Tego przyrządu nikt dotąd nie widział. Pojawił się w laboratorium niedawno i Łosiewa trzymała go zawsze pod narzutą z czarnego aksamitu. Żadnych śladów zniszczenia, powtarzam, nie udało się wykryć. Mimo woli nasuwają się wątpliwości, czy w ogóle miała tu miejsce jakakolwiek katastrofa. W każdym bądź razie, gdyby nie tajemnicze zniknięcie Łosiewej i Loszancy, można by było mówić jedynie o „dziwnym żarcie z pustym kołem”, jak się wyraził jeden ze współpracowników laboratorium. Nie znoszę zagadek i dlatego najbardziej ze wszystkich nalegałem, aby cal po calu przeszukać skrupulatnie całe pomieszczenie.
Poszukiwania te zakończyły się dopiero teraz, jednak bez rezultatu.
Na północno-wschodniej ścianie budynku odkryto strefę z niewielką radioaktywnością.
Dokładne pomiary wykazały, że ową strefę stanowi koło o promieniu niespełna dwóch metrów.
Dziwny zbieg okoliczności, którego nie sposób wytłumaczyć. Godne podziwu jest to, że radioaktywność rozprzestrzenia się na całą grubość ściany. Zupełnie jakby przesączył się przez nią radioaktywny gaz. Ponadto udało się ustalić, że na suficie sali C znajduje się ledwie dostrzegalny otwór, który przechodzi przez cały gmach i kończy się dopiero w dachu. Brzegi otworu nie są stopione ogniem i w ogóle nie zachowały się nawet najmniejsze ślady tego, czym i jak został on zrobiony. Nikt z pracowników nie potrafi określić, czy ów otwór istniał przed katastrofą, czy nie.
Niestety, są to jedyne dane, jakimi dysponujemy.
III. List studenta Chamrakuła do S. M. Smirnowa Szanowny Sergiuszu Mitrofanowiczu!
Rozmowa z Wami — jak pamiętacie zapewne, było to nazajutrz po tajemniczej śmierci moich owiec — wywarła na mnie wielkie wrażenie. Wasze słowa, ze każde dziwne zjawisko, nawet na pierwszy rzut oka błahe, może mieć wcale niebagatelne znaczenie, zapamiętałem na całe życie.
Dlatego właśnie ośmieliłem się niepokoić Was tym listem. Wypadek, o którym chcę opowiedzieć, może Was wcale nie zainteresuje, lecz mimo wszystko wydaje mi się, że ma on jednak jakiś związek z wydarzeniami, które miały miejsce owej pamiętnej nocy. Za chwilę wszystko to wyłuszczę.
Na kilka godzin przed wspomnianymi wydarzeniami przygotowywałem się do egzaminów z agronomii ogólnej. Posiadam magnetofon z taśmą irydową, na której został zapisany cały kurs wykładów. Pamiętam jak dziś, że odtwarzałem właśnie wykład o pochodzeniu gór lodowych oraz o ich wykorzystaniu w celu nawodnienia pustyń. Bardzo ciekawy wykład. Ale nie o to chodzi. To znaczy — nie tylko o to. Już w mieście, gdy pojechałem tam na egzaminy, poczułem nagle, że zapomniałem ten ustęp, w którym jest mowa o topnieniu gór lodowych w warunkach pustynnych.
Naturalnie — poczułem wielką chętkę wysłuchania owego wykładu. I na tym właśnie polega mój dziwny wypadek: magnetofon milczał. Proszę nie myśleć, że był uszkodzony.
Wszystko skrupulatnie sprawdziłem. Po prostu wszystko, co było zapisane na taśmie, w jakiś sposób uległo zatarciu.
Może ja sam niechcący włączyłem nie ten przycisk i starłem napis? Od razu przyszło mi to do głowy. Prawdopodobnie na tym bym i poprzestał, gdyby nie mój sąsiad Oleg Murłakow, mieszkający ze mną w tym samym pokoju, w naszym internacie. Jest geofizykiem i studiuje już na czwartym roku.
Oleg akurat reperował blok informacyjny mojego zwiadowcy PNP — tj.
poszukiwacza nowych pastwisk. Okazuje się, ze owe dziwne pozytronowo-neutrinowe fluktuacje, które uszkodziły promienną ochronę na pastwisku, zepsuły także i mojego cybera.
