– Drugie Zmartwychwstanie? – przerwał mu McLoughlin. – Miałeś z tym coś wspólnego? Powiesz mi, o co chodzi?
– Nie teraz, Jim. Zresztą dowiesz się wszystkiego z mojego maszynopisu. Potem pogadamy. W każdym razie, jeżeli uznasz, że jest sens pociągnąć to dalej, że prawda o tej sprawie może posłużyć dobru publicznemu… to świetnie. Na razie chcę tylko, żebyś się z tym zapoznał. Potem sam zdecydujesz.
– Pierwszy warunek przyjęty, bez problemu – odparł McLoughlin. – A drugi, Steve? Co mam jeszcze zrobić, żebyś wziął naszą sprawę?
– Drugi warunek brzmi tak: Ja wezmę was, jeżeli wy weźmiecie mnie.
– Co przez to rozumiesz?
– To, że ja też postanowiłem działać na rzecz prawdy. Ty masz siły i środki do prowadzenia śledztwa, ale nie dysponujesz odpowiednim głosem. Ja nie mam takich sił i środków, ale mam za to donośny głos. Więc może połączylibyśmy jedno z drugim, stworzyli wspólną firmę i razem popracowali nad oczyszczeniem kraju, nad polepszeniem jakości życia ludzi, tu i teraz, na tym świecie? Co ty na to, Jim?
– Poważnie?! – McLouglin niemal krzyczał. – Mówisz to poważnie, Steve?!
– Oczywiście, że mówię poważnie. Działamy razem albo ja w to nie wchodzę. Ty możesz być szefem, mnie wystarczy wiceprezes z prawem weta. Słuchasz mnie?
– Czy ja cię słucham? Jeszcze jak! Umowa stoi, Steve. Ależ dostałem prezent na Boże Narodzenie!
– Ja też, Jim, ja też – odrzekł cicho Randall. – No, to do zobaczenia na barykadach.
Odwrócił się do Wandy. Była rozpromieniona, a policzki miała mokre od łez.
– Och, Steve – zdołała tylko wykrztusić.
– Lepiej wracaj do swojego maszynopisania – odparł z udawaną szorstkością. – Zajmowanie się głupotami zostaw mnie.
Pomógł jej zanieść torbę do taksówki. Kiedy samochód ruszał, Wanda opuściła tylną szybę.
– Chciałam ci tylko powiedzieć, szefie, że bardzo mi się podobają twoje dziewczyny. Podwójna wygrana, musisz na to postawić. Są na podwórku, lepią bałwana. Szczęśliwego Nowego Roku, szefie!
Taksówka odjechała.
Randall zawrócił ku domowi, lecz nie wszedł jeszcze do środka. Będzie na to czas, pomyślał, a na razie jest jeszcze jedna sprawa do załatwienia. Na podwórku.
Ruszył powoli ścieżką, odgarniając z twarzy miękkie śniegowe płatki.
Wiedział, że znalazł wreszcie odpowiedź na klasyczne pytanie Piłata, które prześladowało go przez całe lato i właściwie aż do tej chwili.
Cóż to jest prawda?
Myślał, że to jedno z tych pytań, na które nie ma odpowiedzi. Teraz zrozumiał, że się mylił. Odpowiedź istniała.
Ciesząc się topniejącym na skórze śniegiem, wypowiedział ją na głos:
– Prawda jest miłością.
A żeby kochać, trzeba wierzyć: w siebie i w innych, w to, że wszystko ma cel i że istnienie nie wydarza się bez planu.
To właśnie jest prawda, powtórzył w myśli.
Wyszedł na spłacheć białego śniegu za domem. Ojciec zawsze pragnął, by jego syn żył w pokoju i bez lęku, żeby nie był samotny. I po raz pierwszy w życiu Randall tak właśnie się czuł.
Zobaczył pod drzewem bałwana. Był wielki i śmieszny. Judy właśnie dolepiała mu nos z marchewki.
– Cześć, Judy!
Zerknęła na niego przez ramię.
– Cześć, tato!
Wróciła do zabawy. Zza pękatej śniegowej postaci wyłoniła się druga dziewczyna, w śmiesznej narciarskiej czapeczce na ciemnych włosach.
– Witaj, Angelo! – zawołał. – Kocham cię, wiesz o tym? Pobiegła ku niemu, zapadając się w kopny śnieg.
– Kochany! – krzyknęła. – Mój kochany, jesteś! Rzuciła się w jego objęcia, a on przytulił ją mocno, nareszcie pewien, że nigdy nie pozwoli jej odejść.