– Tak, tato – odrzekł łagodnie Randall, ciesząc się w duchu, że ojciec znów może mówić niemal tak samo wyraźnie jak przed udarem.
– No, synu – rzekł pastor z iskierką dawnej werwy – chyba już mamy dość kościoła jak na jeden dzień. Strasznie się cieszę, że jedziemy razem do domu. Jak w dawnych czasach.
Było jak w dawnych czasach, a jednocześnie Randall czuł, że to zupełnie nowy czas.
Okrężna trasa do domu, żwirową drogą pokrytą teraz świeżym śniegiem, prowadziła wokół jeziora, które wszyscy nazywali stawem, i była tylko o kwadrans dłuższa od drogi przez centrum Oak City.
Randall jechał powoli, delektując się tym nostalgicznym przerywnikiem.
Wyglądali obaj dość zabawnie, pomyślał, jak duże wypchane anioły. W przedsionku kościoła, świadomi, że grudniowe słońce jest zwodnicze i na dworze jest zimno, włożyli kurtki, szaliki i rękawiczki i teraz w wynajętym samochodzie (ogrzewanie oczywiście było zepsute) nie musieli się obawiać chłodu.
– Popatrz na Pike's Pond – powiedział ojciec. – Czy jest gdzieś piękniejszy widok na ziemi? Zawsze mówiłem Edowi, że Thoreau wolałby mieszkać tutaj zamiast nad Walden Pond. Na szczęście nie mieszkał, bo teraz mielibyśmy tu stada turystów, którzy by wszystko zadeptali. A tak prawie nic się nie zmieniło od twojego dzieciństwa, Steve. Pamiętasz jeszcze tamte czasy?
– Oczywiście, tato – odparł cicho, patrząc na jezioro okolone gęstymi lasami. – Jest całe zamarznięte – zauważył.
– Właśnie, całe zamarznięte – powtórzył ojciec. – Pamiętasz, kiedy lód był naprawdę gruby, taki na piętnaście centymetrów, przychodziliśmy łowić ryby w przerębli. Wyrąbywaliśmy dziury, zakładaliśmy linki, po pięć na każdego, zgodnie z przepisami. Potem brało się kij, robiło wycięcie i wtykało w to wycięcie metalowy pręt, z linką i przynętą przywiązaną do jednego końca, i czerwoną chorągiewką do drugiego. Wbijało się kij w lód nad srzeręblą i wrzucało linkę do wody. Potem wszyscy wracali do samochodów zaparkowanych przy brzegu, zabijając ręce dla rozgrzania się, rozpalaliśmy ognisko i siedzieliśmy, żartując, śpiewając i obserwując chorągiewki. I nagle branie, chorągiewka skakała do góry, a my zaczynaliśmy wrzeszczeć jak Indianie i ścigaliśmy się po lodzie, kto pierwszy wyciągnie okonia albo młodego szczupaka. Ty, jak podrosłeś, zazwyczaj byłeś pierwszy, miałeś długie nogi. Randall przypominał sobie to wszystko bardzo żywo, aż do bólu.
– Powinieneś znowu kiedyś pójść na ryby, tato – powiedział.
– Zimą to raczej nie, z zimowych atrakcji muszę raczej zrezygnować. Ale wiesz co? Doktor Oppenheimer powiedział, że jak się ociepli, mógłbym się wybrać. Rozmawiałem o tym z Edem w zeszłym tygodniu i na wiosnę pojedziemy sobie na wędkarską wyprawę.
Umilkli. Randall skręcił w wąską, krętą drogę, prowadzącą od jeziora w kierunku ich domu. Po chwili ojciec podjął rozmowę.
– Myślałem właśnie o tym, że przeszłość nigdy nie odchodzi, zawsze jest obecna w teraźniejszości. Uświadomiłem sobie, że moja przeszłość… młodość, życie z twoją matką, moja służba Bogu… nabrała teraz większego znaczenia dzięki nowej Biblii. Czytamy ją z mamą wciąż od nowa, to prawdziwe objawienie, synu. Jezus pilnujący owiec na pastwisku. Jezus przemawiający nad grobem Józefa. To wszystko jest takie pełne znaczenia… Nawet jeżeli ktoś był niewierzący, teraz musi uwierzyć. Musi zrozumieć, że Syn Boży jest wśród nas, i zyskać nową siłę. Poczuć sens życia.
– Tak, to bardzo ważne, tato.
