W pełni rozbudzony i rześki pomimo bezsennej nocy w areszcie śledczym przy Pałacu Sprawiedliwości analizował minione wydarzenia i swoje perspektywy na najbliższą przyszłość.
Po szalonym epizodzie na Orly wsadzono go do panier a salade – co we francuskim slangu oznaczało policyjną sukę – i zawieziono do kompleksu Pałacu Sprawiedliwości na Ile de la Cité.
W budynku zwanym Petit Parquet wprowadzono go do jasno oświetlonego pokoju, gdzie stanął przed surowym, posępnym mężczyzną, który przedstawił się jako le substitut du procureur de la république, co zabrzmiało groźnie, dopóki tłumacz nie wyjaśnił mu, że to zastępca prokuratora republiki.
Nastąpiło krótkie przesłuchanie i w końcu przedstawienie zarzutów. Randall został oskarżony o outrage a fonctionnaire dans l'exercice de ses fonctions – napaść na funkcjonariusza wykonującego obowiązki służbowe, a także próbę przemytu do Francji przedmiotu o wysokiej wartości. Zastępca prokuratora podpisał postanowienie o tymczasowym aresztowaniu.
Ze względu na szczególne okoliczności – Randall zastanawiał się, co mogły oznaczać szczególne okoliczności – minister spraw wewnętrznych polecił rozpatrzyć sprawę natychmiast. Rano miał stanąć przed sędzią, a do tego czasu przebywać w areszcie. Przedtem jednak miał prawo zażądać adwokata.
Randalł nie był pewien, jak postąpić. Nie znał żadnego prawnika w Paryżu. Nie chciał tego załatwiać przez ambasadę, gdyż ta idiotyczna historia była upokarzająca i trudna do wytłumaczenia, a jakiś nadgorliwy rodak mógł ją niebacznie rozpowszechnić w formie plotki, przeinaczając fakty. Pomyślał o Samie Halseyu, on na pewno mógłby mu załatwić dobrego prawnika. Istniało jednak ryzyko, że sprawa przedostanie się do prasy w wypaczonej postaci i skompromituje Randalla.
Zapytał więc Francuzów, czy obecność adwokata jest konieczna, i dowiedział się, że nie. Poza tym wyjaśniono mu, że załatwianie niezbędnych formalności przesunęłoby rozprawę o trzy lub cztery dni. Ten ostatni czynnik przeważył. Do konferencji prasowej Drugiego Zmartwychwstania pozostało czterdzieści osiem godzin i nie mógł sobie pozwolić na takie opóźnienie. Oznajmił zatem, że będzie się bronił sam.
W prefekturze policji pobrano mu odciski palców i zrobiono zdjęcia – z profilu i en face. Podczas krótkiego przesłuchania pytano go o konflikty z prawem w przeszłości i poproszono o przedstawienie własnej wersji wydarzeń na Orły. Potem dwóch policjantów zaprowadziło go do aresztu śledczego, gdzie został zamknięty w pojedynczej celi. Nie było tu wygód, ale podczas pijackich nocy w przeszłości zdarzało mu się nocować w gorszych miejscach.
Cela miała zakratowane okno, metalowe drzwi z judaszem i takie wygody, jak prycza z siennikiem, umywalka z zimną wodą w kranie i ubikacja, która spłukiwała się automatycznie co kwadrans. Dostał stare numery „Paris Match" i „Lui" do czytania i pozwolono mu zatrzymać fajkę. Pragnął tylko jednego: móc się spokojnie zastanowić nad tym, jak się skontaktować z Aubertem i de Vroome'em i jak ogłosić publicznie fałszerstwo, zanim dojdzie do prezentacji światu nowej Biblii.
Myślenie przychodziło mu jednak z trudnością po tak długim i obfitującym w emocje dniu, który zaczął się w Ostii, a skończył w celi paryskiego aresztu. Nie potrafił też zasnąć z powodu przemęczenia i tańczących w wyobraźni obrazów: Wheelera i innych wydawców, Angeli, de Vroome'a i starego Roberta Lebruna. W środku czarnej nocy zapadł w końcu w sen, choć przerywany powracającymi wizjami.
Rano potraktowano go uprzejmie, postrzegając go jako szczególny przypadek. Na śniadanie dostał oprócz więziennej kawy i chleba dwa jajka i sok. Później strażnik przyniósł mu z walizki maszynkę do golenia, grzebień, świeżą zmianę bielizny i koszulę. W końcu, czysto ubrany i ogolony, mógł się zastanowić.
Najbardziej niejasna była dla niego rola, którą w całej sprawie odegrał de Yroome. Pastor pojawił się na Orły zgodnie z ich umową, żeby mu pomóc. A ten idiota celnik upierał się, że to francuskie władze go wezwały. To zupełnie nie miało sensu.
