– Czy skończył pan, panie Randall? – zapytał Le Clere.
– Tak jest, Wysoki Sądzie.
– Proszę usiąść. Przesłuchamy dwóch ostatnich świadków. Proszę profesora Henriego Auberta.
Aubert przeszedł obok Randalla, nie patrząc na niego. Odczytał swoje oświadczenie z kartki. Trwało to ledwie minutę, a treść nie była dla Randalla zaskoczeniem.
– W rezultacie przeprowadzonych w naszym laboratorium badań przekazanego nam przez sąd fragmentu papirusu, posługując się metodą węgla radioaktywnego, ustaliliśmy czas jego powstania na pierwszy wiek naszej ery, około roku sześćdziesiątego. Należy więc uznać rzeczony fragment za autentyczny. Podpisano, Henri Aubert.
Sędzia był pod wrażeniem.
– Innymi słowy – uściślił – oskarżony monsieur Randall próbował wwieźć do Francji autentyczny starożytny papirus?
– Zgadza się. – Aubert uniósł rękę. – Jednakże, Wysoki Sądzie, mówimy tu o wieku samego materiału. Nie wypowiadam się w kwestii autentyczności tekstu.
– Rozumiem, profesorze – odrzekł sędzia. – Dziękuję panu. Wzywam teraz na świadka pastora Maertina de Vroome'a. Zechce pastor być tak uprzejmy i zająć miejsce.
Randall patrzył, jak postawny Holender zmierza do krzesła dla świadków. Podtrzymywany na duchu nadzieją chciał porozumieć się z pastorem wzrokiem, lecz widział tylko ostry profil.
De Vroome stanął naprzeciwko sędziego, imponujący w swej prostej, czarnej sutannie. Le Clere natychmiast rozpoczął przesłuchanie.
– Czy prawdą jest, pastorze de Vroome, że oskarżony dzwonił do pana z Rzymu, prosząc o zbadanie autentyczności fragmentu papirusu numer trzy, stanowiącego, zdaniem oskarżonego, dowód fałszerstwa?
– Tak, Wysoki Sądzie.
– Czy prawdąjest, że został pan także poproszony o określenie wartości papirusu przez policję francuską, a konkretnie przez S?reté Nationale?
– Tak jest.
– Wobec tego opinia pastora, jak sądzimy, powinna usatysfakcjonować obie strony – oznajmił zadowolony Le Clere.
Wąskie wargi de Vroome'a ułożyły się w uśmiech.
– Śmiem wątpić, czy moja opinia zadowoli obie strony – powiedział. – Przypuszczam, że zadowoli tylko jedną.
Sędzia także się uśmiechnął.
– Miałem na myśli to, że obydwie strony uznają autorytet pastora jako znawcy języka aramejskiego i wczesnego chrześcijaństwa, wobec czego zaakceptują pański werdykt. Czy zbadał pan fragment papirusu skonfiskowany panu Randallowi?
– Zbadałem, Wysoki Sądzie, z najwyższą starannością. Przyjrzałem się fragmentowi w kontekście całego odkrytego przez profesora Montiego dokumentu, który udostępnili mi wydawcy Międzynarodowego Nowego Testamentu. Badałem go także pod kątem informacji podanej przez Roberta Lebruna oraz przez oskarżonego, pana Randalla, których zdaniem aramejski tekst jest falsyfikatem, a na rzeczonym skrawku znajdują się rysunek i napis, wykonane bezbarwnym atramentem.
Sędzia Le Clere nachylił się w stronę świadka.
– Pastorze de Yroome, proszę o przedstawienie rezultatu tych badań.
De Yroome odczekał chwilę, by wzmóc dramatyzm sytuacji, po czym przemówił donośnym, dźwięcznym głosem:
– Moja konkluzja jest jednoznaczna. Uważam, że fragment papirusu, znaleziony wczoraj przy oskarżonym, nie jest falsyfikatem. Jest to ponad wszelką wątpliwość część tekstu, który wyszedł spod pióra Jakuba Sprawiedliwego, brata Jezusa. Jest to nie tylko narodowy skarb Włoch, lecz należy on do całej ludzkości, jako część najbardziej doniosłego odkrycia w historii chrześcijaństwa. Chciałbym z tego miejsca pogratulować wydawcom Międzynarodowego Nowego Testamentu ich pracy, której rezultat zaprezentują wkrótce światu.
Po tych słowach, nie czekając na reakcję sędziego, Maertin de Yroome opuścił miejsce dla świadków i skierował się do ław dla publiczności, gdzie wydawcy powitali go owacją na stojąco.
