrety w głębokiej tajemnicy.

Po krótkiej przerwie, w czasie której trzej uczeni w skupieniu oglądali patyk, doktor Ber wziął go do ręki, potrzymał na dłoni i powiedział z pewnym zakłopotaniem, ale jednak stanowczo: — Dostrzegam w tym fakcie na razie tylko jedno: że Żywy potrafi udźwignąć kawałek drzewa o wadze około trzystu gramów i przenieść go na odległość mniej więcej ośmiuset metrów, czyli innymi słowy — wykonać pracę równą mniej więcej dwustu pięćdziesięciu kilogramometrom.

— I to wszystko co może pan powiedzieć w sprawie kija?! — wykrzyknął zapalczywie Kin.

— Wszystko — spokojnie odpowiedział doktor. — Fakty nie upoważniają mnie do powiedzenia czegokolwiek więcej.

— Wobec tego ja powiem, co o tym myślę. Jestem naocznym świadkiem i jeśli chcecie — współuczestnikiem wszystkiego, co się wydarzyło. Wkraczamy W dziedzinę psychologii. Tak więc rozstańcie się z waszymi gramami, kilogramami, metrami i kaloriami.

Zapomnijcie o nich, obserwujcie, obserwujcie oczami serca! Kiedy zobaczyłem ten przyniesiony przez Żywego kij, doskonale zrozumiałem, co chciał mi powiedzieć. Oto znalazłem — mówił — i przyniosłem panu w prezencie to, co przypomina mi ojczystą planetę; u nas także rosną drzewa, budujemy z nich mieszkania, robimy stoły, rajsbrety, półki na książki. Oto co chciał powiedzieć Żywy za pośrednictwem tego małego kawałka drewna.

Widzę, że pan się uśmiecha, ale pański sceptyczny uśmiech nie obali mojego przekonania, iż ja dzięki temu patykowi potrafię dowiedzieć się o Żywym więcej niż pan ze swymi przyrządami i całą aparaturą. Ten kij — to znak zaufania, być może jedyny znak, jaki obecnie może podać nasz nieszczęśliwy kolega, to wyraźny przebłysk świadomości i próba kontaktu, a pan chce go mierzyć w gramach i centymetrach. Niech pan się wstydzi, doktorze, jak można być takim pedantem!

Niech się dzieje, co chce Profesor Ar długo nie mógł zasnąć po burzliwej wieczornej naradzie. Wprawdzie udało mu się załagodzić gwałtowny spór kolegów, ale i tak nie doszli do porozumienia.

Zdecydowano, że problem kija zostanie przedyskutowany jeszcze raz. Obecnie przewracając się niespokojnie z boku na bok, profesor rozmyślał, jak najzręczniej poprowadzić tę następną naradę, na której sam powinien wystąpić pierwszy.

Profesor usiłował usystematyzować swoje koncepcje. Ale nagle, kiedy wydawało się, że osiągnął już jakiś ład, myśl, która błyskawicznie przemknęła mu przez głowę, obaliła wszystkie uprzednie wywody. Wstał, zapalił światło, zarzucił na siebie szlafrok, poszedł do łazienki i tam chwyciwszy w zęby plastikowy futerał od szczotki do zębów zaczął uważnie przyglądać się sobie w lustrze. Trzymany w zębach futerał przydawał łagodnemu obliczu profesora niezwykle podstępny wyraz, oczy gorączkowo błyszczały. Ale w tym błysku było zarazem coś ze spokojnej satysfakcji. „Drodzy koledzy” — spróbował powiedzieć profesor, nie wyjmując futerału z ust.

Mówić było nader trudno, wyraźnie zatracały się kontury poszczególnych głosek. Z ust profesora wydobywał się jedynie potok chrypliwych dźwięków, w którym on sam nie rozpoznawał wymawianych słów. Na jego czole pojawiły się kropelki potu. Ar otarł je ręcznikiem, wyjął futerał z ust i powiedział uroczyście, zwracając się do swego odbicia w lustrze: „Jeżeli mam rację, to ciężar spadnie niedługo z moich ramion!”

Powróciwszy do pokoju profesor siadł przy biurku, położył przed sobą kartkę papieru i wziął ołówek. Jego nie zatemperowany koniec zacisnął mocno w zębach i pochylił się nad papierem.

Początkowo litery wychodziły niewyraźne i zamazane, ale powoli zaczęły nabierać coraz bardziej określonych kształtów.

Długo jeszcze płonęło światło w gabinecie profesora. A kiedy Ar postanowił wreszcie wrócić do łóżka, to z podniecenia znowu nie mógł zasnąć, ale teraz było to radosne podniecenie.

Profesor miał szaloną ochotę natychmiast podzielić się rezultatami swych rozmyślań z Berem i Kinem. Nie mógł się jednak zdecydować, aby budzić ich w środku nocy. Jakże daremne były jego obawy!

Doktor Ber po powrocie z narady przesiedział przy biurku jeszcze dłużej niz profesor. Był w fatalnym humorze. Wszystkie te psychologiczne metody poznawania Żywego wydawały mu się co najmniej przedwczesne. Nie, on osobiście będzie się trzymał własnego programu. Musi zdobyć choćby minimum dokładnych danych i zdobędzie je!

Doktor wyjął paczkę fotografii.

No cóż, jeśli nie pozwolono mu zważyć Żywego, to przynajmniej choćby w przybliżeniu dowie się, jaki jest wzajemny stosunek ciężaru poszczególnych części jego ciała.

Doktor wziął zdjęcie z profilu i starannie wyciął sylwetkę Żywego wzdłuż postrzępionej linii.

Potem położył wyciętą sylwetkę na laboratoryjnej wadze. Cztery gramy czterdzieści sześć miligramów.

Doskonale. A teraz… Mocno zacisnąwszy wizerunek Żywego między dużym i wskazującym palcem lewej ręki doktor Ber ostrożnie wprowadził jego szyję między rozchylone ostrza nożyczek. Sekundę wahał się, czy nie należy przesunąć nożyczek bardziej w prawo, a potem zdecydowanie nacisnął. Oddzielona od tułowia głowa Żywego upadła na stół. Doktor Ber pochwycił ją pincetką i położył na wadze. Jeden gram dwadzieścia dwa miligramy.

Tak więc można zakładać, że ciężar głowy Żywego pozostaje do ciężaru tułowia w stosunku mniej więcej jeden do czterech. Przeciętny stosunek ciężaru głowy mieszkańca Marsa do ciężaru tułowia wynosi jeden do siedmiu. Porównanie wypada zdecydowanie na korzyść kolegi z nieznanej planety.

Doktor Ber włożył do koperty kawałki złożonej nauce w ofierze fotografii i zamyślił się.

„Niech pan obserwuje i kojarzy fakty” — przypomniały mu się słowa profesora Ara.

Sięgnął po nowe zdjęcia i zaczął je uważnie studiować uzbroiwszy się w cyrkiel, linijkę i kątomierz.