Zamglonymi oczami przyglądał się jej, jak pali, chodząc po pokoju i unikając jego wzroku. Dostrzegał zarys ud pod sukienką i zerwał ją w myśli, odsłaniając znajome ciało. Próbował sobie wyobrazić, jakim sposobem takie nieelastyczne, nieustępliwe ciało mogło wzbudzić pożądanie w człowieku o imieniu Arthur, jak potrafiło wyzwolić w nim szał namiętności. Ale widocznie potrafiło. Dziwy, naprawdę dziwy.
Oderwał się od baru i ruszył ku Barbarze. Prowadziła go wzrokiem.
– Steve – zaczęła – błagam cię po raz ostatni, nie sprzeciwiaj się. Daj mi po prostu rozwód i nie rób problemów. Przecież ty mnie nie chcesz. Nawet nie będziesz rozważał takiej opcji. Dlaczego nie miałbyś mi dać wolności bez tego całego zamieszania, tak jak to robią cywilizowani ludzie? Po co walczyć? Tobie nie chodzi tylko o Judy, prawda? Przecież będziesz mógł ją widywać, jeśli tylko znajdziesz na to czas. Zapiszemy to w ugodzie. Więc co cię tak gnębi? Chodzi o to, że to już koniec? Że nie potrafisz się przyznać przed sobą do porażki? Tak, Steve?
Chodzi o Judy, o nic więcej. Nie bądź śmieszna, Barbaro. Po prosta nie chcę, żeby inny mężczyzna, obcy człowiek, wychowywał moją córkę. Taka jest moja decyzja, przynajmniej do ukończenia przez Judy dwudziestu jeden lat. Nie dam ci teraz rozwodu i tyle. – Zawahał się. – Może moglibyśmy… ty i ja… wymyślić jakiś sensowny wspólny układ…
– Nie, Steve. Ja już ciebie nie chcę. Chcę rozwodu.
– Ale go nie dostaniesz.
Chciał się odwrócić, lecz złapała go za ramię i zmusiła, by na nią patrzył.
– Dobrze! – wykrzyknęła drżącym głosem. – W takim razie będę musiała zrobić to, czego chciałam uniknąć. Zmuszasz mnie, żebym złożyła pozew do sądu.
– Złóż, spotkamy się na sali sądowej – odparł. – Będę walczył, a mam cholernie dobre argumenty. To ty ode mnie odeszłaś. Nie panowałaś nad wychowaniem naszej córki. To przy tobie zaczęła brać narkotyki i wyrzucili ją ze szkoły. Puszczałaś się z innym mężczyzną na oczach piętnastoletniej dziewczynki. Może to raczej ja podam do sądu ciebie?
Oczekiwał wybuchu, lecz ku jego zdumieniu Barbara przyglądała mu się spokojnie, z pewną siebie miną, a w jej oczach dostrzegł coś przerażająco podobnego do politowania.
– Przegrasz, Steve – powiedziała. – Nie będę się nawet musiała wysilać, żeby cię obwiniać. Nie zrobiłabym tego. Ale mój adwokat prześwietli cię, publicznie, w sądzie. Sędzia na pewno dostrzeże prawdę… twoje wyczyny wobec mnie, wobec naszej córki, twoją rolę ani to ojca, ani to męża. Twoje zachowanie w przeszłości i teraz, twoje rozregulowane życie, pijaństwo, romanse. Tę dziewczynę, którą masz w Nowym Jorku. Przegrasz, Steve, i możesz nawet stracić możliwość widywania się z Judy. Mam nadzieję, że twój upór i gniew nie popchną cię do tego. Wszyscy byśmy się w tym ubabrali, łącznie z Judy, byłby to istny horror, a w końcu i tak byś ją stracił, niezależnie od wyroku sądu.
Nienawidził jej w tym momencie nawet nie za to, co mówiła, lecz za tę pewność w głosie, za tę stanowczość i może także za jej prawość i słuszność słów.
– Szantażujesz mnie – stwierdził. – Ale dowiodę sądowi, że ten twój kochaś, ten Arthur jakiś tam, wykorzystał swoją zawodową pozycję i relację z Judy, żeby podstępem wkraść się do twojego życia, zagarnąć ciebie i naszą córkę. Żaden sędzia nie przyzna ci opieki.
– Przekonamy się. – Barbara rozłożyła bezradnie ręce, jakby nie mogła mu już pomóc. – Przemyśl to, Steve, ale jak już całkiem wytrzeźwiejesz. I daj mi znać przed naszym wyjazdem. Jeśli nie zmienisz zdania, jeśli będziesz chciał walczyć, to zaraz po powrocie uruchamiam procedurę rozwodową i idziemy do sądu. Będę się modliła, żeby tak się nie stało. I będę się też dzisiaj modliła… – Umilkła nagle. – Wyśpij się, Steve. Jutro znów może cię czekać ciężki dzień.
