Przystanęli na rogu ulicy.
– Tutaj was opuszczę – oznajmił Ed Period Johnson. – W każdym razie, Steve – zwrócił się do Randalla – kiedy myślę o sprawach, którym twój ojciec poświęcał się przez całe życie, zawsze przypominam sobie o „Dobrej Nowinie na Ziemi" i jej wielkim sukcesie. Nathan mógłby odnosić sukcesy w każdej dziedzinie, a dziś najlepszą wiadomością na świecie jest ta, że zostanie z nami jeszcze przez długi czas, Bogu dzięki, a my, wszyscy mieszkańcy Oak City, tylko na tym skorzystamy. – Johnson uścisnął dłoń Randalla. – To wspaniale, że znów jesteś w domu, Steve. Do zobaczenia wieczorem w szpitalu… i z tobą też, Tom.
Johnson ruszył zamaszystym krokiem, kierując się w boczną ulicę, przy której stał czerwony, ceglany budynek redakcji. Randall i Carey poszli w milczeniu dalej, w stronę centrum miasta i hotelu Oak Ritz. Po chwili Tom przemówił.
– Wspaniała ta historia Eda o twoim ojcu, prawda Steve?
– Kompletny pic na wodę – odrzekł Randall bez cienia zgryźliwości.
– Jak to? – Carey był zdezorientowany. – Chcesz powiedzieć, że Johnson zmyślił to wszystko? Tę „Dobrą Nowinę na Ziemi" i całą resztę?
– Nie, nie zmyślił tego – odpowiedział cierpliwie Randall. – Ojciec faktycznie wydawał tę cholerną gazetę. Ale nazywanie tego przedsięwzięcia wielkim sukcesem to duby smalone, jak to mawiają w Oak City. To prawda, że nakład doszedł do czterdziestu tysięcy, tylko trzeba dodać, że ojciec rozdawał swoją gazetę za darmo. Nie sądzę, żeby zebrała się choć setka ludzi, którzy kupili ten śmieszny tygodnik za pieniądze. I nikt nie zamieszczał w nim reklam. Było kilku chętnych, ale ojciec odprawił ich z kwitkiem, bo Chrystus jego zdaniem nie przyjąłby takich ogłoszeń. Nikt nie chciał czytać wyłącznie dobrych wiadomości ani wtedy, ani dzisiaj, ponieważ prawdziwy świat nie jest taki. Gazeta ojca pełna była opisów ludzi, którzy kochają bliźnich, łożą na cele dobroczynne, a ich modlitwy zostają wysłuchane. Ciężkostrawna mdła papka. Diabła tam, nawet sam Chrystus w Galilei nie redagowałby gazety w taki sposób. Żaden z jego uczniów czy ewangelistów również. Przecież ci żydowscy i chrześcijańscy autorzy pisali o cudzołożnicach, przemocy w świątyniach, biczowaniu i ukrzyżowaniu, o życiu, a nie tylko o jego dobrych stronach. „Dobra Nowina na Ziemi" okazała się kiepską nowinką i padła po pięciu czy sześciu wydaniach. Nie dlatego, że ojciec był taki zapracowany, jak to idealizuje Ed, lecz dlatego, że prowadziła rodzinę do ruiny. Ojciec przepuścił na to przedsięwzięcie wszystkie domowe oszczędności.
Carey zrobił zmartwioną minę.
– Czy te pieniądze… Czy to były jego własne pieniądze? – zapytał.
– Nie – odparł Randall. – Moje.
– Rozumiem.
Radali zerknął na przyjaciela spod oka.
– Nie zrozum mnie źle, Tom, ja nie mam mu za złe samego pomysłu. Po prostu znalazłem się w takim momencie mojego życia, że mam już dość produkowania bajeczek i przedstawiania ich jako prawdy. Mam dość kłamstw, półprawd i wyolbrzymiania. Zajmowałem się tym zawodowo przez połowę życia. A teraz, zupełnie jak nawrócony alfons, który stał się purytaninem, coraz bardziej cenię sobie wierność faktom, skrajną prawdomówność. Oszustwa i oszuści napawają mnie obrzydzeniem. Żeby się na tym poznać, trzeba mieć doświadczenie, a ja je mam, bo zajmowałem się tym przez lata. Teraz próbuję zrzucić skórę oszusta.
– Czy ty czasami nie jesteś zbyt surowy dla siebie, Steve?
– Nie. I dla ojca też nie. Szanuję tatę, naprawdę go szanuję. Nie ma w nim choćby krztyny zła. Jest najprzyzwoitszym z ludzi, kimś, kim ja nie potrafiłem się stać. Ale jednocześnie jest najbardziej niepraktyczną i nieżyciową istotą, jaką znam. Przebywa stale w owym szczególnym stanie zwanym euforią, odpowiadając jedynie przed jakimś wielkim… wybacz mi, Tom… wielkim worem magmy gdzieś wysoko w niebie, a zaniedbując wiele ze swych zobowiązań wobec istot ziemskich.
