– Czy ja cię podniecam? – zapytała Naomi.
Wsunęła dłoń między jego nogi i pocierała powoli palcami wewnętrzną stronę lewego uda. Czuł, jak penis rośnie pod jej ręką, a potem dłoń zacisnęła się wokół pełnego wzwodu.
– Uwielbiam to – szepnęła. – Uwielbiam. Zrób mi to samo. No już.
Objął ją jednym ramieniem i przycisnął do siebie, a wolną rękę wsunął pod sukienkę, czując ciepło skóry. Głaskał jej nogę, aż dłoń dotarła do włosów łonowych.
– Naomi – wymruczał – może byśmy… – Zaczekaj, Steve, rozbiorę cię.
Z jej pomocą zdjął szybko ubranie i odrzucając szorty, ujrzał, że ona też jest już całkiem naga. Za moment leżeli na łóżku, zwróceni do siebie twarzami. Chciał ją przytulić, żeby ich ciała się zetknęły, ale Naomi wygięła się w łuk i nie pozwoliła mu na to.
– Co robisz z Darlene, Steve? – zapytała.
– Co robię? To znaczy, kiedy się… No, oczywiście, wchodzę w nią.
– Czy robicie coś jeszcze?
– Ja… Próbowałem, ale… skoro musisz wiedzieć, to ona jest trochę… zablokowana.
– Więc wiedz, że ja nie jestem.
– To dobrze, kochanie, ale teraz…
– Steve, ja się nie pieprzę. Nie lubię tego. Ale robię wszystko poza tym, wszystko, co zechcesz.
Roluźnił uścisk.
– To znaczy?
– Nie traćmy czasu, Steve. Jestem gotowa. Pokażę ci. Szybko uklękła, odwracając ku niemu plecy i wąskie pośladki, usiadła okrakiem na jego piersi i rozciągnęła się na nim. Jej dłonie objęły jądra, język zatrzepotał wokół czubka penisa, a po chwili zamknęły się na nim jej usta.
Widział nad sobą wydatne wargi sromu. Ściskając jej pośladki, przysuwał ją coraz bliżej.
Puściła go i zaczęła jęczeć, wykręcając ciało w różne strony.
– Nie, nie, nie… nie rób… o tak, jeszcze, nie przestawaj… Nagle zamarła i ścisnęła mocno jego głowę udami, przyciskając wzgórek łonowy do jego twarzy. Z jej gardła wyrwał się chrapliwy krzyk, ciało zadygotało, a potem zrobiło się bezwładne. Naomi powoli zsunęła się z niego.
– Przepraszam, Steve, że nie dokończyłam, ale…
– Rozluźnij się.
– Nie mogę, dopóki ty nie będziesz rozluźniony.
Leżał bez ruchu na plecach. Poczuł jej chłodną rękę na oklapniętym penisie, a potem dotyk ust i po chwili pełna erekcja wypełniła dłoń Naomi. Randall zamknął oczy. Dyszał ciężko, jego ręka odnalazła poruszającą się głowę Naomi, próbując ją przytrzymać.
Tracił poczucie miejsca i czasu. Był już daleko, wznosił się, wirował.
– Achhh! – krzyknął, czując, jak wszystko z niego wypływa, jak opróżnia się jego umysł, trzewia, nabrzmiałe krocze. Ogarnęło go wrażenie całkowitego uwolnienia i opadł na łóżko, bezwładny i cudownie zaspokojony.
Słyszał, jak Naomi wstaje i wchodzi do łazienki, słyszał odgłos spuszczanej wody. Po chwili wróciła. Niechętnie otworzył oczy. Siedziała koło niego na łóżku.
Wciąż był naga i trzymała mały ręcznik. Wycierając go delikatnie, nie spuszczała z niego wzroku. Nie uśmiechała się, lecz z jej twarzy zniknął wyraz surowości.
Nie wiedział, co powiedzieć, lecz musiał jakoś wypełnić tę ciszę.
– No cóż, jeżeli zgrzeszyliśmy, to nie my pierwsi… i było to przyjemne – rzekł w końcu.
Jej przemiana wprawiła go w zakłopotanie. Łagodna twarz natychmiast zastygła w wyrazie formalnej dezaprobaty.
– To wcale nie jest śmieszne, Steve – stwierdziła.
– Dajże spokój, Naomi, co jest z tobą?
Sięgnął ku niej, lecz uchyliła się i wstała z łóżka, czekając w milczeniu, aż wejdzie do łazienki. Kiedy wrócił, żeby się ubrać, ona udała się do łazienki, lecz przystanęła w drzwiach.
– Dziękuję ci – powiedziała. – I proszę cię tylko o jedno. Zapomnij, że to się w ogóle wydarzyło. Zobaczymy się na kolacji.