Stwierdził to Oleg, który uważnie wysłuchał mego opowiadania. A do reperacji cybera zabrał się dlatego, że PNP — to jego projekt, będący roczną pracą zaliczeniową. Z początku Oleg nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać, gdyż nie mógł odkryć śladów uszkodzenia. Możliwe, że i dotychczas by nad nim ślęczał, gdyby przypadkowo nie przestawił bieguna akumulatora prądu stałego. Po prostu bardzo się zmęczył i pomylił elektrody, zamieniwszy minus na plus. Ten to właśnie „błąd” naprawił blok. Oleg przysięgał, że to tylko dziwny zbieg okoliczności, którego nie da się wcale niczym wytłumaczyć, lecz ja miałem na ten temat zupełnie inny pogląd.
Po zdaniu egzaminów (przy okazji nadmienię, że profesor postawił mi najwyższy stopień) udałem się do kierownika katedry promieni kosmicznych. Zainteresujecie się zapewne, dlaczego właśnie do niego. Pozostaje mi tylko odpowiedzieć, że Wacław Lucjanowicz jest jedynym fizykiem w całym Instytucie Paleoklimatycznym. Któż, jeśli nie on, mógłby się lepiej połapać we wszystkich zagadkach przyrządów elektronowych. On także z początku powiedział, że nie widzi żadnego związku między rozmagnesowaną taśmą i uszkodzonym blokiem. Miałem właśnie już wyjść, kiedy nagle przemówił: „A wiecie co? Przeciągnijmy Waszą taśmę nie przez elektronowe główki, a raczej przez pozytronowe”.
Odparłem mu na to, że nigdy o takich nie słyszałem. A on się tylko śmieje.
Wzięliśmy wówczas mocne źródło promieni gamma i zaczęliśmy bombardować nimi ołowianą tarczę.
Specjalny pierścieniowy magnes odprowadzał wytrącone pozytrony do kamery próżniowej, skąd były chwytane w kondensator. W ten sposób zdobyliśmy źródło „antyprądu”. I chyba nie uwierzycie? Oniemiała taśma przemówiła i znowu usłyszałem niepotrzebny mi już wykład o górach lodowych. Wacław Lucjanowicz oznajmił, że umieści wzmiankę tym efekcie w organie prasowym Akademii Umiejętności i że ja z Olegiem możemy być dumni ze swojej pierwszej samodzielnej pracy naukowej. Możliwe, że Was wcale nie ciekawi, ale poczuwałem się do obowiązku doniesienia Wam o tym. Wczoraj otrzymałem od dyrektora naszego gospodarstwa.
Pisze, że sąsiedzi nam pomogli i po zdaniu egzaminów znowu wypędzę na pastwiska stada owiec. Jak więc widzicie, wkrótce spotkamy się ponownie.
Wasz Chamrakuł, technik — czaban komunistycznego gospodarstwa „Runo”, student II roku Instytutu Paleoklimatologii, rzeczywisty członek Towarzystwa Ekologii Fitocynozów.
IV. Znowu S. M. Smirnow Chyba nie muszę, mówić, jak się ucieszyłem z listu Chamrakuła. Wspólnym wysiłkiem pracowników laboratorium dyktafon przemówił już po upływie dwóch godzin. Na wszelki wypadek wszystko, co usłyszeliśmy, zostało ponownie zapisane. Teraz dysponujemy dwoma krążkami taśmy, zawierającymi tę cenną informację.
Z początku słychać było bezustanne syczenie i trzaski. Niektórzy nawet zaczynali już powątpiewywać w skuteczność „metody Chamrakuła”. Ale oto rozległo się lekkie pokasływanie i dał się słyszeć czyjś zmęczony oddech.
— Dziękuję, kochanie. Postaw to tutaj. — Był to głos Ireny Łosiewej.
Coś walnęło, jakby postawiono na podłogę jakiś ciężki metalowy przedmiot.
— No, i co teraz będzie?
Męski, z chropawym nieco akcentem głos najprawdopodobniej należał do doktora Loszancy.
Łosiewa nie odpowiedziała.
— A więc w czym leży istota rzeczy, Irenko? — znowu zapytał Loszancy.
— W filozofii. Wszystko opiera się jedynie na filozofii, zaś fizyka odgrywa tu raczej rolę drugorzędną.
— Nigdy nie myślałem, że w filozofii może kryć się coś nieprawdopodobnego, a przecież obiecałaś mnie zadziwić.
— Jeszcze cię zadziwię! Odpowiedz mi z początku na jedno pytanie. Ale muszę cię najpierw uprzedzić, że nigdy się nad nim nie zastanawiałeś. Przecież cię znam. — Łosiewa roześmiała się.
Po krótkim milczeniu Loszancy powiedział: — No, gdzież to twoje pytanie?
— Cóżeś ty taki niecierpliwy? Po prostu szukam najlepszego sformułowania. Dajże mi trochę pomyśleć.
Przez pięć minut panowała cisza. Później Łosiewa zapytała: — Czy nigdy się nie zastanawiałeś, co było przed atomami?