Выбрать главу

Niestety nie zmieniało to faktu, że po godzinie rycia Randall nie znalazł niczego poza odłamkami skały. Najbardziej zniechęcająca w tym wszystkim była myśl, że tak naprawdę nie wiedział dokładnie, czego szuka. Próbował przypomnieć sobie, co mówił o dowodach swego fałszerstwa Lebrun podczas ich spotkania w hotelu Excelsior.

Po pierwsze, fragment papirusu, który pasuje do naddarcia w arkuszu numer trzy. Jest na nim brakujący tekst, imiona braci Jakuba i Jezusa, które wyrecytował panu Monti. Ten skrawek ma nieregularny kształt, mniej więcej sześć i pół na dziewięć centymetrów i pasuje dokładnie do dziury w tak zwanym oryginale…

Na moim skrawku, na tekście, jest narysowana niewidocznym atramentem połówka ryby przebitej włócznią. Druga połowa jest na pańskim papirusie numer trzy. Na wyrwanym fragmencie znajduje się także mój podpis i napisane moją ręką zdanie potwierdzające fałszerstwo…

Wydawcy w Amsterdamie dysponują dwudziestoma czterema arkuszami papirusu. W niektórych z nich brakuje niewielkich fragmentów, łącznie dziewięć. A ja mam dziewięć brakujących części układanki, które dokładnie pasują do odpowiednich miejsc… Pierwszy z tych skrawków pokazałem Montiemu, a osiem pozostałych spoczywa w metalowej kasetce, ukrytej w bezpiecznym miejscu…

Wydostanie ich z kryjówki, która znajduje się poza Rzymem, zajmie mi cały jutrzejszy dzień…

Kryjówka poza Rzymem, to było jasne. Cały dzień – o tym także się przekonał na własnej skórze w tym cholernym wykopie. Metalowa kasetka – to także było oczywiste.

Niejasny był natomiast fragment odnoszący się do pierwszego dowodu, skrawka papirusu wielkości sześć i pół na dziewięć centymetrów. Lebrun nie powiedział, w jaki sposób go zabezpieczył. Randall zapomniał go zapytać, a teraz było już za późno.

Ten skrawek także musiał się znajdować w jakimś pojemniku. Tylko pytanie, czy uda się na niego natrafić. Randall spojrzał na skrzynie wypełnione wapiennym kruszywem. Porozbijał wszystkie większe bryły tufu, lecz żadnego pojemnika nie znalazł. Być może istniał on tylko w wyobraźni starego fałszerza.

Wyprostował się, uchwycił mocniej szpadel i zaczął kopać dalej. Zaczynało mu już brakować sił.

Zagłębił szpadel w otworze po raz kolejny i nagle coś zadzwoniło o metal. Czyżby twardszy kamień? Do diabła, jeśli trafił na granit, to już koniec. Uklęknął i ocierając pot z czoła, zajrzał do otworu. Nie, to nie był głaz. Sięgnął do środka ręką, namacał przedmiot palcami. Wyczuł regularny obły kształt. Nie mógł wyciągnąć znaleziska, zbyt mocno tkwiło w rufie. Podważył je delikatnie szpadlem, wykruszył wapień wokół niego i po kilku minutach wyciągnął wreszcie z otworu.

Był to rodzaj ceramicznego słoja, nie wyższego niż dwadzieścia centymetrów, o średnicy trzydziestu, zalepionego od góry czarną substancją, najpewniej smołą. Gdy Randall oczyścił go z brudu, okazało się, że pojemnik jest także obwiedziony pasem smoły w połowie wysokości. Najwyraźniej składał się z dwóch części, które zostały sklejone.

Położył słój na ziemi i uderzył mocno trzonkiem szpadla jak młotkiem. Połówki się rozdzieliły, a jedna częściowo się rozpadła. Pomiędzy odłamkami zobaczył zawartość słoja – szarą skórzaną sakiewkę.

Otworzył ją drżącymi palcami i poczuł chłodny dotyk delikatnej tkaniny. Po chwili trzymał w ręce zawiniątko z jedwabiu nasączonego olejem. Rozwinął je ostrożnie i przez kilka minut patrzył jak zahipnotyzowany na coś, co przypominało wyglądem zeschnięty liść klonu, lecz było skrawkiem papirusu – drogocennego papirusu Lebruna. Pokrywały go aramejskie litery, a także, przypomniał sobie Randall, napisane bezbarwnym atramentem znaki i słowa – dowód, że tekst Jakuba jest fałszerstwem i mistyfikacją.

Randall był tak wyczerpany, że nie czuł nawet podniecenia.

