Urzędnik mówił coś do niego.
– Signóre, ponieważ tylko pan zgłosił się do identyfikacji, ma pan również prawo dysponować ciałem. – Spojrzał na niego z nadzieją. – Jeśli pan sobie zażyczy.
– Co to właściwie oznacza?
– Po identyfikacji musimy dokonać pochówku. Jeżeli pan się tym nie zajmie, nieboszczyk trafi na Campo Comune…
– A, tak, słyszałem o tym.
– Jeśli pan zażąda wydania ciała, możemy wezwać prywatny zakład pogrzebowy, który załatwi wszystkie sprawy związane z pochówkiem, a zwłoki spoczną na cmentarzu katolickim Cimiterio Verano, pogrzeb będzie z księdzem. Postawią też nagrobek. Jeżeli zdecyduje się pan zapłacić…
Randall nie wahał się ani chwili. Lebrun zasłużył na jakiś rewanż za swą chęć współpracy. Poza tym należał mu się zwykły ludzki szacunek.
– Pokryję wszystkie koszty pogrzebu – oświadczył. – Pochowajcie go jak należy. Tylko jedno zastrzeżenie – uśmiechnął się na wspomnienie zawziętego starca – żadnego księdza, żadnych modlitw, i to nie może być cmentarz katolicki. Mój przyjaciel był… agnostykiem.
Wrócili do pokoju z marmurowym kontuarem.
– Rozumiem – rzekł Włoch. – Zrobimy, j ak pan sobie życzy, pochowamy go na Cimiterio Acatólico. Spoczywa tam w pokoju wielu niewierzących, to jak najbardziej właściwe. Czy zechce pan teraz zapłacić?
Randall zapłacił, podpisał odpowiednie dokumenty i chciał już odejść, zadowolony, że ma to z głowy.
– Signóre! Jeszcze chwileczkę – zatrzymał go urzędnik. Randall zawrócił. Tamten położył na marmurowym kontuarze plastikowy worek.
– Ponieważ panu wydaliśmy ciało – powiedział – ma pan także prawo do własności zmarłego. – Rozwiązał worek i wysypał z niego rzeczy Lebruna. – To wszystko, co miał przy sobie, kiedy go tutaj przewieziono – dodał. – Może pan wziąć cokolwiek na pamiątkę.
Na drugim końcu pokoju zadzwonił telefon. Urzędnik przeprosił i poszedł odebrać.
Randall zaczął w milczeniu przeglądać marny dobytek Lebruna. Brał do ręki każdą rzecz i odkładał ją na bok. Rozbity zegarek, ze wskazówkami zatrzymanymi na dwunastej dwadzieścia trzy. Na wpół wypalona paczka gauloise'ów. Zapałki. Kilka monet. Wreszcie brązowy tani portfel z imitacji skóry. Zaczął go opróżniać.
Dowód osobisty.
Cztery banknoty tysiąclirowe.
Złożona kartka.
Różowy bilet kolejowy.
Randall rozłożył kartkę i ujrzał rysunek ryby przebitej włócznią. Był podobny do rysunku Montiego, ale wyraźnie naszkicowany inną ręką, pewnie samego Lebruna. W prawym dolnym rogu widniały wypisane piórem słowa: Cancello C, Decumanus Maximus, Porta Marina. 600 mtrs. Catacomba.
Obejrzał teraz bilet kolejowy. Podzielony był na trzy części. Na górnej wydrukowano: ROMA SAN PAOLO/OSTIA ANTICA. Na dolnej: OSTIA ANTICA/ROMA SAN PAOLO.
Randall poczuł pulsowanie w skroniach. W tym momencie wrócił urzędnik.
– Bardzo przepraszam – rzekł. – Czy znalazł pan coś dla siebie?
Randall pokazał mu różowy kartonik.
– To bilet na pociąg, prawda? – zapytał.
– Tak, zgadza się. – Mężczyzna zmrużył oczy. – Na wczoraj, powrotny do Ostii, gdzie mamy słynne plaże i wiele starożytnych ruin. Jest niewykorzystany, bo części na jazdę „tam" i „z powrotem" nie zostały oddarte.
Randall usiłował w chaosie swych myśli zrekonstruować wydarzenia z niedzieli. Robert Lebrun musiał przyjść na dworzec San Paolo i kupić bilet. Pewnie miał jeszcze czas do odjazdu i wyszedł na plac, może posiedzieć na słońcu. Potem, gdy wracał na peron, zginął pod kołami samochodu i niewykorzystany bilet został w portfelu.
Wybierał się do Ostii, tam gdzie profesor Monti dokonał wielkiego odkrycia. Zapewne chciał wydobyć ukryty gdzieś dowód, że znalezisko było jedną wielką mistyfikacją.
