– Tylko to, co wpisałem do formularza. – Irytacja Randalla rosła. – Potwierdziłem to przecież własnoręcznym podpisem.
– Oczywiście – odrzekł urzędnik, wstając. – Maurice! – Zaczekał, aż młodszy kolega go zastąpi, i skinął na Randalla. – Zechce pan pójść ze mną, monsieur.
Randall zaskoczony ruszył za nim, przepychając się przez tłum. Znowu rozejrzał się za de Vroome'em, który mógłby mu pomóc w zmaganiach z biurokracją. Ale pastora nigdzie nie było.
Po chwili ujrzał obok siebie jeszcze jednego funkcjonariusza. Był to ów flegmatyczny policjant z odprawy paszportowej.
– O co panom właściwie chodzi? – zapytał Randall podniesionym głosem. Zaczęło w nim narastać poczucie zagrożenia, tak jakby lęk, który odczuwał we Włoszech, dopadł go znowu we Francji.
– Zjedziemy na dół – naciskał celnik. – To tylko formalność.
– Co za formalność?
– Rutynowa kontrola bagażu.
– Nie można tego zrobić tutaj?
– Zatamowalibyśmy kolejkę. Na dole, w hali bagażowej, mamy specjalne pomieszczenia. Proszę za mną, monsieur.
Zjechali ruchomymi schodami do hali, w której pasażerowie zdejmowali z transportera swoje bagaże. Skierowali się do rzędu pomieszczeń z otwartymi drzwiami. Weszli do jednego z nich, strzeżonego przez żandarma z pistoletem i pałką.
– Powiecie mi teraz, o co chodzi? – powtórzył Randall.
– Proszę położyć walizkę na stole i otworzyć ją – rzucił półgłosem celnik.
Randall zaczął szukać w kieszeni kluczyka.
– Mówiłem już, że nie mam niczego do zadeklarowania – upierał się. Policjant wycofał się pod ścianę, a celnik stanął tuż obok Randalla, przypatrując się, jak otwiera walizkę. – Proszę bardzo. Sam się pan przekona.
Celnik przerzucił kilka sztuk ubrania, wyjął kartonowe teczki z notatkami, obmacał ścianki w poszukiwaniu fałszywego dna i w końcu natrafił na jakiś przedmiot. Wyciągnął go i trzymał w powietrzu przed oczami Randalla.
Była to szara, skórzana sakiewka Lebruna.
– Co to jest, monsieur! – zapytał urzędnik.
– Pamiątka z Rzymu – odparł Randall, usiłując ukryć zmieszanie. – To rzecz bez wartości, kopia starego papirusu. Kolekcjonuję takie przedmioty.
Celnik jakby go nie słyszał. Wyjął z woreczka jedwabne zawiniątko, rozwinął je i spojrzał na kruchy skrawek papirusu.
– C 'est biec ça, Inspecteur Queyras? – zwrócił się do policjanta, nie patrząc na Randalla.
Tamten podszedł bliżej i pokiwał głową.
– Je le crois, Monsieur Delaporte. – W ręce trzymał jedną z różowych kart, które Randall widział na jego biurku. Zerknął na nią i powiedział:
– Nasze służby śledcze zostały poproszone przez władze Republiki Włoskiej o zatrzymanie pana. Włoskie organa ścigania powiadomiły nas, że wszedł pan bezprawnie w posiadanie bezcennego zabytkowego przedmiotu, stanowiącego skarb narodowy Włoch.
Randall słuchał tego skamieniały z przerażenia. Jakim cudem ktokolwiek we Włoszech mógł wiedzieć, co on przewoził w bagażu?
– Jeżeli wróci pan kiedykolwiek do Włoch – ciągnął policjant nieskazitelną angielszczyzną – zostanie pan ukarany wysoką grzywną. Jednakże władze francuskie mają panu do zarzucenia jeszcze co innego. Popełnił pan flagrant délit, to znaczy, ukrył pan w bagażu przedmiot wielkiej wartości i w gruncie rzeczy próbował go przemycić do Francji. Naruszył pan nasze prawo, co podlega karze…
– Niczego nie przemycałem! – krzyknął Randall. – Ten przedmiot jest kompletnie bezwartościowy!
– Władze włoskie najwyraźniej patrzą na to inaczej – odrzekł spokojnie inspektor.
– Inaczej? Tu nie ma na co patrzeć! Co oni mogą wiedzieć o tym kawałeczku papirusu? Tylko ja to wiem. Powtarzam panu, nie róbcie z siebie durniów, to nie jest nic warte w sensie materialnym, to imitacja, podróbka.
Policjant wzruszył ramionami.