Zawinął ostrożnie kawałek papirusu w jedwabną szmatkę i wsunął z powrotem do sakiewki. Instynkt podpowiadał mu, żeby natychmiast wynieść się z tego miejsca ze zdobytym skarbem. Pamiętał jednak o pozostałych dowodach, schowanych w metalowej kasetce. Było możliwe, że Lebrun ukrył kasetkę w tym samym miejscu, ale mógł też umieścić ją głębiej.

Randall wstał i spojrzał na wygrzebany przez siebie otwór. Zastanawiał się, jakim cudem Lebrunowi starczyło sił na całą tę operację. Być może po prostu wynajął do kopania kogoś młodszego.

Wrzucając do skrzyń kolejne kawałki tufu, rozmyślał nad tym, czy Francuz nie ukrył jednak drugiej partii dowodów w innym miejscu. Tak czy inaczej, nie miał teraz wyjścia, musi kopać dalej.

Nagle do jego uszu dobiegł odległy dźwięk ludzkich głosów. W pierwszej chwili pomyślał, że to złudzenie, lecz zaraz usłyszał je ponownie.

Głosy lub głos, chyba kobiecy.

Rzucił szpadel i chciał już ruszyć do wyjścia z wykopu, lecz intuicja podpowiedziała mu, żeby się nie pokazywać. Musiał jednak sprawdzić, co się dzieje. Ponieważ krawędź wykopu znajdowała się metr nad jego głową, przysunął do ściany skrzynie z wapiennym gruzem i ustawił je jedna na drugiej, tworząc prowizoryczne stopnie. Wspiął się na nie, rozsunął deski zadaszenia i ostrożnie wysunął głowę na zewnątrz.

Źródło dźwięku czy dźwięków spostrzegł od razu. Od strony pagórka zmierzało w jego stronę troje ludzi, wyraźnie podekscytowanych i głośnych – kobieta, chłopiec i mężczyzna. Kobieta trzymała chłopca – a był to Sebastiano – za ramię, gestykulując drugą ręką, wygrażając mu i besztając przenikliwym głosem. Sebastiano, popychany i ciągnięty w kierunku wykopalisk Montiego, protestował płaczliwie.

Randall skupił spojrzenie na trzeciej osobie i przeraził się na dobre. Człowiek ten miał na sobie oliwkową koszulę, czapkę z odznaką i biały pas z pistoletem w kaburze. Bez wątpienia był to miejscowy policjant.

Randall domyślił się od razu, co się wydarzyło.

Kobieta była matką Sebastiana. Pewnie spostrzegła brak łopaty i wydobyła z chłopca prawdę, a potem powiadomiła miejscowego glinę. Sprawa natychmiast nabrała wagi, nie chodziło już tylko o szpadel. Oto cudzoziemiec zakradł się bez zezwolenia na teren chronionych prawnie wykopalisk i czegoś tam szukał. Należało go natychmiast aresztować!

Randall zeskoczył na dno wykopu i chwycił z ziemi sakiewkę i marynarkę, opanowany tylko jedną myślą. Uciekać! Jeśli go złapią z tym kawałkiem papirusu, nie wytłumaczy się z tego przez tysiąc lat.

Wspiął się z powrotem na skrzynki i wyjrzał na zewnątrz. Tamci skręcili, kierowali się bowiem nie wprost ku niemu, ale ku wejściu do wykopu.

– Lei dice che lo straniero e sceso da solo qui? – krzyczała do chłopca kobieta. – Dovete fermarlo! – ponaglała policjanta – E un ladro!

Randall domyślał się, że chodzi o niego, cudzoziemca, który ukradł jej szpadel, i policjant ma natychmiast złapać złodzieja.

Wszyscy troje dotarli już do wylotu korytarza i kolejno znikali mu z oczu, najpierw policjant, potem Sebastiano, a na końcu rozsierdzona matka.

Usłyszał echo ich głosów w podziemnym tunelu.

Nie było chwili do stracenia. Ostrożnie położył na brzegu wykopu sakiewkę, rzucił tam marynarkę i resztkami sił podciągnął się na rękach. Przetoczył się po trawie, złapał sakiewkę i marynarkę i dźwignął się na nogi. Był wolny.

Ruszył biegiem, choć uginały się pod nim kolana, i po kilku minutach ujrzał za pagórkiem stragan z owocami. Lupo, taksówkarz, żegnał się właśnie ze sprzedawcą, ruszając w stronę fiata.

– Lupo! – krzyknął Randall ostatkiem tchu. – Lupo, zaczekaj.

Taksówkarz odwrócił się i uśmiechnął szeroko na widok nadbiegającego Amerykanina. Poprawił gondolierski kapelusz i spojrzał nań wyczekująco.

– Chcesz zrobić dobry kurs? – wysapał Randall.

– Na dworzec kolejowy? Czy na plażę? – zapytał Lupo, przyglądając się z niejakim zdziwieniem spoconej twarzy swego klienta, jego brudnym rękom i utytłanej ziemią koszuli.