Oświadczenie de Yroome'a oszołomiło Randalla niczym wybuch ręcznego granatu. Siedział, nie mogąc wykrztusić słowa, zupełnie zdruzgotany nieoczekiwanym rozwojem wypadków.
Kiedy de Yroome go mijał, Randall chciał mu wykrzyczeć w twarz, jakim jest obrzydliwym, dwulicowym sukinsynem. Lecz nie zdołał powiedzieć słowa. Czuł się, jakby przebiła go i unieruchomiła niewidzialna włócznia. Ledwie docierało do niego, co się dzieje na sali sądowej.
Tymczasem sędzia Le Clere oznajmił:
– Sąd jest gotowy do ogłoszenia werdyktu, jeżeli żadna ze stron nie ma już niczego do dodania.
George L. Wheeler podniósł rękę, prosząc o głos.
– Wysoki Sądzie, chciałbym przed ogłoszeniem wyroku poprosić o krótką przerwę i możliwość rozmowy z oskarżonym.
– Zgadzam się, panie Wheeler. – Sędzia zastukał trzy razy młotkiem. – Ogłaszam przerwę w rozprawie. Orzeczenie sądu zostanie ogłoszone za trzydzieści minut.
– Niech to wszyscy diabli – warknął George L. Wheeler. – Nie wiem, dlaczego ja w ogóle jeszcze z tobą rozmawiam.
– Ale ja wiem – odparł spokojnie Randall. – Ponieważ chcesz sprzedać światu nową Biblię, nieobciążoną podejrzeniami i wątpliwościami, których ja jestem potencjalnym źródłem.
Znajdowali się tylko we dwóch w poczekalni przylegającej do sali posiedzeń. Wściekłość Randalla na de Vroome'a osłabła, zmieniła się w charakterystyczny dla niego cyniczny brak zaufania do innych. Siedział na krześle, pykając z fajki.
Spojrzał na Wheelera, który chodził w tę i z powrotem po pokoju. Mimo obrzydzenia, jakim go napawał wydawca, czuł także wobec niego swoisty respekt. W końcu ten prostacki, toporny w mowie i obejściu sprzedawca Pisma Świętego zdołał jakimś sposobem przekabacić swego o ileż inteligentniejszego i subtelniejszego wroga, de Vroome'a, który stał się zdrajcą własnej sprawy i posłusznym przedstawicielem wpływowego establishmentu. Wheeler okazał się diabolicznym wręcz kuglarzem, o zdolnościach, jakich Randall nawet nie podejrzewał. Zastanawiał się, czy nie rzuci zaraz na niego zaklęcia. Na pewno tylko w tym celu poprosił sędziego o rozmowę w cztery oczy.
Wheeler przestał chodzić po pokoju i zatrzymał się tuż przed nim.
– Więc tak to widzisz, Steve? – powiedział. – Uważasz, że chcę cię nawrócić, żebyś nam nie przeszkadzał? Straszny z ciebie cwaniak, ale chociaż pozujesz na wielkiego mózgowca, jesteś w tym wszystkim wyjątkowo głupi. Posłuchaj tylko. Twoje sprzeciwy i protesty nic dla nas nie znaczą, są jak brzęczenie natrętnej muchy, którego nikt nie słucha. Mylisz się co do mojej motywacji, i to na tysiąc procent. Zważywszy na to, że nikczemnie nas zdradziłeś, powinienem postawić na tobie krzyżyk. Ale nie mogę. Po pierwsze dlatego… nie uwierzysz w to, bo taki z ciebie mądrala… że mam do ciebie słabość, taką ojcowską słabość. Po prostu cię polubiłem i nie zniosę myśli, że źle zainwestowałem moją sympatię i zaufanie. Po drugie… i nie wstydzę się do tego przyznać… jestem biznesmenem i jestem z tego dumny. Chcę cię wykorzystać do moich planów biznesowych. Nie chodzi o samą konferencję prasową. To zostało załatwione. Media na całym świecie już trąbią o piątkowej transmisji i doniosłym biblijnym odkryciu. A zatem to się toczy swoim torem. Ale nasze piątkowe wystąpienie to dopiero początek. Chcę, żebyś poprowadził dalszy ciąg kampanii, ponieważ znasz ten projekt tak dobrze jak niewielu innych, wiesz, o co nam chodzi, i twoja pomoc może być nieoceniona. Mówię o tym dlatego, że stawiam na jedną rzecz: mianowicie na to, że przyswoiłeś sobie wreszcie tę lekcję.
– Jaką lekcję, George? – zapytał Randall.