– To się jeszcze okaże. Są specjaliści od tych spraw i już jesteśmy z nimi w kontakcie. Wszystko zostanie zbadane i wówczas poznamy prawdę. Tymczasem jednak… – Inspektor wyciągnął rękę do celnika, a ten przekazał mu papirus. Policjant zawinął go z powrotem w jedwab i wsunął do skórzanej sakiewki. -…Dopóki nie zostanie przeprowadzona ekspertyza, konfiskujemy ten przedmiot. – Odwrócił się i z sakiewką w ręce ruszył do drzwi.
– Zaraz, zaraz! – zawołał Randall. – Dokąd pan z tym idzie?
– To już moja sprawa, nie pańska – rzucił inspektor przez ramię.
Randall poczuł przypływ niepohamowanej wściekłości na tak rażącą niesprawiedliwość. Miał stracić papirus, drogocenny dowód fałszerstwa, przez jakichś głupich francuskich biurokratów? To było nie do przyjęcia!
– Nie! – krzyknął, przyskakując do policjanta i chwytając go za ramię. – Cholera jasna, nie zabierzecie mi tego! – Sięgnął po sakiewkę. Inspektor próbował zrobić unik, ale Randall uderzył go przedramieniem w krtań i wyrwał mu sakiewkę drugą ręką.
Policjant zatoczył się do tyłu i trzymając się za gardło, wychrypiał:
– Bon Dieu, attrape cet imbecile!
Randall trzymał mocno swoją zdobycz, lecz w tym momencie rzucił się na niego celnik. Randall odskoczył i zamachnął się, trzymając go na dystans. Celnik zaklął i zaatakował go znowu, a jednocześnie do pokoju wpadł żandarm pilnujący drzwi i razem z policjantem rzucili Randalla na ścianę, przytrzymując go za ramiona.
Próbował się jeszcze wyrywać, lecz czyjeś kolano uderzyło go w jądra. Poczuł przejmujący ból. Jęknął, zgiął się wpół i wypuścił sakiewkę. Osunął się po ścianie, jakby w zwolnionym tempie, i legł na podłodze, dysząc niczym ranne zwierzę.
– Cay est, U ne nous embetera plus – usłyszał głos policjanta. – Ma dość. Już nie będzie z nim problemu.
Dwóch funkcjonariuszy wzięło go pod pachy i podniosło do pionu, wykręcając boleśnie ramiona. Jego wzrok stopniowo odzyskiwał ostrość. Policjant trzymał sakiewkę i zmierzał z nią do wyjścia.
Randall dojrzał za drzwiami kogoś jeszcze. Wysoką, chudą postać w sutannie. To był de Vroome, nareszcie.
– Pastorze! – krzyknął. – Pastorze de Vroome, jestem tutaj!
Duchowny jakby w ogóle go nie usłyszał. Stał przed inspektorem, który coś do niego mówił, pokazując sakiewkę. De Vroome słuchał uważnie, kiwając głową. Po chwili obaj odwrócili się, by odejść.
– Panowie, puśćcie mnie, proszę, ja muszę z nim porozmawiać! – krzyknął Randall z rozpaczą do trzymających go funkcjonariuszy i żandarma. – Ten człowiek na mnie czekał, to ja go tutaj wezwałem.
– Pan go wezwał? – zapytał celnik kpiąco. – Dobre sobie. To myśmy do niego zadzwonili.
Randall spojrzał zdumiony.
– Nie rozumiem, o czym pan mówi. Muszę z nim porozmawiać. – Szarpnął się, próbując uwolnić ramiona, i nagle poczuł na przegubach zimny dotyk metalu. Zakuli go w kajdanki. – Muszę z nim porozmawiać – powtórzył błagalnie.
Celnik pokiwał głową.
– Będzie pan miał okazję jutro, monsieur Randall – powiedział – kiedy zostanie pan przesłuchany przez juge d'instruction, sędziego śledczego w Paryżu. Na razie jest pan aresztowany za próbę przemytu do Francji zabytkowego przedmiotu o wielkiej wartości. Poza tym również za zakłócanie porządku i napaść na funkcjonariusza na służbie. Idzie pan do więzienia.
– Ale mój papirus… -jęknął Randall.
– O jego wartości i o pańskim losie zadecyduje jutro sąd w Galerie de la St Chapelle w Pałacu Sprawiedliwości.
ROZDZIAŁ 12
Nastał poranek, pochmurny i posępny paryski poranek za okratowanym oknem celi, w której umieszczono Randalla.
Przynajmniej, pomyślał z goryczą, siedząc na przykrytej siennikiem pryczy i zapinając świeżą koszulę, nie potraktowali mnie jak pospolitego przestępcy.