Выбрать главу

En face. Profil. Wpatrując się w zdjęcia, doktor Ber przede wszystkim zwrócił uwagę na to, że głowa Żywego nie tylko stanowi najwyżej umieszczoną część jego ciała, ale również najbardziej wysuniętą do przodu. Ten fakt jakoś szczególnie podkreśla podporządkowanie wszystkich innych narządów — głowie. Zdjęcie z profilu wyraźnie świadczy o tym, że wszystko, co odgrywa rolę służebną i drugoplanową, zdecydowanie odsunięte jest do tyłu, ma czysto pomocnicze znaczenie.

Jednocześnie, będąc wybitnym znawcą mechaniki, doktor Ber bez trudu ustalił, że przy takiej konstrukcji na przednie kończyny Żywego przypadać winny nie mniej niż dwie trzecie jego ogólnej wagi. Przewaga tego, co znajduje się z przodu, nad tym, co umieszczone z tyłu, jest oczywista.

Jeszcze bardziej zadziwiający obraz przedstawia zdjęcie en face. Ber pogrzebał w portfelu i wydobył własne zdjęcie, na którym uwieczniony był wespół ze swym czternastotonowym meteorytem. Głowa Żywego stanowiła jedną trzecią jego wzrostu. Głowa Bera zaledwie jedną ósmą. Nie jest to, oczywiście, zbyt przyjemne, ale trzeba umieć spojrzeć prawdzie w oczy.

Tak więc należy zwrócić szczególną uwagę na głowę. Pierwsze, co rzuca się w oczy — to umiejscowienie uszu. Znajdują się one bezpośrednio nad centralną częścią czaszki i zwrócone są dokładnie w kierunku rozmówcy. Jeżeli od nozdrzy Żywego przeprowadzić prostą przez źrenicę jego oka, to będzie ona jednocześnie dwusieczną kąta, na którego wierzchołku znajduje się czubek ucha. Takie umiejscowienie wszystkich ważniejszych narządów zmysłów na jednej osi może i nadzwyczaj powinno sprzyjać koncentracji. Ber połączył odpowiednie punkty na własnej fotografii i otrzymał kąt rozwarty, mający 105 stopni, którego wierzchołek przypadał na źrenicę.

Czyż nie wynika stąd, że marsjański uczony musi wkładać znacznie więcej wysiłku intelektualnego w koncentrowanie wzroku i węchu na jednym określonym przedmiocie?

Ale przy całej swej oryginalności uszy Żywego nie są jednak tak bardzo charakterystyczne jak jego nos. Stanowi on centralną i absolutnie dominującą część jego oblicza; w gruncie rzeczy całe oblicze Żywego poza odcinkiem czoła i oczami jest jednym rozrośniętym nosem.

Czy nie należy więc zakładać?… Doktor nie umiał jeszcze sformułować swego przypuszczenia, ale czuł, że płynące z niego wnioski mogą mieć daleko idące konsekwencje. Węch… Świat zapachów… Oto gdzie, najprawdopodobniej, może kryć się rozwiązanie zagadki.

Ber wyszedł na balkon, żeby przed snem nieco odetchnąć świeżym powietrzem. Zły nastrój zniknął, jak ręką odjąć. Czując pod nogami twardy grunt faktów, doktor z uśmiechem wspomniał niedawny spór z Kinem. Z pobłażaniem popatrzył w ciemne okno sąsiada. Zapalona głowa, co też może mu się teraz śnić?

Ale Kin nie spał. Przez całą noc nie zmrużył oka, miotany najstraszliwszymi wątpliwościami, jakie kiedykolwiek przypadły w udziale uczonemu. To, co zamierzał zrobić, było bliskie próbie skoku z okna dziesięciopiętrowego budynku, aby przekonać się o słuszności prawa ciążenia.

Gdyby jednak wielki starożytny myśliciel, który odkrył to prawo, nie miał żadnej innej możliwości, aby poznać prawdę, czyż nie uciekłby się do tego ostatecznego środka?

Cztery równania z pięcioma niewiadomymi Profesor Ir, siedząc przy biurku, przeglądał świeże biuletyny naukowe. Ani rusz nie mógł przywyknąć, że właśnie od tego zaczyna obecnie dzień pracy. I chociaż na drzwiach gabinetu profesora widniała tabliczka „Dyrektor Centralnego Wydawnictwa Naukowego i Biblioteki Głównej”, ten szumny tytuł bynajmniej nie sprawiał mu przyjemności. Uważał nadal, że po całej rozdmuchanej historii z meteorytami postąpiono z nim niesprawiedliwie, odsuwając go na trzy lata od badań laboratoryjnych i przenosząc do pracy administracyjnej. Ileż było hałasu, kiedy wyjaśniło się, że kamienie, które profesor reklamował jako meteoryty, zostały zebrane przez niego po prostu w porzuconym kamieniołomie koło morza Asydolijskiego!

