Idąc krok w krok z Edem i Tomem, wsłuchiwał się w ożywiony monolog Johnsona, który wspominał początki swej bliskiej zażyłości z wielebnym Nathanem Randallem, najlepsze chwile ich przyjaźni i wspólne sławetne wyprawy wędkarskie nad jeziora.
Ed rozprawiał właśnie o twórczym podejściu Nathana do czynienia dobra.
– Większość ludzi chce spełniać dobre uczynki, ale zazwyczaj grzęzną gdzieś po drodze – mówił. – Ale nie tata Steve'a, mowy nie ma. Nasz wspaniały pastor był zawsze pod tym względem wyjątkowy. Kiedy mu przyszedł do głowy pomysł na jakiś dobry czyn, choćby nie wiem jak dziwny lub niezwykły, to Bóg mi świadkiem, brał się do roboty i zawsze znalazł sposób, żeby doprowadzić sprawę do końca. Nathan należy do tych duchownych, którzy swoje nauki wprowadzają w czyn.
– O tak, to cały Nathan – przytaknął Carey.
– Pewnego razu na przykład postanowił konkurować ze mną na polu wydawniczym. Pamiętasz to, Steve? Ten jego tygodnik… jak on się, u diabła, nazywał… zaraz, zaraz…
– „Dobra Nowina na Ziemi" – podpowiedział Randall.
– Masz rację, synu, „Dobra Nowina na Ziemi", tak nazwał tę swoją gazetę, zgodnie z oryginalnym znaczeniem słowa gospel, które pochodzi od anglosaskiego godspel, czyli właśnie „dobra nowina". To było piękne, po prostu piękne. I wymagało odwagi, a tej Nathanowi nigdy nie brakowało. Pamiętasz tę gazetę ojca, Steve?
– Oczywiście.
Szli dalej w ciepłe popołudnie, a Ed Period Johnson zwrócił się teraz do Toma Careya.
– To prawdziwa historia, Tom. Steve może zaświadczyć. Więcej mówi o moim przyjacielu Nathanie niż jakakolwiek inna. To było ładne parę lat temu. Słuchaliśmy któregoś dnia radia, nadawali taki cykl o mało znanych duchownych, którzy dokonali niezwykłych rzeczy wśród świeckich. W tej akurat audycji mówili o życiu doktora Charlesa Monroego Sheldona z Centralnego Kościoła Kongregacjonalnego w Topece w stanie Kansas. Słyszałeś kiedyś o nim, Tom?
– Możliwe, nazwisko wydaje się znajome.
– Nie zdziwiłbym się, gdybyś nie słyszał – ciągnął Ed – bo Nathan i ja też słyszeliśmy wówczas o nim po raz pierwszy. Ale ten Sheldon istniał naprawdę, znajdziesz coś o nim w bibliotece, jeśli mi nie wierzysz. Przyjechał do Kansas z Nowego Jorku, żeby założyć kościół w Topece. Około roku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego, miał wtedy może trzydzieści trzy lata. Zaczął się niepokoić niską frekwencją na niedzielnych wieczornych nabożeństwach. I wpadł na pewien pomysł. Zamiast wygłaszać kazania, napisał opowieść w dwunastu rozdziałach, z których każdy kończył się w najciekawszym momencie, i co tydzień odczytywał wiernym jeden odcinek podczas mszy. Pomysł wypalił nadspodziewanie dobrze.
– Bardzo zmyślne – rzekł Carey. – O czym mówiła ta opowieść?
– O młodym księdzu, przejętym stanem świata i ludzkim postępowaniem. Ksiądz prosi swoich wiernych o przyrzeczenie, że przez rok będą się zachowywać w stosunkach z innymi tak, jak zachowywałby się Jezus. Cykl okazał się sukcesem i doktor Sheldon opublikował go w roku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym szóstym w formie książkowej. Zatytułował tę książkę In His Steps, Jego śladem. Według niektórych szacunków sprzedano trzydzieści milionów egzemplarzy, wliczając w to przekłady na czterdzieści piąć języków. Największy bestseller w historii poza Biblią i dziełami Szekspira.
– Fantastyczne – powiedział Carey.