Randall schował bilet do kieszeni i przyjrzał się ponownie kartce z rysunkiem ryby i ręczną notatką w rogu.
– Co to jest Porta Marina? – zapytał urzędnika.
– Porta Marina? To także Ostia. Łaźnie Porta Marina, na samym końcu ruin, bardzo starożytne, musi pan to koniecznie obejrzeć.
Oczywiście, że obejrzę, postanowił w duchu Randall. Schował kartkę do kieszeni.
– Resztę rzeczy może pan wziąć – powiedział urzędnikowi.
– Dziękuję panu. I wyrazy współczucia z powodu śmierci przyjaciela.
Tak, tak, wyrazy współczucia, pomyślał, opuszczając kostnicę. Ale także wyrazy wdzięczności za ten maleńki spadek i odrobinę nadziei.
Wychodząc w ciepłą rzymską noc, Randall wiedział, że musi kontynuować podróż, którą rozpoczął Robert Lebrun. Nazajutrz kupi kolejny różowy bilet i tym razem zostanie on wykorzystany. Odwiedzi Ostię i wróci do Rzymu.
A co będzie potem? Okaże się jutro.
Wczoraj sze jutro z irytuj ącą powolnością zmieniło się w dzisiaj.
Rozklekotany podmiejski pociąg toczył się w kierunku na wpół zasypanego, antycznego portu, w którym pod szpadlem profesora Montiego narodziło się Drugie Zmartwychwstanie i w którym dzięki świadectwu Roberta Lebruna to samo Drugie Zmartwychwstanie mogło zakończyć swój żywot.
Poprzedniego wieczoru Randall odszukał w okolicy Via Veneto dwa antykwariaty z działem książek angielskich. W jednym udało mu się kupić używany egzemplarz Guida Calzy, który kierował wczesnymi badaniami ruin w Ostii na początku dwudziestego stulecia. W drugim natrafił na książkę Russella Meiggsa, który opisał szczegółowo historię rozkwitu i upadku starożytnego miasta.
Do tego nabył mapę turystyczną z planami miasta w czasach starożytnych i obecnie oraz przewodnik po ruinach odkopanych w ciągu ostatnich stu lat. Przewodnik nie wspominał oczywiście, ze zrozumiałych względów, o odkryciu profesora Montiego.
Randall ślęczał nad tymi materiałami do późna w nocy, studiując je tak pilnie, jakby przygotowywał się do ważnego egzaminu. Widoki i historię Ostii wrył sobie w pamięć. Szczególnie uważnie zapoznał się z planem rzymskiej willi z pierwszego wieku, takiej jaką odkopał Monti. Typowy dom miał westybul, atrium, czyli otwarty dziedziniec, tablinum, czyli bibliotekę, triculinium, czyli jadalnię, sypialnie, oecus, główny salon, oraz kuchnię, kwatery dla służby, latryny, a czasem nawet, a jakże! – katakumby.
Porta Marina. 600 mtrs. Catacomba – napisał na kartce Robert Lebrun. Randall wiedział już teraz, że w niektórych rzymskich willach, jeśli właścicielem była osoba nawrócona potajemnie na chrześcijaństwo, znajdowała się prywatna, podziemna komora grobowa.
Na koniec przejrzał jeszcze notatki, swoje własne i Angeli, na temat wykopalisk profesora Montiego sprzed sześciu lat. Starał się także odtworzyć w pamięci wszystko, co opowiedział mu o tej sprawie Lebrun. W końcu, czując piasek pod powiekami i zamęt w głowie, położył się spać.
Rankiem, zaopatrzony tylko w mapę i kartkę z rysunkiem ryby oraz tajemniczą notatką, pojechał taksówką na dworzec Porta San Paolo, gdzie wsiadł do pociągu do Ostii.
Pociąg był w drodze już od siedemnastu minut. Od celu podróży dzieliło Randalla zaledwie osiem.
Taka podróż normalnie byłaby dla niego nie do zniesienia. Pasażerowie siedzieli na twardych drewnianych ławkach, ani czystych, ani brudnych, lecz po prostu starych. W wagonie panował tłok i zaduch, jechali nim w większości kiepsko ubrani, prości ludzie, wracający do swoich wiosek z wielkiego miasta. Wokół rozlegał się gwar pogaduszek, sporów i złorzeczeń – tak w każdym razie odbierało to jego ucho. Siedzący obok niego ociekali potem, a przez brudne szyby piekło niemiłosiernie słońce.
Krajobraz za oknem był nieciekawy – podmiejskie zabudowania, wiszące na małych balkonikach pranie, gdzieniegdzie osiedla podobnych do siebie bungalowów. Pociąg zatrzymywał się z szarpnięciem na małych zaniedbanych stacyjkach – Maglina, Tor di Valle, Vitinia.