Jakkolwiek jednak było, z profesorem postąpiono zbyt surowo. Nie dopuścił się żadnej profanacji nauki, a jeżeli nawet naruszył drugi punkt nowego statutu Akademii, to tylko dlatego, że bardzo mu się, biedakowi, nie wiodło w łowach na meteoryty. Ale statut jest statutem i mówi wyraźnie: „W związku z zakończeniem prac badawczych nad materialną strukturą Marsa i w celu uniknięcia dreptania nauki w miejscu Akademia zaleca zajmować się badaniem tych tylko form materii, których nie spotyka się ani na powierzchni ani we wnętrzu naszej planety”.

W dniach, kiedy uwaga wszystkich uczonych Marsa skierowana była na ekspedycję na Wielkim Syrcie, profesor Ir niesłychanie boleśnie przeżywał niełaskę, w którą popadł. Nie wątpił, że w innej sytuacji Ar z pewnością zaprosiłby go do udziału w zespole badawczym. Przez wiele lat pracowali razem i profesor Ar bardzo cenił niespożytą energię Ira, połączoną z wybitnym talentem eksperymentatora.

Na nowym stanowisku profesor Ir nie mógł wykorzystać w pełni swych talentów i możliwości. Wydawnictwo i biblioteka funkcjonowały jak dobrze naoliwiony mechanizm i doskonale obywały się bez udziału profesora.

Jedyne, co Ir rzeczywiście mógłby nazwać własnym dziełem, to zaprojektowane przez niego jubileuszowe wydanie dzieł Ryga, wybitnego uczonego, założyciela Akademii. W bieżącym roku przypadło stutysiąclecie od dnia ukazania się jego fundamentalnego dzieła „O wzlotach i upadkach wiedzy”. Z tej okazji postanowiono wydać nowy wybór prac Ryga, opatrując je szczegółowymi komentarzami, które z jednej strony pozwoliłyby ocenić całą oryginalność myśli naukowej Ryga, z drugiej zaś — ukazać, jak bardzo rozwinęła się nauka w okresie ostatniego stutysiąclecia.

Początkowo profesor Ir sądził, ze nie jest to zadanie trudne, ale przy pracy nad komentarzami nieoczekiwanie powstały poważne trudności związane z tym, ze Ryg żył i tworzył na dwa wieki przed cieszącą się smutną sławą wojną czterystoletnią, która weszła do historii jako wojna fizyków przeciw lirykom.

Fizycy, matematycy i chemicy, którzy odnieśli w niej zwycięstwo, skazali na zagładę wszystko, co bezpośrednio nie dotyczyło ich dyscyplin naukowych.

Od „lirycznego paskudztwa” oczyszczono wszystkie biblioteki, muzea i inne instytucje kulturalne. Fizycy byli nieprzejednani. Nawet z własnej literatury powykreślali wszelkie porównania i metafory, które, co prawda, trafiały się tam nader rzadko.

Praktycznie rzecz biorąc, ze spuścizny liryków nie pozostało nic. Wśród 56 miliardów tomów, znajdujących się w bibliotece Akademii, znaleziono przypadkiem jedynie dziesięć dzieł humanistycznych, które jacyś sprytni lirycy wkleili w okładki dzieł matematycznych, aby uśpić czujność fizyków.

Prace Ryga napisane były klarownym językiem matematyka. Prawdopodobnie ta właśnie okoliczność osłabiła w swoim czasie czujność odpowiedniej komisji, która nie wykreśliła z nich ani jednego zdania. Natomiast przy skrupulatnym przygotowywaniu tekstu do nowego wydania okazało się, że w jednej ze swoich prac, która mówiła o określaniu współczynnika dyfuzji metodą optyczną, czcigodny uczony pozwolił sobie na dość dziwne wyrażenie.

„Wykonałem — pisał — setki doświadczeń z kolimatorem i obecnie, wzorem starodawnych tidów, mogę powiedzieć, ze wiem, gdzie jest zagraj pogrzebany”. Profesor Ir wiedział, że „tid” — to starodawna nazwa mieszkańców Marsa, zastąpiona później słowem „uczony”, ale żaden z posiadanych przez bibliotekę słowników nie potrafił odpowiedzieć, co znaczy „zagraj”.

Pozostawienie tego fragmentu bez komentarza było rzeczą niemożliwą, a zarazem w żaden sposób nie dawał się on objaśnić. Oczywiście, można było napisać: „Zagraj — rzecz grzebana w czasach starodawnych tidów”. Ale profesor Ir, który z usposobienia był rasowyrm fizykiem, nie tolerował żadnych niejasności i braku precyzji. Za wszelką cenę postanowił rozszyfrować tajemnicę tego dziwnego wyrażenia. W tym celu polecił, aby przejrzano wszystkie tomy i katalogi w bibliotece. Miał nadzieję, że znajdą się jakieś nowe, nie znane dotychczas prace, które pomogą rozwiązać zagadkę. Przejrzenie 25 miliardów tomów nie dało na razie żadnych rezultatów.