— Sasza! Sasza! — usłyszał głośne wołanie Nieczyporenki.
Spojrzał na dół i zobaczył, że Wasyl stoi w bramie i wymachuje gazetą. Twarz wykrzywiła mu się bólem.
— Skacz no tu, prędko! — zawołał Wasyl. Jegorow skoczył na wilgotną, miękką ziemię.
Twarz Wasyla, na którą padały złociste promienie letniego słońca, była skupiona i zasępiona.
— Czytaj — powiedział, wskazując mu drugą stronę pisma.
— „Donoszą nam… — zmrużywszy oczy czytał półgłosem Jegorow — …wczoraj w Bostonie znaleziono ciała… czterech braci kosmologów: Alfreda, Wiliama, Caldera i Jamesa Disneyów…
na ślad mordercy na razie nie natrafiono… zagadkowa śmierć, bez żadnych oznak toksycznego lub fizycznego działania… naukowi eksperci nie mogą dojść przyczyny…” Cóż to znaczy? — spytał Jegorow.
— Czytaj do końca — poważnie powiedział Nieczyporenko.
„Śmierć tych znakomitych badaczy Marsa pozostaje w związku z podanym przez nich przed paru dniami oświadczeniem, że w Wielkiej Stolicy Marsa zostało jakoby odkryte archiwum i klucz do jego odczytania, dzięki czemu zaistniała możliwość odtworzenia sławetnych drzwi do Aiu. Korespondent» Timesa«, Calder Disney, twierdził, że odkrycie to niesłychanie wzbogaci ludzkie możliwości…”
W milczeniu spojrzeli na siebie.
— Masz, to jest Mars! — ze wzburzeniem powiedział kosmonauta. — Na Ziemię wyciągają łapy. Nie chcą ujawnić swych tajemnic.
Jegorow nic nie mówił, a wyczytana wiadomość i jego napełniła lękiem. Dziwna myśl, że Anhelo dopiero co powrócił z Ameryki, przemknęła mu przez głowę. Zapewne wie o śmierci braci Disney.
— Nie wykluczone, że pewnego pięknego dnia zostanie znaleziony trup Wasyla Nieczyporenki bez żadnych oznak chemicznego, fizycznego czy psychicznego działania — niespodziewanie powiedział kosmonauta, przyglądając się narcyzom, którymi obsadzony był naokoło klomb przed domem.
A Jegorow, patrząc na ślad swojej stopy na brzegu tego klombu, zapytał: — A co o tym wszystkim mówi twój Anhelo?
— Jeszcze nie wie o niczym. Zaraz go zawołam. Wasyl poszedł do domu i po chwili ukazał się z powrotem wraz z Tendem.
Piękna twarz Anhela nie wyrażała nic — ani wzburzenia, ani współczucia, ani zmartwienia.
„Obmyśla sobie, jak się ma zachować” — pomyślał nagle Jegorow.
— Cóż za okropna wiadomość. Miałem dla nich wielkie uznanie — powiedział Tend.
Ale twarz jego pozostała niewzruszona. „Może po prostu taki już ma wyraz twarzy lub raczej twarz jego pozbawiona jest wszelkiego wyrazu” — pomyślał Jegorow.
Siedli na ławeczce przy bramie. Oksana ścinała narcyzy.
— Najciekawsze, że giną wyłącznie ci, co pracują w Czerwonej Kopule. Rogożyn, bracia Disney… Kto następny?
— Ja — niespodziewanie powiedział Anheło i uśmiechnął się.
Po raz pierwszy ujrzał Jegorow, jak Tend się uśmiecha: kamienna obojętność jego spojrzenia pozostała niezwzruszona, tylko usta wykrzywiał skurcz śmiechu.
— Dlaczego tak myślisz? — spytał Wasyl.
— Bo jeśli opierać się na twojej teorii, że Marsjanie kryją przed nami swe tajemnice, to teraz moja kolej. Bracia Disney rozszyfrowali ich archiwum — i zginęli. Grisza znalazł mumię — i zginął. A ja… Przedtem gdy ja… gdy nastąpił u mnie ten zanik pamięci… Widzialem przecież pokój, w którym znaleziono Griszę. Był tam i zasuszony Marsjanin, i zwierciadło, a także cała masa maleńkich krzyżyków na ścianach, na suficie…
— Jakich krzyżyków?
— A bo ja wiem? Wszedłem tam z latarnią, ale latarnia mi zgasła. Wziąłem więc dwa końce baterii i za pomocą uchwytu do grafitu spowodowałem maleńki łuk wolty. Ujrzałem na podłodze tego Marsjanina, zwierciadło, a na ścianie i suficie jakieś iskierki, podobne do krzyżyków. I w tej właśnie chwili mój łuk zaświecił niezwykle jasno, zapewne zbyt zbliżyłem do siebie elektrody.
