– Nie. W ogóle nie wiedziałam o jego istnieniu, dopóki Wheeler nie wspomniał o tym wczorajszej nocy.
– Czyli nie wiedziałaś także, że twój ojciec spotkał się z Lebrunem w Doney ponad rok temu, w dniu, w którym dostał zapaści?
– Oczywiście, że nie. Dopiero Wheeler powiedział mi wczoraj, że znalazłeś w terminarzu ojca notatkę o tym spotkaniu.
– I nie dostrzegłaś w tym niczego niezwykłego? Niczego podejrzanego?
– Nie. Ojciec ciągle się spotykał z jakimiś ludźmi.
– Dobrze, więc pozwól, że poddam próbie twoją wiarę. Czy jesteś gotowa powiedzieć sędziemu o tym spotkaniu? O związkach ojca z Lebrunem? To rzuciłoby zupełnie nowe światło na sprawę, mogłoby doprowadzić do ustalenia prawdy.
Angela pokręciła głową.
– Już ujawniłam sądowi wszystko, co wiem, Steve, w pisemnym oświadczeniu, które mu przekazali wydawcy. Zadzwoniłam wczoraj do Lucrezi i przeczytała mi z terminarza ojca tę notatkę. Wszyscy, łącznie z sędzią, uznali, że inicjały L.R. to dość nikły dowód. Ale nawet jeżeli oznaczają Roberta Lebruna, czego to właściwie dowodzi? Tak czy inaczej, sąd już o tym wie. Widzisz, Steve, wcale się nie boję. Gdy człowiek wierzy, prawda mu nie straszna.
Randall był zdruzgotany, uszła zeń cała energia. Podjął ostatnią próbę.
– Czy zgodzisz się przekazać te informacje jeszcze jednej osobie? – zapytał.
– Komu?
– Cedricowi Plummerowi. On już o tym słyszał od Lebruna, teraz miałby potwierdzenie.
Angela uniosła ręce w bezradnym geście.
– Plummer niestety też już o tym wie – oznajmiła. – Wie o wszystkim i nie widzi w tym nic podejrzanego. Kiedy pastor de Vroome sprzymierzył się z Drugim Zmartwychwstaniem, Plummer także się przyłączył. Można powiedzieć, że się nawrócił. Odłożył swoje jadowite pióro i będzie teraz pisał duży tekst o historii naszego projektu, od samego początku aż do dziś.
Randall opadł na oparcie krzesła. To było ponad jego siły. Każda piędź terytorium była już okupowana przez wroga.
Ktoś zapukał do drzwi i otworzył je. Był to woźny sądowy.
– Monsieur Randall, sąd wyda teraz orzeczenie – powiedział.
– Jeszcze minutkę – poprosił Randall. Stanął naprzeciwko Angeli i spojrzał jej w oczy. – Chcesz, żebym wszystko odwołał, prawda?
– Chcę, żebyś zrobił to, co uważasz za słuszne, i nic więcej – odparła. – Po chwili namysłu dodała: – Przyjechałam tu tylko po to, żeby ci powiedzieć, że potrafiłabym cię kochać niezależnie od wszystkiego… jeżeli ty nauczyłbyś się odwzajemniać miłość, kochać samego siebie i kochać mnie. Ale nie nauczysz się tego, nie trwając w wierze, wierze w człowieczeństwo i w przyszłość. Żal mi ciebie, Steve, ale jeszcze bardziej żal mi nas. Poświęciłabym dla ciebie wszystko, z wyjątkiem wiary. Mam nadzieję, że pewnego dnia to zrozumiesz. A teraz rób, jak uważasz.
Wyszła szybko z pokoju, a on został sam.
– Czy życzy pan sobie wygłosić ostatnią mowę przed werdyktem sądu, monsieur Randall?
– Tak, Wysoki Sądzie – odparł. – Chcę powiedzieć, że intencją mojej podróży do Rzymu nie było podważanie Drugiego Zmartwychwstania czy Międzynarodowego Nowego Testamentu, ale wyłącznie pragnienie zweryfikowania, dla samego siebie i dla dyrektorów projektu, że odnaleziony przez nich Jezus Chrystus jest prawdziwy ponad wszelką wątpliwość.
Spostrzegł, że Wheeler i reszta wydawców, nawet Angela, nachylili się w jego stronę, słuchając z uwagą.
