– Właśnie o tym myślałem – odparł i wyjrzał zza przepierzenia ich loży, żeby złożyć zamówienie.
Kiedy odwrócił się znów do Judy, poczuł, że teraz jego kolej. Spotkał się z córką nie tylko po to, żeby ją zobaczyć, lecz chciał też wysondować, co myśli o planowanym przez Barbarę rozwodzie i ponownym zamążpójściu. Trudno mu było poruszyć ten temat, wiele ryzykował, lecz kolejna okazja mogła się już nie nadarzyć. Musiał to wiedzieć. No i ta niebywała historia z narkotykami, o to też musiał ją zapytać.
Dopiero co przekonywał Toma Careya, że coraz bardziej zależy mu na prawdzie. Więc niech się ta prawda ujawni.
– Judy, nie rozmawialiśmy jeszcze o twojej nowej szkole i… Bawiła się paskiem torebki z surowego płótna, lecz rzuciła mu czujne spojrzenie.
– …chciałbym się dowiedzieć, jak to było – dokończył. – Podobno cię wyrzucili za narkotyki.
– Wiedziałam, że mama ci powie. Gdyby w pobliżu była Ściana Płaczu, jej też by wszystko wygadała.
– Nie chcesz o tym rozmawiać?
– A co mam powiedzieć? Złapali mnie i tyle. Rzadko kiedy kogoś łapią. Te tępe świnie z dyrekcji bały się, że mogę sprowadzić innych na złą drogę, dobre sobie! Przecież w tej szkole dziewięciu uczniów na dziesięciu jest stale naćpanych. No i wywalili mnie, chociaż byłam najlepszą uczennicą w klasie.
Randall starał się nie przemawiać tonem surowego ojca i zawiedzionego rodzica.
– Ale dlaczego takie mocne prochy, Judy? Co ci właściwie z tego przyszło?
– Dla mnie to nie było nic takiego, po prostu… eksperyment, nic poza tym. Coś mojego własnego, i tyle. Chciałam poszerzyć swoją percepcję, rozumiesz, rozjaśnić sobie w głowie. Niektórzy tego nie wytrzymują, aleja czułam, że sobie poradzę. Rzuciłam to bez wielkiego problemu.
Randall zawahał się przed wkroczeniem na bardziej grząski teren. Postanowił jednak brnąć dalej.
– A doktor Burkę, do którego chodzisz? Jak to z nim jest? Niemal zobaczył, jak Judy przybiera postawę obronną.
– Nie wiem, co ci powiedzieć – odparła lekkim tonem. – To psychiatra, czy trzeba coś dodawać?
– Chciałbym wiedzieć, czy robisz jakieś postępy.
– Masz na myśli moje jazdy? Mama powiedziała, że wyhamował mnie do czterdziestu na godzinę. – Ich oczy się spotkały i Judy porzuciła nonszalancki ton. – Jestem czysta, jeżeli o to ci chodzi – dodała.
– Bardzo mnie to cieszy – odrzekł Randall.
Kelnerka przyniosła im zamówione mleczko. Judy upiła łyk i oznajmiła wesoło, że jest pyszne. On jednak drążył temat dalej.
– Jaki jest ten doktor Burkę? – zapytał od niechcenia. – Polubiłaś go?
– Arthur? – Jej oczy pojaśniały. – Och, jest odlotowy. Sama jego broda jest zabójcza. W ogóle nie rozumiem połowy z tego, co mówi, ale bardzo się stara. Poczciwy z niego chłopina.
Zraniło go to, poczuł się zdradzony.
– Wiesz o tym, że mama chce wyjść za niego za mąż? – dopytywał.
– Dobrze by było – odpowiedziała Judy. – I tak chyba ciągle się bzykają. – Podniosła wzrok znad swego mleczka i ujrzawszy jego minę, natychmiast się zreflektowała. – Ojej, nie chciałam… przepraszam, jeśli sprawiłam ci…
– Nic nie szkodzi – uciął. – Po prostu pierwszy raz usłyszałem takie słowa w twoich ustach.
– No dobrze, przecież przeprosiłam. Wiem, że oni… chcą się pobrać.
Przyszła pora na najważniejsze pytanie.
– Przede wszystkim chciałbym wiedzieć, co ty o tym myślisz, Judy. Co byś czuła, gdyby ten doktor Burkę został mężem mamy?
– Może przynajmniej przestałaby się wreszcie mnie czepiać.
– I tylko tyle czujesz, córeczko? Zrobiła zdziwioną minę.
– A co jeszcze mam ci powiedzieć? Dalsze indagowanie jej nie miało sensu.
– Co byś powiedziała, gdybym się nie zgodził na rozwód i na to małżeństwo? – zapytał, nic już nie ryzykując.