– Nie ma ważniejszej rzeczy, Steve – odrzekł ojciec żarliwie. – Jest taki cytat z Coleridge'a, „Wierzę Platonowi i Sokratesowi, ale wierzę w Jezusa Chrystusa". Wiesz, o czym myślałem dzisiaj w kościele podczas kazania Toma? Nigdy nie straciłem wiary, więc nie zrozum mnie niewłaściwie. Ale cierpiałem przez te ostatnie lata, widząc, jak młodzi… nie tylko młodzi, bo ich rodzice także… odchodzą od Kościoła, od Pisma Świętego. Zwracali się ku fałszywym bożkom, ku „Pokaż mi" i „Udowodnij", ku nauce… tak jakby w samej nauce nie brakowało tajemnic i niejasności. Ludzie zaczęli się karmić wyłącznie tym, czego mogli dotknąć, a jednak przez cały czas łaknęli poczucia celu i znaczenia w życiu. Nie uważasz, że tak właśnie się działo?
– Tak, tato.
– Nie znajdowali odpowiedzi w Bogu i Jego Synu, albowiem nie potrafili ujrzeć Chrystusa poprzez samą wiarę. Nie przyjmowali przesłania kogoś, w kogo nie mogli uwierzyć, więc odwrócili się do niego plecami. Sądzę, że tobie także się to przytrafiło, Steve. W różnym stopniu dotknęło to właściwie każdej rodziny w naszej parafii.
– Wiem. Rozmawiałem o tym z Tomem Careyem, kiedy byłeś w szpitalu.
– No właśnie. A teraz ten czas już się skończył, dla mnie to wielkie błogosławieństwo. Naprawdę myślę, że Chrystus wiedział, co się dzieje, dlatego zjawił się ponownie tak nagle. Odkrycie w Ostii to nie był przypadek, to się zdarzyło z boskiej inspiracji, Steve.
Ostia, pomyślał Randall. Nie, to z pewnością nie był przypadek. Czy w ogóle będzie mógł wspomnieć ojcu o tym wszystkim?
– Teraz możemy już odpowiedzieć, ku satysfakcji wszystkich i każdego z osobna – ciągnął stary pastor – na dwa pytania naszego kredo. Czy przyjmujemy Jezusa Chrystusa jako naszego Pana i Zbawiciela, i ślubujemy wierność Jego królestwu? Czy przyjmujemy i będziemy wyznawać wiarę chrześcijańską, zawartą w Nowym Testamencie Pana Naszego, Jezusa Chrystusa? Ci, którzy przedtem nie mogli odpowiedzieć twierdząco, teraz już mogą. Dzięki Jakubowi Sprawiedliwemu mogą powiedzieć tak. Dostali już swój namacalny, naukowy dowód istnienia Zbawiciela. A ja znów widzę mój kościół bezpieczny, Toma Careya w dobrej formie, a kazalnicę w dobrych rękach, godną zaufania. Widzę przystań dla błąkających się młodych, takich jak Judy albo Clare. Przypuszczam, że też dostrzegłeś w nich tę zmianę, prawda, Steve?
Randall skinął głową.
– I cieszę się z tego – odparł. – Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.
– Co do mnie, to nigdy się nie bałem odejść, gdy nadejdzie czas – mówił ojciec. – Zawsze zachowywałem wiarę w niebiosa… nie jakieś tam niebo ze złotymi wieżami, ale niebiosa, w których zbawieni w sercu i duchu, w swej nieśmiertelnej duszy, przyjęci będą przez Boga i Jego Syna. A teraz jeszcze dożyłem takich czasów, że zaczynam dostrzegać perspektywę nieba na ziemi, gdy dobro pokona biedę, przemoc i niesprawiedliwość. Dobro w sensie ekumenicznym zwycięży, a miłość i pokój ogarną cały świat. To zmartwychwstanie połączy dwieście protestanckich sekt w jedną, zjednoczy nas z katolikami i zbliży do naszych braci Żydów, bo wszyscy przecież na początku byliśmy Żydami, tak jak nasz Pan. – Pastor przerwał i poluźnił szalik. – Coś strasznie się gadatliwy zrobiłem tej zimy. Dosyć tego gładzenia, Steve. Miałeś mi opowiedzieć, czym zajmowałeś się przez całe lato.
– To nic takiego ważnego, tato. Opowiem ci kiedy indziej.
– Tak, tak, musimy jeszcze porozmawiać, synu.
Randall spojrzał na ojca. Stary pastor odchylił głowę na oparcie fotela i przymknął oczy. Nie jakiś tam Spinoza, pomyślał syn, tylko Nathan Randall, człowiek prawdziwie przeniknięty Bogiem.
– Na pewno jesteś zmęczony, tato – powiedział. Wjeżdżali już w swoją ulicę. – Zaraz sobie odpoczniesz.
– Po prostu jestem bardzo spokojny, Steve – odmruknął ojciec. – W życiu nie czułem tak niebiańskiego spokoju. Mam nadzieję, że i ty go teraz odnajdziesz.
Randall podjechał pod dom i zaparkował przy krawężniku. Odwrócił się ku ojcu. Chciał mu powiedzieć, że on też wierzy, iż w końcu jakoś odnajdzie spokój. I że są już w domu.