– To, czego dowiedziałem się w Rzymie – zwracał się dalej do sędziego – i to, co widziałem na własne oczy, przekonało mnie, że fragment papirusu, który później przywiozłem do Francji, jak również papirus i pergamin, które posłużyły jako fundament Międzynarodowego Nowego Testamentu, są współczesnymi falsyfikatami, mistyfikacją i oszustwem, mistrzowskim wytworem genialnego fałszerza. Uważam, że odkrycie profesora Montiego jest bezwartościowe, a Jezus przedstawiony w rzekomych tekstach Jakuba i Petroniusza jest czczym wymysłem. Utrzymuję, że nie popełniłem żadnego przestępstwa, wwożąc do Francji dowód fałszerstwa. To nie jest zabytek. Ufam, że Wysoki Sąd, biorąc pod uwagę moje zeznanie i to, że nie kieruję się chęcią odniesienia osobistej korzyści, uzna mnie za niewinnego. Ponadto proszę o zwrócenie mi rzeczonego skrawka papirusu, który jest dla mnie w pewnym sensie spadkiem po Robercie Lebrunie. Chciałbym poddać ten przedmiot osądowi bardziej abiektywnych ekspertów. To wszystko, co miałem do powiedzenia.
– Doskonale – rzekł sędzia. – Głos oskarżonego został wysłuchany. Sąd wyda teraz orzeczenie w tej sprawie. – Le Clere przełożył jakieś papiery na stole. – Co do zarzutu zakłócenia porządku i napaści na funkcjonariusza, zostaje on uchylony, ze względu na dotychczasową niekaralność oskarżonego w jego kraju oraz nietypowe okoliczności zatrzymania. Zarzut drugi, co do nielegalnego wwiezienia do Francji zabytkowego przedmiotu znacznej wartości, będącego skarbem narodowym innego kraju… Randall wstrzymał oddech.
– …zostaje podtrzymany. Sąd uznał dokument za autentyczny, tym samym oskarżony jest winny zarzucanego mu czynu.
Randall czekał, skamieniały. Jestem sam, pomyślał.
– Sąd ogłosi teraz wyrok – ciągnął sędzia. – Oskarżony Steven Randall zostaje skazany na grzywnę w wysokości pięciu tysięcy franków i trzy miesiące aresztu. Ze względu na szczerą, w opinii sądu, deklarację oskarżonego, że złamanie prawa nie było zamierzone, oraz po rozważeniu prośby złożonej sądowi przez klientów pana Randalla, grzywna zostaje umorzona, a kara aresztu zawieszona. Jednakowoż, w celu ochrony owych klientów oraz porządku publicznego, oskarżony pozostanie w areszcie przez dwa najbliższe dni, do czasu gdy Międzynarodowy Nowy Testament zostanie ogłoszony publicznie. Po upływie czterdziestu ośmiu godzin, w piątek w południe, pan Randall wyjedzie pod eskortą wprost z aresztu na lotnisko Orły i zostanie odesłany do Stanów Zjednoczonych. Kosztami podróży sąd obciąża oskarżonego. Oznacza to wydalenie z Francji. – Sędzia plasnął obiema dłońmi o blat. – Posiedzenie uważam za zamknięte.
Obok Randalla pojawiło się dwóch policjantów i poczuł na przegubie zimny metal kajdanek.
Jego wzrok powędrował ku rzędowi ławek, unikając spojrzenia Angeli i zatrzymując się na rozradowanych wydawcach, gromadzących się wokół de Vroome'a.
Kiedy tak na nich patrzył, przyszła mu do głowy pewna myśl – być może bluźniercza, lecz uporczywa.
Ojcze, wybacz im, albowiem nie wiedzą, co czynią.
Ojcze, dodał, wybacz im nie to, co robią ze mną, lecz to, co czynią Duchowi Świętemu i ludziom, bezradnym, łatwowiernym, niczego niepodejrzewającym ludziom na całym świecie.
Po powrocie do aresztu czekało go jeszcze jedno zdarzenie – okropne, a właściwie niesamowite i szokujące.
Ponieważ skazano go na wydalenie z Francji i musiał pokryć koszty podróży, inspektor Bavoux z Gwardii Republikańskiej zażądał od niego pieniędzy na bilet lotniczy do Stanów. Nie miał przy sobie takiej sumy, a dwadzieścia tysięcy z sejfu w hotelu Excelsior w Rzymie kazał hotelowemu kasjerowi odesłać z powrotem na nowojorskie konto. Chciał już dzwonić do Thada Crawforda albo Wandy, żeby przysłali mu potrzebną kwotę, ale przypomniał sobie znowu o Samie Halseyu.
Zadzwonił z biura naczelnika aresztu do Associated Press i nie wdając się w skomplikowane szczegóły całej sprawy, powiedział Halseyowi, że został wczoraj zatrzymany na Orły za nielegalny wywóz dzieła sztuki za granicę. Była to pomyłka i nieporozumienie, niemniej osadzono go w areszcie Pałacu Sprawiedliwości.
– Potrzebuję pieniędzy, Sam – powiedział. – Akurat nie dysponuję gotówką. Odeślę ci zaraz po przyjeździe do Stanów.
– Ile ci trzeba? Wymienił sumę.