Teraz ruszali ze stacji Acilia. Pejzaż stawał się przyjemniejszy. Pojawiły się gaje oliwne, łąki, biegnące ku Tybrowi akwedukty, a równolegle do torów biegła nowoczesna autostrada, pewnie Via Ostiensis, domyślił się Randall.
Tą samą trasą prowadziła niegdyś droga z Rzymu do portu, spichlerza stolicy. Miasto, zbudowane za Juliusza Cezara, a potem cesarza Augusta, unowocześniane przez kolejnych władców, Klaudiusza i Nerona, było także fortecą broniącą wybrzeża przed najeźdźcami.
Randall nie zwracał jednak zbytniej uwagi na krajobraz ani warunki jazdy. Myślał wyłącznie o tym, co go czeka, czy prowadzony notatką starego fałszerza zdoła dotrzeć do dowodów oszustwa. Liczył na to, że Lebrun ukrył je gdzieś w okolicy miejsca, w którym podłożył kiedyś podrobione rękopisy, odnalezione później przez Montiego.
Wiedział, że wybiera się na szukanie igły w stogu siana. A jednak była to dla niego obecnie najważniejsza sprawa – jedynie w ten sposób może sprawdzić, czy przesłanie zawarte w tekstach Jakuba i Petroniusza jest w istocie Słowem… czy też kłamstwem.
Pociąg wyraźnie zwolnił, za oknem mignęła tablica z napisem OSTIA ANTICA i po chwili stanął. Randall spojrzał na zegarek: dwadzieścia sześć minut od wyjazdu z Rzymu.
Po wyjściu na peron skierował się wraz z tłumem pasażerów do podziemnego przejścia, gdzie przez moment rozkoszował się chłodem betonowych ścian, a potem przez budynek stacyjny wyszedł na palący skwar ulicy przed dworcem.
Rozejrzał się i spotkało go przyjemne zaskoczenie. Wrażenie było takie, jakby się znalazł w wiejskiej arkadii. Rosły tu palmy i figowce, a dalej dojrzał schodki prowadzące na most. Pasażerowie rozeszli się każdy w swoją stronę i Randall został sam w tym cichym i spokojnym otoczeniu.
A jednak nie całkiem sam, gdyż po chwili podszedł do niego taksówkarz, mężczyzna o komicznym wyglądzie, w szerokoskrzydłym kapeluszu gondoliera, szkarłatnej szarfie na szyi i obszernych spodniach.
– Buongiorno – powiedział, uchylając z szacunkiem kapelusza. – Jestem Lupo Farinacci. Każdy w Ostia mnie znają. Mam taksówka. Fiat. Chce pan taksówka?
– Raczej nie – odparł Randall. – Obejrzę tylko wykopaliska.
– Ach, scavi, scavi, wykopaliska, si. To blisko na nogach. Nad autostradą most i potem żelazna brama.
– Dziękuję.
– Nie zostawać długo. Za gorąco. Może później jazda dla ochłody, do Lido di Ostia, plaża dla Rzymu? Lupo zawiezie taksówka.
– Chyba nie będę miał czasu.
– Może zobaczymy. Jak potrzebować taksówka, Lupo w restauracji Do Przystani Eneasza albo przy straganie z owocami. Pan zobaczy.
– Dzięki, Lupo. Znajdę cię, jakby co.
Już schodząc z mostu w pobliżu sosnowego zagajnika, Randall czuł, że koszula lepi mu się do pleców od potu. Z mapą w ręce rozpoznał piętnastowieczny zamek Giuliano della Rovere, późniejszego papieża Juliusza II, a dalej zauważył nietypową wiejską restaurację o dziwnej nazwie Allo Sbarco di Enea, Do Przystani Eneasza, gdzie goście siedzieli na zewnątrz pod baldachimem z winorośli. Główne wejście do ruin, opisane na mapie jako Cancello A, Porta Romana, musiało być niedaleko.
Po kilku minutach dotarł istotnie do żelaznej bramy z napisem na żółtej tablicy: SCAVI DI OSTIA ANTICA.
Gdy wszedł za bramę, wszystko zmieniło się znowu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Znalazł się w parku. Przepiękne pinie wydzielały ożywczą, cierpką woń. Od strony morza nadleciał powiew wiatru, wzmagając nastrój wyczekiwania.
Na lewo spostrzegł niewielki pawilon, a w środku starszą, pulchną kobietę, która pomachała doń bloczkiem biletów.
– Bisogno comprare un biglietto per entrare! Musi pan kupić bilet wstępu! – zawołała.
Kupując bilet, zauważył następną żółtą tablicę z włoskim napisem. Spojrzał pytająco na bileterkę.