Inna tajemnica, o wiele mroczniejsza i groźna, kryła się w pytaniu: Kto doniósł na niego Francuzom?
Sebastiano, jego matka i wiejski policjant mogli się zorientować, że zabrał coś z wykopu, nie znali jednak jego tożsamości. Taksówkarz Lupo także o niczym nie wiedział. Profesor Aubert otrzymał wiadomość z prośbą o pilne spotkanie, lecz nie zawierała żadnych szczegółów. Jedyną osobą, która wiedziała o wszystkim, był pastor de Vroome. Jednakże de Yroome nie miał kompletnie powodu, by go zdradzić. W końcu to jemu zależało najbardziej na dowodzie fałszerstwa i zniszczeniu nowej Biblii.
Logiczne wyjaśnienie mogło być tylko jedno.
Jeżeli Robert Lebrun nie zginął w wypadku, lecz został zamordowany, to sprawca tej zbrodni musiał wiedzieć, w jakim celu Randall kontaktował się ze starym fałszerzem i mógł również wyśledzić, co robił w Rzymie i Ostii.
Ta teoria nie miała jednak znaczenia, ponieważ sprawca lub sprawcy pozostawali nieznani.
Ślepa uliczka.
Nagle szczęknął klucz w drzwiach i po chwili do środka wszedł młody człowiek o wyglądzie kadeta, w granatowym mundurze i kepi z czerwoną obwódką.
– Czy dobrze pan odpoczął w nocy, monsieur Randall? – zapytał. – Inspektor Bavoux z Gwardii Republikańskiej. Mam pana eskortować do Pałacu Sprawiedliwości. Posiedzenie rozpocznie się za godzinę. O tym czasie zjawią się świadkowie. Pan również będzie mógł się wypowiedzieć.
Randall wstał z pryczy i włożył marynarkę.
– Czy wśród świadków będzie obecny pastor Maertin de Vroome z Amsterdamu? – zapytał. – Zgłosiłem go jako świadka obrony.
– Z całą pewnością, monsieur.
– Dzięki Bogu. – Randall westchnął z ulgą. – Inspektorze, jestem gotowy. Możemy iść.
Znajdowali się w niedużej, funkcjonalnie urządzonej sali posiedzeń na czwartym piętrze Pałacu Sprawiedliwości.
Wchodząc do budynku, Randall poczuł się podbudowany, ze względu na napis nad schodami: LIBERTÉ, ÉGALITÉ, FRATERNITÉ. Nie jest źle, pomyślał. I siedząc teraz na miejscu oskarżonego, nie czuł niepokoju. Musi tylko wyłożyć sądowi, dlaczego przywieziony z Włoch skrawek papirusu jest bezwartościowym falsyfikatem. Kiedy jego wywód zostanie podparty świadectwem eksperta, niekwestionowanego autorytetu w tej dziedzinie, jakim był pastor de Vroome, sprawa się wyjaśni. Sędzia skaże go jedynie na karę grzywny za napaść na funkcjonariusza i uwolni.
Randall przyjrzał się jeszcze raz świadkom, których obecność na sali wcale go nie zdziwiła. Od wyniku tej rozprawy zależało przecież ich życie, reputacja i fortuna.
W pierwszym rzędzie ławek siedzieli, niczym wykute w granicie posągi, Wheeler, Deichhardt, Fontaine, Young i Gayda. Za nimi, z poważnymi minami, de Vroome, Aubert, Heldering. Z tyłu siedziała Naomi Dunn, z kamienną twarzą i zaciśniętymi ustami. Część świadków została już wysłuchana i nie było ich na sali.
Nie było również nikogo z zewnątrz, żadnych przypadkowych widzów ani dziennikarzy. Sędzia oznajmił od razu na wstępie, że posiedzenie jest zamknięte, jak to zgrabnie ujął, „ze względu na konieczność zachowania rozpatrywanej sprawy w tajemnicy".
Sąd kapturowy, przemknęło przez głowę Randallowi.
Zastanawiał się, kto mógł wpłynąć na taką decyzję sądu. Był pewien, że to wydawcy, których powiązania sięgały przecież Watykanu i Światowej Rady Kościołów. Tacy ludzie jak Fontaine i jego alter ego Sobrier, jak Gayda i ksiądz Riccardi związani byli nie tylko z religią, lecz także z polityką. Ich wpływy były na tyle duże, że jeśli zażyczyli sobie tajności, sąd się do tego przychylił.
Randallowi to nie przeszkadzało, ponieważ miał po swojej stronie de Vroome'a i wiedział, że wkrótce prawda ujrzy światło dzienne.