— Ależ zrozumcie, przecież nic strasznego się nie stało! Autolot leciał nad polem na wysokości paru metrów. Potem coś nas stuknęło i straciliśmy przytomność. Ot i wszystko. I nie ma najmniejszego sensu aplikować mi teraz porcję łóżka według ostatnich przepisów kosmonautycznej profilaktyki!
— Powiedziałam, że po moim trupie — powtarzała Olga Pantelejewna, przytrzymując wyschniętą dłonią ramię syna.
Oksana i Jegorow popatrzyli na siebie i roześmieli się. Jegorow poszedł na górę, na balkon.
Czuł się potwornie zmęczony. Słońce już zaszło, ale niebo było jasne i płonące.
Wieś okrywały głębokie, wieczorne cienie.
Jegorow wyjął skrawek nieznanej materii, który zdjął był z autolotu. Był to teraz całkiem malusieńki kawalątek. Jegorow wyrównał go i spojrzał pod światło. Skrawek był z lekka przejrzysty.
— Skóra! Ludzka skóra! Skóra z palca Oksany! — powiedział półgłosem do siebie.
Wasyl już słodko drzemał na swych poduszkach, gdy ktoś pociągnął go za rękę. W srebrzystej poświacie księżyca zobaczył postać przyjaciela. Jegorow stał z palcem na ustach.
— Cśś… — powiedział. — Możesz chodzić?
— Mogę. A co się stało? — spytał zrywając się Wasyl. — Czy coś z Walą?
— Z Walą wszystko w porządku. Chodź ze mną.
Jegorow poszedł naprzód, stąpając ostrożnie. W domu panowała cisza. Szpara pod drzwiami pokoju Olgi Pantelejewny świeciła pomarańczową smugą światła.
Jegorow zaprowadził przyjaciela do jego gabinetu na drugim piętrze. W niezbyt jasnym świetle stojącej lampy siedział tam jakiś nieznajomy.
— Kapitan Samojlenko — przedstawił się, wstając.
Wasyl uścisnął wyciągniętą dłoń.
— Towarzysz kapitan przyjechał, by aresztować Tenda — powiedział Jegorow. — Anhelo zamordował braci Disney, przywłaszczył sobie ich materiały i zbiegł.
— Co? — Wasyl wyprostował się cały. — Czy ty rozumiesz, co mówisz?
— Rozumiem. Nie ma ani chwili do stracenia. Towarzysz kapitan miał szczęście, że przybywszy tutaj od razu natknął się na mnie. Tend to niebezpieczny przestępca.
— Amerykanie zwrócili się do nas z prośbą o zatrzymanie mordercy czterech znakomitych badaczy Marsa — powiedział Samojlenko.
— Ale dlaczego on to zrobił? — zawołał Wasyl.
— Władza nad ludźmi, złoto… a zresztą, diabli go wiedzą, po co — powiedział Jegorow.
— Muszę przeprowadzić rewizję. Czy chcecie być przy niej obecni?
Wasyl, wciąż jeszcze nie rozumiejąc, o co chodzi, skinął twierdząco głową. — A gdzie jest Tend?
— Poszedł z Oksaną do kina — powiedział Jegorow.
Wasyl w milczeniu spuścił głowę i zagryzł wargi. — Idźcie wy obaj. Ja tu zostanę — powiedział. W jakieś dziesięć minut później Jegorow i Samojlenko wtaszczyli do gabinetu dużą żółtą walizę.
— Tu są wszystkie notatki Caldera — powiedział Jegorow.
Twarz poczerwieniała mu z wysiłku.
— To wszystko trzeba będzie skonfiskować — poważnie powiedział Samojłenko.
Wyjął ze swej teczki arkusz papieru i ze skupionym wyrazem twarzy, zagryzając nieco usta, przystąpił do sporządzania protokołu. Potem wziął do ręki fotograficzny mikroaparat.
Na wszystko, co się działo, Wasyl patrzył jak we śnie. Zdawało się, ze znaczenie słów nie docierało do niego.
— Po co mu to było potrzebne? — szeptał. — Po co?
— Jak to, po co? — niecierpliwie powiedział Jegorow, podtykając przyjacielowi pod nos cały plik fotografii. — Oto są owe krzyżyki, dzięki którym Calder odczytał zapis ostatniego Marsjanina. Patrz, widzisz te niezliczone wzory? Właśnie według nich Calder ustalił, gdzie znajdują się ostatnie otwarte drzwi do Aiu. Rozumiesz?