Prześliznęła się obok niego, by otworzyć drzwi, lecz on nie ruszył się z miejsca.
– Zaczęłaś coś mówić – rzucił wojowniczo. – Za co jeszcze zamierzasz się modlić? No, powiedz.
Barbara otworzyła drzwi i czekała. Odstawił szklankę i podszedł bliżej.
– Powiedz – powtórzył.
– Będę się modliła… oczywiście za twojego ojca. I za Judy, jak zawsze to robię. Ale przede wszystkim, Steve, pomodlę się… za ciebie.
Nienawidził tej wyniosłej, świętoszkowatej suki.
– Zachowaj swoje modły dla siebie – powiedział drżącym głosem. – Przydadzą ci się w sądzie.
Nie patrząc na nią, wyszedł na korytarz.
Rano obudził się z kacem i natychmiast zrozumiał, że zaspał.
Mył się, wycierał i ubierał ze świadomością, że przyczyną kaca nie jest picie ubiegłego wieczoru. Zazwyczaj wypijał o wiele więcej i budził się z trzeźwym umysłem. Nie, to był kac, który miał swoje źródło w duszy, osad wstydu z powodu zachowania wobec Barbary.
Obiektywnie patrząc, musiał przyznać, że jej prośba o rozwód na zasadzie ugody była całkiem sensowna. Potrafił jednak wytłumaczyć także własny opór. Nie ulegało kwestii, że gdy jego żona powtórnie wyjdzie za mąż, Randall utraci swe jedyne dziecko. Byłaby to dla niego strata niepowetowana, szczególnie że miał tak niewiele związków emocjonalnych z innymi ludźmi. Nie przedstawił Barbarze alternatywy, dostrzegał jednak możliwość kompromisu. Nie musiała wychodzić za tego Arthura, lecz po prostu żyć z nim tak jak do tej pory. Dlaczego nie, w końcu był dwudziesty wiek, a Judy nie musiałaby mieć nowego ojca, byłby nim wyłącznie Randall.
Och tak, zamierzał walczyć z Barbarą w sądzie, nie było dwóch zdań.
A jednak wstydził się niedojrzałego, dziecinnego, małostkowego zachowania. Obserwator z zewnątrz z pewnością uznałby go za sukinsyna, co było irytujące, ponieważ uważał, że nie jest aż tak zły. Gdzieś głęboko w środku był dobry, lepszy niż odsłaniał się ludziom, lepszy niż podczas ostatniej wizyty u ojca, podczas ostatniej nocy spędzonej z żoną i lepszy niż ujrzy go wkrótce poczciwy Jim McLoughlin z Raker Institute. Z drugiej strony wyścig szczurów przypominał wyścigi konne – oceniany był efekt, a nie uczucia, on zaś faulował i potrącał każdego, kto stanął mu drodze, od startu do mety.
W zwyczajnych międzyludzkich sytuacjach też sienie spisywał. W pracy radził sobie świetnie. Natomiast poza pracą, w kontaktach z ludźmi, na których mu zależało, bywał nieodpowiedzialny. Obiecał córce – cóż może być ważniejszego? – że zjedzą razem śniadanie. Zapomniał jednak, że w recepcji kazał nie przełączać żadnych telefonów, z wyjątkiem doktora Oppenheimera. Budzika też nie nastawił, no i zaspał.
Przed zamówieniem śniadania zadzwonił do Barbary, w nadziei, że Judy jeszcze tam jest. Niestety nikt nie odebrał i Randall siedział teraz sam, zgnębiony, nad jajkami na bekonie i kawą. Po chwili spostrzegł, że wraz z poranną gazetą chłopiec hotelowy przyniósł mu jakieś wiadomości.
Pierwsza informowała go o telefonie od panny Darlene Nicholson z Nowego Jorku. Była też wiadomość od niej z poprzedniej nocy. Po rozmowie z Barbarą nie miał nastroju na telefonowanie, a teraz z kolei był zbyt znękany, żeby oddzwonić. Obiecał sobie, że skontaktuje się z Darlene później. Następną wiadomość zostawił wuj Herman. Przyjechał do hotelu, tak jak się umówili, żeby zabrać go do szpitala, ale w recepcji nie chcieli go połączyć z pokojem Randalla. Stało się to przed trzema godzinami. Niech to szlag. Pocieszające było tylko to, że nie dzwonił w nocy doktor Oppenheimer.