– To… trudne pytanie – stwierdziła Judy, z marsem na gładkim czole. – No bo właściwie jakiej odpowiedzi się spodziewasz? Niby dlaczego miałbyś się sprzeciwić? Jesteście z mamą w separacji od stu tysięcy lat. Nie przypuszczałam, że ci jeszcze na niej zależy.
– Nawet jeżeli nie zależy mi na mamie, Judy, to zależy mi na pewno na tobie. W tym wszystkim ty jesteś dla mnie najważniejsza.
– No… – Nie potrafiła znaleźć słów, zarazem zmieszana i ucieszona. – To bardzo dobrze.
– Mówisz tak, jakbyś nie wiedziała, jaka jesteś dla mnie ważna – powiedział Randall.
– No nie, wiem przecież, tylko… no wiesz… tak rzadko cię widuję, no i… ty jesteś tak daleko, a ja mam tylu nowych znajomych…
– Rozumiem, Judy – odparł, kiwając głową. – Chcę tylko, żebyś wiedziała, co czuję. Wszystko, co się dzieje między mamą a mną, to nasz problem, nie twój, i to my go musimy rozwiązać. Mnie chodzi tylko o jedno, żebyś ty była szczęśliwa.
– Będę, tato – zapewniła pospiesznie, chwytając torebkę. – Muszę już iść. Dzięki za lunch i…
– Co cię tak goni? Przesunęła się na skraj ławeczki.
– Muszę się spakować. Skoro dziadkowi już się trochę poprawiło, mama chce wracać do San Francisco. Za kilka godzin mamy samolot z Chicago. Mama nie chce, żebym opuszczała sesje z Arthurem… z tym psychiatrą.
– Pewnie ma rację.
– No to do widzenia – powiedziała zmieszana. – Jeszcze raz dzięki za lunch i… cieszę się, że dziadek wraca do zdrowia.
Randall patrzył na nią w milczeniu. Nieobecnym gestem sięgnął po rachunek i odpowiedział:
– Tak, do widzenia, Judy.
Nie mieli już nic do dodania. Judy ruszyła do wyjścia z kafeterii, a Randall machinalnie przeliczał drobniaki. Nagle dostrzegł kątem oka, że dziewczynka zwalnia, obraca się na pięcie i wraca.
Nachyliła się nad stolikiem, a on zdziwiony spojrzał na nią z dołu.
– Choćby nie wiem co się działo, tato – powiedziała łamiącym się głosem – zawsze będziesz moim ojcem. – Pochyliła się niżej, muskając go włosami, i pocałowała w policzek.
Uniósł dłoń ku jej twarzy, czując dławienie w gardle.
– Choćby nie wiem co, kochanie – wyszeptał – zawsze będziesz moją córeczką. Kocham cię.
Wyprostowała się, w jej oczach zalśniły łzy.
– Ja też cię kocham, tato. I zawsze będę.
Cofnęła siei pobiegła do wyjścia. Po chwili zniknęła mu z oczu.
Siedział sani przy stoliku jeszcze przez dobre pięć minut. W końcu zapalił fajkę, wyszedł z kafeterii i wrócił na górę, do holu. Nie wiedział, czy chce pójść do swego pokoju, czy raczej jeszcze pospacerować. Nagle usłyszał, że ktoś go woła. Spojrzał w stronę recepcji.
– Panie Randall! – Recepcjonista trzymał w ręce słuchawkę telefoniczną. – Właśnie miałem dzwonić na pański pager. Telefonuje Wanda Smith z pańskiego biura w Nowym Jorku. Mówi, że koniecznie musi z panem rozmawiać. Może pan odebrać w budce na końcu holu, jeśli pan woli.
– O co chodzi, Wando? – zapytał Randall. – Podobno to coś pilnego.
– To prawda. Były pilne telefony, ale najpierw wszyscy w firmie chcą wiedzieć, co z pańskim ojcem i jak pan się miewa.
Randall uwielbiał tę hożą czarnoskórą dziewczynę, lojalną sekretarkę i powiernicę od prawie trzech lat. Kiedy ją zatrudnił, brała lekcje dykcji, zamierzając zostać aktorką. Zaczęła właśnie pozbywać się południowego akcentu na rzecz wymowy teatralnej, lecz praca w Randall Associates tak jej się spodobała, że wkrótce porzuciła myśl o teatrze. I nigdy nie straciła do końca uroczej, śpiewnej wymowy południowca. Ani też nie zrezygnowała z niezależności, przez co czasami bywała nieznośna tak jak teraz. Zanim przeszła do spraw służbowych, musiała koniecznie zapytać o ojca, a także o niego. Randall zresztą nie chciał, żeby była inna.