— No dobrze, przypuśćmy, że takie drzwi rzeczywiście są na Marsie i działają — powiedział Wasyl, przyglądając się uważnie, jak Samojłenko wyjmuje i fotografuje ciężkie czerwone kryształy. Wasyl znał je doskonale: całymi tysiącami wyłuskiwali je ze sklepienia i ścian Czerwonej Kopuły.
— Nie! Wcale nie! — krzyknął Jegorow. — Przecież te drzwi mogą być granicą antyprzestrzeni. Mogą posiadać zupełnie niezwykłe właściwości…
— No, dobrze — przerwał mu Nieczyporenko — powiedzmy, że to jest właśnie tak.
Ale przecież Disney nie miał tych drzwi ze sobą, wiedział tylko o nich. Drzwi zostały na Marsie, trzeba je dopiero znaleźć. Po cóż więc Anhelo miałby zabijać…
— Cóż za głupiec ze mnie! — powiedział gwałtownie Jegorow. — Nie wiesz przecież najważniejszego.
Zerwał się z krzesła.
— Chodź, niech on sobie tu dalej fotografuje, ma jeszcze sporo roboty! — powiedział Jegorow, wskazując na Samojlenkę który fotografował wszystko, co znajdowało się w walizce.
Wasyl niechętnie wyszedł na balkon. Jegorow podprowadził go do tapczanu, nad którym wisiało zwierciadło z Marsa. Jego złocista ramka świeciła chłodnym, iskrzącym się blaskiem.
— Dotknij — szepnął Jegorow.
Wasyl dotknął oprawy i szybko cofnął rękę.
— A co, gorące? — zaśmiał się Jegorow. Wyglądał na bardzo zadowolonego ze wszystkiego, co się wydarzyło.
— Nie, nie gorące, tylko…
— Parzy? Tak, tak — Jegorow bardzo był przejęty.
Chciał jak najprędzej podzielić się posiadaną tajemnicą. — Ale to jeszcze nie wszystko — powiedział. — Popatrz w lustro, co tam widzisz?
— Cóż mam widzieć? Noc, sierp księżyca, chaty — niepewnie wyliczał Wasyl.
— Tak. A ot, tu? Takie ciemne, podłużne. Co to jest?
Nieczyporenko uważnie spojrzał w lustro.
— Sterta słomy.
— Sterta? Doskonale, znakomicie!
Jegorow wyszedł i po chwili wrócił, niosąc szklankę wody. Postawił ją na tapczanie i wyjął z kieszeni zapalniczkę. Trzask! — i kopcący języczek ognia słabo zaświecił w ciemnościach nocy.
Zapachniała benzyna. Jegorow przytknął płomyczek do zwierciadła w tym miejscu, gdzie ciemniała podobna do gąsienicy sterta słomy, po czym odjął zapalniczkę.
Wasyl krzyknął. Nie mógł oderwać oczu od zwierciadła. Odbicie sterty słomy paliło się.
Jegorow ujął Wasyla delikatnie za ramiona i obrócił twarzą ku wsi.
Na widnokręgu buchały w niebo płomienie. Jaskrawopomarańczowe języki ognia były widoczne wyraźnie nawet z tej odległości. Nad nimi, rozpływając się z wolna w mrokach nocy, unosiły się sine kłęby dymu. Czerwone pasma kładły się na ziemi.
— Coś ty narobił?!
— Spokojnie! — powiedział Jegorow. Nabrał w usta wody ze szklanki i cienką strużką prysnął na lustro.
Wasyl usłyszał daleki syk, płomienie na widnokręgu buchnęły raz, drugi i zgasły.
Oświecone księżycowym blaskiem kłęby pary uniosły się w górę.
— Wystarczy, bo można by spowodować powódź — dobrodusznie powiedział Jegorow.
— To ono? — cicho spytał Wasyl, wskazując na zwierciadło.
— Tak, bracie, to ono — skwapliwie potwierdził Jegorow. — Jedyne nie zamknięte jeszcze drzwi do Aiu. Na Marsie były nieczynne, a w Muzykowce, jak widzisz, zaczęły działać.
Znaleziony przez Rogożyna Marsjanin nie zdążył ich zatrzasnąć. I w ten sposób, przez pięć milionów lat pozostały na wpół uchylone. A może nie milionów? Anhelo postanowił wykorzystać je dla swych własnych ciemnych celów. Teraz rozumiesz, dlaczego po zabiciu braci Disney, zawitał do ciebie? Widziałeś ten pożar? A wiesz, że to palec Oksany z siłą tysięcy mechanicznych koni uderzył w twój autolot i strącił was na ziemię? Niechcący, oczywiście.