Anhelo mówił jakoś niechętnie, zupełnie jakby go coś powstrzymywało.
— No i co? — z zaciekawieniem spytał Jegorow.
— Rozległ się hałas. Ogłuszający hałas, taki, jaki wydaje startujący samolot.
Łuk wolty zgasł i zrobiło się cicho. Wydostałem się z tego pomieszczenia i trochę błądziłem po korytarzach.
Według mnie, nie trwało to dłużej niż dwie godziny. A gdy spotkałem twoich ludzi, Wasia, powiedzieli mi, że miesiąc już minął, jak zaginąłem, że grupa Caldera ukończyła już swe prace i odleciała na Ziemię.
Milczeli długą chwilę. Oksana, przechodząc koło nich, rzuciła każdemu po kwiatku na kolana.
— A pana dane?… Czy był pan potem jeszcze raz w tym pokoju? — spytał Jegorow.
— Oczywiście. Ale nie widziałem tam już żadnych krzyżyków.
— No, dobra, chłopcy — powiedział wstając Wasyl. — Muszę już iść. Sprawami Marsa nie warto zbytnio się zajmować i przejmować na Ziemi. Umówiłem się z kimś.
Jegorow wrócił na balkon. Oksana i Anhelo pozostali w ogrodzie i rozmawiali o czymś półgłosem. Jegorow położył się na tapczanie, a nachyliwszy odpowiednio zwierciadło, zaczął przyglądać się Oksanie. Wydało mu się, że Anhelo jakoś już zbyt blisko przysuwa się do ramienia dziewczyny. Jegorow rzucił w lustro narcyzem. Sam zresztą nie wiedział, dlaczego to zrobił.
Z tyłu rozległ się krzyk. Osłupiały Jegorow wypuścił zwierciadło z rąk i obejrzał się. Anhelo i Oksana spadli z ławeczki i leżeli na wznak na kwiatach klombu. Usiłowali się podnieść, ale jakoś im to nie szło i tylko kręcili się dość nieporadnie. Jegorow zeskoczył z balkonu.
„Drugi skok jednego ranka, to zaczyna być czymś naturalnym” — pomyślał, pomagając wstać dziewczynie i Tendowi.
— Co się stało? — spytał Jegorow.
Oksana była zmieszana i roztargniona. Na policzku czerwienił się ślad draśnięcia. Jegorow poczuł w powietrzu ostry, nieprzyjemny zapach.
— Coś nas popchnęło — odparł po chwili namysłu Anhelo. — Jakby obłok spadł na nas.
Obłok zapachu. I natychmiast gdzieś znikł.
— Nie, nie obłok, a sufit. Jakby gliniany sufit spadł na nas i… ten dziwny zapach… podobny do zapachu śmieci, jakiejś zgnilizny — powiedziała Oksana.
— Nie potłukłaś się? — zatroszczył się Jegorow.
Pokręciła głową przecząco. Jegorow rozglądał się wokoło. Ale prócz pogniecionych kwiatów na klombie nic specjalnego nie zobaczył.
Zapach z wolna rozwiewał się. Z początku ostry, ohydny aż do mdłości, stawał się coraz słabszy, coraz łagodniejszy. „Zmniejsza się nasilenie” — pomyślał Jegorow.
Wiedział przecież, że zapach nawet najpiękniejszych perfum, gdy jest zbyt silny, staje się przykry.
Wdychając delikatną, ledwie już teraz wyczuwalną woń, usiłował uświadomić sobie, co tak pachnie. I nagle zrozumiał: „Narcyzy!”
Spojrzał na balkon. Niejasne przypuszczenie przemknęło mu przez myśl. Spojrzał na Anhela i zobaczył, że on także patrzy na balkon, na niezwykłe zwierciadło. Jegorowa uderzył wyraz twarzy młodego uczonego: tak patrzy się na przedmiot długiego, starannie skrywanego pożądania.
— Więc pani nie ma już tego zwierciadła? — zapytał Oksanę wzburzony Tend.
— Zwierciadła? Jakiego zwierciadła? Ach, tego! Pożyczyłam je na dziś chłopcom — spokojnie odpowiedziała zdziwiona dziewczyna. Ona również zauważyła niepokój Tenda.
„Co to wszystko znaczy?” — pomyślał Jegorow. Ale uwagę jego odwrócił hałas, który rozległ się za bramą.
Na podwórko weszła Olga Pantelejewna z Pawiczem. Była w gumowych butach i skórzanej kurtce. Gniewnie mówiła do Pawicza.
— A ja ci powiadam, że on był pijany, rozumiesz, pijany!