Pięć minut później wyszedł z jej kabiny i stanął na korytarzu, paląc fajkę i rozmyślając nad całym zdarzeniem.
To seksualne spotkanie nie zostawiło po sobie dobrego samopoczucia. Widział je w retrospekcji jako akt pozbawiony radości, budzący teraz niesmak… nie wobec Naomi, lecz wobec samego siebie. Nie czuł się jednak źle z powodu natury tego aktu, miewał już bowiem stosunki oralne z kobietami, a one z nim. Jeśli oboje partnerzy się zgadzali, jeśli działo się to naturalnie i nikomu nie szkodziło, a jednocześnie miało posmak miłości, według jego kodeksu było w porządku. W gruncie rzeczy wiedział jednak, że nawet gdyby kochał się z Naomi normalnie, i tak czułby do siebie odrazę.
Zastanawiał się, czy nie biczuje się bez powodu. Lecz powód był. Wybierając się w tę podróż ku Drugiemu Zmartwychwstaniu, starając się ignorować wątpliwości co do prawdziwości całego projektu i jego wartości, żywił zarazem nadzieję na zmianę swego życia. Działał w dobrej intencji. Ta zmiana miała być początkiem, wędrówką nadającą znaczenie jego egzystencji, chciał dzięki niej odnaleźć coś, w co mógłby uwierzyć i stać się człowiekiem, który nie musiałby się już wstydzić siebie.
A jednak przed chwilą, na łóżku w kabinie Naomi znowu wyrzekł się dobrych intencji. Zaangażował się w to, co zawsze robił z kobietami – seks bez miłości, kontakt cielesny bez ludzkiego ciepła, spełnienie bez głębi. Kolejny raz wziął udział w cynicznym i bezwartościowym spotkaniu dwóch nagich ciał, zwierzęcym spółkowaniu (w pewnym sensie), które nie wzbogacało nikogo ani uczuciowo, ani duchowo. Poczucia winy nie mógł też zmniejszyć, przekonując siebie, że to on został uwiedziony. Freud, Adler i Jung wiedzieliby swoje i on też wiedział swoje. Podświadomie chciał dobrać się do Naomi od chwili, kiedy postawił stopę na pokładzie. Nie pragnął jej z miłości, lecz dlatego, że wydawała się taka niedostępna i pruderyjna, a sukces mógł mu dostarczyć dreszczyku taniej emocji. Łaknął kolejnego szmatławego zwycięstwa, żeby nakarmić czymś pustą duszę. Emanował tym pożądaniem, ona zaś, ta mała piczka-zasadniczka, pochwyciła w lot tę wibrację.
A teraz było po wszystkim i odczuwał przyjemność mniej więcej taką, jak na kacu po taniej whisky.
Jednakże z drugiej strony, pomyślał, kierując się do windy, w pewien dziwny sposób miało to swoją wartość. Dostał dobrą lekcję. A raczej przypomniano mu lekcję, jaką przyswoił sobie już po kilku latach kariery w branży reklamowej.
Brzmiała ona mniej więcej tak:
Nie ma świętych, są tylko grzesznicy. Z tak spaczonego drewna, z jakiego zrobiony jest człowiek, nie da się zbudować czegoś prostego. Powiedział to Immanuel Kant.
Naomi, była zakonnica, głęboko wierząca, ambasador wydawnictwa propagującego samo dobro, a jednocześnie zwyczajny śmiertelnik, istota ludzka ze wszystkimi słabościami, które właściwe są ludzkiemu ciału. Taka jak on. Jak wszyscy.
Otrzymał lekcję i nie wolno mu jej zapominać. Drugiego Zmartwychwstania nie prowadzili bogowie i ich anioły, tak samo jak Międzynarodowy Nowy Testament nie skrywał Jezusa, Syna Człowieczego. W każdym z tych świętoszków był człowiek, dwunożna istota usiłująca stać prosto i więcej już nie upadać.
Poczuł się trochę lepiej.
Jutro i w ciągu kolejnych dni nie będzie skazany na czyściec, podczas gdy pozostali będą przebywać w niebie. W obliczu prawdy był po prostu jednym z nich, a wszyscy razem przebywali w piekle.
Ostatnia kolacja na pokładzie S/s France dobiegała końca.
Posiłek zamówiony wcześniej przez George'a L. Wheelera, od kawioru po płonące naleśniki, był dość ciężki, Randall jednak jadł niewiele i wiedział, że służy mu ta powściągliwość.
Czuł ciepło buchające zza pleców, z miejsca, gdzie kelner przygotowywał naleśniki, i choć Darlene zachwycała się tym wyrafinowanym deserem, nie miał na niego ochoty. Pomimo brzęczenia telewizora przespał się trochę w kabinie, wziął prysznic i kac za bardzo mu nie dokuczał, ale apetytu nie miał.