– Nie wolno wchodzić do wykopalisk-wyjaśniła. – Oglądać tylko ruiny, wykopaliska nie wolno. I uważać na nierówną ziemię, bo wykręcić nogi.
– Będę uważał – przyrzekł jej.
Z pomocą mapy znalazł Decumanus Maximus, główną ulicę, która biegła przez wszystkie odkopane obiekty w Ostii. Znaleźć ulicę było łatwo, natomiast trudniej iść, była bowiem wybrukowana od starożytności gładkimi, obłymi kamieniami. Randall ślizgał się i potykał, aż w końcu zszedł na trawiaste pobocze, by kontynuować swój marsz przez szczątki rzymskiego miasta.
Mijał, jak go informowała mapa, ruiny spichlerza z drugiego stulecia. Kolumny teatru, działającego w roku trzydziestym naszej ery. Pozostałości świątyni Gildii. Forum z Łaźniami. Zmęczyło go ciągłe zaglądanie do mapy, wolał po prostu podziwiać widoki. W odkrytych warstwach wykopalisk ukazywały się poprzewracane, bogato rzeźbione marmurowe wazy, fragmenty mieszkań z malowidłami na ścianach, wyschnięte fontanny, resztki okazałych łuków i w końcu wielki głaz z inskrypcją Decumanus Maximus.
Przemierzył już dwie trzecie ruin. Wokół nie było widać żywej duszy i zaczął czuć się zagubiony. Ruszył jednak dalej i po pięciu minutach marszu dotarł do końca wyboistej drogi. Przed sobą miał kamienne ruiny Porta Marina. Po prawej, za odkopanymi domami z czasów Hadriana, rozciągały się pagórkowate łąki z pożółkłą od słońca trawą.
Zasłaniając dłonią oczy, dojrzał pomiędzy ruinami Porta Marina i łąką stragan z owocami i sokami. Po chwili dostrzegł coś jeszcze. Zbliżała się ku niemu postać, rosnąca z każdą chwilą i machająca doń ręką.
Biegacz okazał się chudym chłopakiem, może trzynastoletnim, z szopą czarnych włosów i ciemnymi oczami jak spodki, bez koszuli, sama skóra i kości. Ubrany był tylko w szorty i stare tenisówki.
– Buongiorno! – zawołał, stając przed Randallem z rękami na biodrach i łapiąc oddech. – Lei a inglese, vero? Pan jest Anglikiem, tak?
– Amerykaninem – odrzekł Randall.
– Ja mówię po angielsku – oznajmił chłopiec. – Nauczyłem się w szkole i od turystów. Przedstawię się. Mam na imię Sebastiano.
– No, to witaj, Sebastiano.
– Chce pan przewodnika? Jestem dobrym przewodnikiem. Pomagam Amerykanom. Pokażę wszystkie miejsca w Ostii. Tysiąc lirów za godzinę. Chce pan obejrzeć ruiny?
– Już oglądałem główne budowle – odparł Randall. – Teraz chętnie bym zobaczył coś innego. Wiem, że przed sześciu laty prowadzono tu niedaleko wykopaliska, na prywatnym terenie. Jeżeli…
– Scavi Augusta Montiego? – przerwał mu chłopak.
– Wiesz o tym? – zdumiał się Randall. – Przecież to jest tajemnica.
– Tak, tak, wielka tajemnica-odparł Sebastiano. – Postawili tam znak, że wstęp wzbroniony, bo są doły w ziemi. Nikogo nie wpuszczają. Władze to nadzorują, bo to zabytek. Aleja mieszkam niedaleko i bawimy się z kolegami wszędzie, gdzie chcemy. Znam wszystkie miejsca. Zaprowadzić pana? Za tysiąc lirów?
– Zaprowadź. Chodzi mi o miejsce oddalone sześćset metrów od Porta Marina.
– To łatwe, będę liczył krokami – powiedział chłopiec. – Pan jest archeologiem?
– Geologiem. Chcę obejrzeć… glebę.
– No to idziemy. Będę liczył w głowie. To jest przed bagnami i wydmami. Wiem gdzie, dojdziemy.
I doszli po dziesięciu minutach. Znaleźli się przy wejściu do głębokiego wykopu, głównego korytarza, który rozgałęział się na wiele odnóg i dołów, w większości zakrytych ułożonymi na ciężkich belkach deskami.
– Widzi pan? – Sebastiano wskazał tablicę z wyblakłym od słońca napisem. – Tutaj pisze: Wykopaliska Augusta Montiego. Niebezpieczeństwo. Wstęp wzbroniony. Tak jak mówiłem – uśmiechnął się szeroko.