– Pewnie, że tak. Ale jeszcze bardziej fantastyczne jest to, że trzy lata po ukazaniu się książki przyszedł do Sheldona wydawca „Topeka Capital", dziennika o piętnastotysięcznym nakładzie, i zadał mu pytanie: „Czy chciałby ksiądz przez tydzień redagować moją gazetę w taki sposób, jak robiłby to Jezus?". Sheldon przyjął wyzwanie. Chciał udowodnić, że gazeta może być rzetelna i uczciwa, przekazywać dobre wiadomości zamiast tanich sensacji i mimo to przynosić dochód. Zajął więc na tydzień miejsce sekretarza redakcji, jako przedstawiciel Jezusa Chrystusa.
Randall pokręcił głową.
– Zawsze uważałem, że to samo w sobie było sensacją,
– Nie do końca – odparł Johnson. – Pomysł karkołomny, ale w imię wyższego dobra.
– I co się wydarzyło? – spytał Carey.
– No, oczywiście Sheldon zdawał sobie sprawę z trudności obiektywnych. W czasach Jezusa nie było samochodów, pociągów, telefonów, prasy mechanicznej, elektryczności, gazet ani drukowanych książek. Jezusowi nie był znany chrześcijański kościół ani szkółka niedzielna, pokój społeczny ani demokracja. Sheldon wiedział jednak, że było coś, co nie zmieniło się nigdy. Zdał sobie sprawę, jak to wyłożył, że świat, jaki znał i rozumiał Chrystus, był dokładnie taki sam w swej małości i nikczemnym lekceważeniu dobra jak świat dzisiejszy. Jako redaktor i reprezentant Jezusa Chrystusa Sheldon ustanowił więc nowe zasady. Skandale, występki i przestępstwa zostaną wyeliminowane. Komentarze i informacje będą podpisywane. I po raz pierwszy artykuły na temat dobra i prawości trafią na pierwszą stronę. To tylko na początek. Doktor Sheldon obwieścił również, że gazeta nie będzie zamieszczała reklam papierosów, alkoholu i niemoralnych rozrywek. Co więcej, dziennikarzom nie wolno było palić, pić alkoholu i przeklinać w redakcji. Pytałeś, co się wydarzyło, Tom? Otóż pod koniec tego tygodniowego eksperymentu Sheldona nakład „Topeka Capital" skoczył z piętnastu do trzystu sześćdziesięciu siedmiu tysięcy egzemplarzy dziennie. Sheldon udowodnił, że na dobrych wiadomościach można zarabiać nawet więcej niż na złych.
Randall położył dłoń na ramieniu Johnsona i zwrócił się do Toma Careya.
– To nie jest cała prawda, Tom. W świecie prasowym eksperyment został uznany za fiasko. Wydawcy stwierdzili, że gazeta stała się wodnista, nudna i nazbyt kaznodziejska, a skok nakładu był chwilowy, spowodowany posmakiem nowości i reklamą. Poza tym dla zwiększenia sprzedaży wypuszczono także równoległe wydania w Chicago i Nowym Jorku. Gdyby Sheldon działał w ten sposób jeszcze przez kilka tygodni, położyłby gazetę.
– To czysta spekulacja – rzekł dobrodusznie Johnson. – Faktem jest, że to się udało, nieważne z jakich powodów. Czytelnicy nie sprzeciwili się przesunięciu akcentów z niemoralności na moralność. I tu wracamy do sedna historii, czyli do Nathana Randalla. Kiedy nasz pastor usłyszał o eksperymencie Sheldona, postanowił przeprowadzić podobny.
– Naprawdę? – zdziwił się Carey. – Pierwszy raz o tym słyszę.
– Ty byłeś jeszcze wtedy w Kalifornii czy gdzieś tam – odparł Johnson. – Nathan nosił się z tym pomysłem przez długi czas i w końcu, choć nie narzekał na brak zajęć, zaczął wydawać tygodnik pod tytułem „Dobra Nowina na Ziemi". Ogłosił, że będzie redagował gazetę tak, jak robiłby to Jezus Chrystus. Nathan wystartował… używając mojej drukarni i przy pomocy moich pracowników. Adresował gazetę najpierw do rodziców dzieci uczęszczających do szkółki niedzielnej, a potem do szerszej publiczności. I doszedł do nakładu, niech sobie przypomnę, chyba czterdziestu tysięcy egzemplarzy tygodniowo. Dostawał listy od czytelników z innych stanów, z Kalifornii, Vermontu, a nawet kilka z Włoch i Japonii. Była to wielka sprawa i stałaby się jeszcze większa, tylko że Nathanowi po prostu zabrakło czasu i sił na odgrywanie Jezusa redaktora i wypełnianie jednocześnie obowiązków duszpasterskich.