– Wybaczam ci – rzekł z uśmiechem Carey – ale…
– Zaczekaj. Nie opowiadaj mi, że wielebny Nathan Randall zdobył coś, czego my nie mamy… że posiadł tajemnicę szczęścia i spokoju ducha, a cała reszta ludzi wciąż tkwi w pożałowania godnej mizerii. Oczywiście w pewnym sensie to prawda. Ojciec był zawsze zadowolony z życia, a na przykład jego syn nie. Ale dlaczego tak się dzieje? Dlatego że tata ma swoją wiarę, niekwestionowane zaufanie i wiarę… w co…? w niewidocznego Boskiego Autora Dobrej Nowiny, Przebaczenia i Szczęśliwych Zakończeń? Ja nie potrafię grać w tę samooszukańczą grę. Mnie, mówiąc metaforycznie, w bardzo młodym wieku chwycił za kołnierz Henry Louis Mencken, ten prześmiewca szydzący z wszelkich mitów. I zaszczepił mi swoją skróconą wersję dekalogu. „Wierzę, że lepiej jest mówić prawdę, niż kłamać. Wierzę, że lepiej jest być wolnym niż niewolnikiem. I wierzę, że lepiej jest wiedzieć, niż być ignorantem". Od tamtej pory wierzyłem tylko w to, co sam zobaczyłem, albo w to, czego istnienie potrafili udowodnić inni. To moje kredo i powiem ci, że jest ono beznadziejne. Ale w tej chwili nie potrafię zmienić mojej postawy. Zakleszczyłem się w niej. I powiem ci coś jeszcze, Tom… wcale się z tym nie kryję… zazdroszczę mojemu ojcu. Ślepa wiara to o wiele lepsze rozwiązanie.
Spojrzał na Careya, chcąc sprawdzić jego reakcję, pastor jednak wpatrywał się przed siebie, marszcząc w zamyśleniu brwi. Maszerowali dalej.
Randall był ciekaw niewypowiedzianych myśli przyjaciela. Chociaż przez wiele lat po studiach kroczyli odmiennymi ścieżkami i niewiele mieli ze sobą wspólnego, nigdy nie utracił swej sympatii dla Careya. W szkole średniej byli w jednej drużynie i przez pewien czas dzielili pokój w akademiku na Uniwersytecie Wisconsin. Potem Randall przeniósł się do Nowego Jorku, a Tom Carey poczuł powołanie i wstąpił do Seminarium Teologicznego Fullera w Kalifornii. Po trzech latach uzyskał tytuł bakałarza teologii. Później kształcił się w dalszym ciągu, ożenił się z pewną miłą brunetką z Oak City, z którą Randall bawił się na balu maturalnym, i w końcu został pastorem w małym kościółku w południowym Illinois.
Ponieważ Carey często odwiedzał w Oak City swą owdowiałą matkę i innych krewnych, utrzymywał bliskie więzi z rodziną Randallów, a szczególnie z Nathanem, którego uwielbiał. Pastor Randall odwzajemniał to uczucie. Przed trzema laty, w odpowiedzi na rosnące wymagania rozwijającej się parafii starszego z pastorów, któremu z wiekiem ubywało energii, wielebny Randall wezwał do siebie młodego Careya i zaproponował mu stanowisko asystenta w swoim kościele, z pensją wyższą niż otrzymywał w Illinois. Tom miał przejąć część rutynowych obowiązków starszego kolegi, a także rozwinąć na szerszą skalę działalność społeczną parafii. Poza tym pastor Randall obiecał pastorowi Careyowi, że zostanie jego następcą.
Carey natychmiast przystał na tę propozycję i wrócił do rodzinnego miasteczka wraz z żoną i szóstką dzieci. Teraz miał zastąpić wielebnego Randalla na jego stanowisku. Wydawał się niemal zbyt młody na duszpasterza i szefa parafii. Szczupły, ale dobrze zbudowany, z krótko ściętymi włosami, perkatym nosem i jasną karnacją wyglądał jak chodząca reklama amerykańskiego skautingu. Był stateczny, prostolinijny, poważny, oczytany, inteligentny i uważny w kontaktach z ludźmi. Nie głosił kazań z Panem Bogiem za pazuchą, co najwyżej z wielebnym Randallem za pazuchą, ale nie z Bogiem. Nie znosił grożenia ogniem piekielnym i wolał raczej czegoś nie dopowiedzieć niż przesadzić.